vipp vipp
102
BLOG

Amerykanie, Stalin, Powstanie 1944

vipp vipp Polityka Obserwuj notkę 0


Andrzej Paweł Przemyski   Amerykański zrzut lotniczy na powstańczą Warszawę - 18 września1944 : kontrowersje - fakty    Rocznik Lubelski 27-28, 177-1871985-1986

Jednym  z bardziej  interesujących epizodów w akcji przerzutu drogą powietrzną zaopatrzenia przeznaczonego dla Armii Krajowej, prowadzo­nej  w  latach  1941—1944  przez  lotnictwo  alianckie \  był  masowy  zrzut dzienny lotnictwa  amerykańskiego  skierowany dla  walczącej  Warszawy w dniu 18 września 1944 r.Z wielu względów  operacja  ta  zasługuje  na  szersze  omówienie.  Nie był to zrzut typowy dla  operacji przerzutowych,  na  jego  temat narosło szereg  legend  i  nieporozumień.  Tym  niemniej  stanowił  on  w  pewnym sensie urzeczywistnienie bardzo interesującej koncepcji opracowanej przez Oddział  Specjalny  Sztabu  Naczelnego  Wodza  w  Londynie,  polegającej na zaopatrywaniu Armii Krajowej w broń, amunicję i inne niezbędne do prowadzenia  walki  wyposażenie  przy pomocy masowych  operacji  lotni­czych wykonywanych w dzień.Jak doszło do podjęcia decyzji o wykonaniu dziennego zrzutu dla War­szawy przez lotnictwo amerykańskie?

Po kilku dniach, a właściwie nocach doświadczeń z lotów nad płonącą Warszawą, dokonywanych przez załogi polskie, brytyjskie i południowo­afrykańskie startujące z Półwyspu Apenińskiego1 2, okazało się, że dotych­czas  stosowany  system  dostarczania  powstańcom  broni  i  amunicji  nie spełnia pokładanych w nim nadziei3.Loty  do  Warszawy  były  wykonywane  w  warunkach,  które  określić można  jako  skrajnie  ciężkie  i  niebezpieczne.  Potwierdzają  to  formuło­wane na gorąco, podczas trwania lotów, opinie lotników.Gen.  Ludomir  Rayski  w  swym  raporcie  złożonym  gen.  Andersowi określił  akcje  nad  Warszawą  jako  „samobójcze  wybijanie  lotników”4, natomiast dowódca polskiej 1586 eskadry specjalnego przeznaczenia twier­dził,  że  „wysyłanie samolotów nad  Warszawę  w  praktyce  sprowadzi się do stracenia maszyn i załóg bez najmniejszej gwarancji zaopatrzenia od­działów stolicy” 5.1  Zrzuty  dla  AK  były  dokonywane  od  1941  r,  w  czterech  tzw.  sezonach  prze­rzutowych  —  wstępny,  „Intonacja”,  „Riposta”  i  „Odwet”. 

Ogółem  do  Polski  wyko­nano  przeszło  800  lotów,  zrzucając  m.  in.  skoczków  spadochronowych  (cichociem­nych),  broń,  amunicję,  materiały  wybuchowe,  radiostacje  etc.2  W  tych  lotach  brała  udział  polska  1586  eskadra  do  zadań  specjalnych,  148dywizjon  brytyjski  —  stacjonujące  w  Brindisi,  oraz  205  Grupa  Bombowa  w  składzie178  dywizjon  brytyjski  i  31  dywizjon  południowoafrykański.  Dwie  ostatnie  jednostkibyły  normalnymi  dywizjonami  bombowymi  i  do  wykonania  zrzutów  nad  Polskązostały  przeniesione tylko  na  okres  powstania  warszawskiego.3  Np.  w  ciągu  dwóch  nocy:  13/14  i  14/15  sierpnia,  z  35  samolotów  z  205  Grupynie  powróciło  aż  10  maszyn.4  Raport  gen.  Rayskiego  złożony  gen.  Andersowi  4  września  1944  r.  ArchiwumStudium Polski Podziemnej  w  Londynie  (dalej  — ASPP), sygn.  3.10.1.8.5  J.  G ar liński:Politycy  i żołnierze,  Londyn  1971 s. 200—201.1S  Rocznik  Lubelski,  t.  XXVII/XXVIII,  1985/1986
178ANDRZEJ  PAWEŁ  PRZEMYSKI  Na jakich przesłankach opierali swe tak krytyczne sądy cytowani lot­nicy,  niewątpliwi  fachowcy,  którzy  zresztą osobiście  nie  uchylali się od lotów do Polski i brali kilkakrotnie udział w operacjach zrzutowych nad Warszawą i Kampinosem?   Przede  wszystkim  loty z zaopatrzeniem dla  AK wykonywane  w po­przedzających  powstanie  okresach  odbywały  się  według  ściśle  określo­nych  zasad,  dających  możliwość  uniknięcia  nadmiernych  strat  zarówno w załogach i samolotach, jak i w przerzucanym sprzęcie.  Zasady te, ze­brane  w  tzw.  planach  czuwania,  nie  mogły  mieć  zastosowania  podczas lotów6 7 do Warszawy.

Gdyby nie szczególne znaczenie powstania warszaw­skiego — zarówno dla Armii Krajowej, jak i dla Rządu RP na emigracji, loty do Polski zapewne nie mogłyby mieć miejsca. Uniemożliwiały je za­równo  koncentracja  niemieckiej  artylerii  przeciwlotniczej  i  myśliwców nocnych na trasie dolotu do Warszawy (szczególnie na Podkarpaciu i na Nizinie  Węgierskiej)6,  jak  i  całkowita  dekonspiracja  placówek  odbior­czych. Wiadomo było bowiem z góry, że prawie wszystkie loty będą skie­rowane do Warszawy, co dawało Niemcom możliwość skutecznego prze­ciwdziałania.Samo  wykonywanie  zrzutów  nad  płonącym  miastem  w  warunkach ograniczonej  widoczności  było  także  wysoce  ryzykowne  z  wojskowego punktu  widzenia.  Samoloty  dokonujące  zrzutu  z  małej  wysokości  były narażone  na  ogień  nie  tylko  artylerii  przeciwlotniczej,  ale  także  broni małokalibrowej. Odnalezienie i precyzyjne zidentyfikowanie placówki od­biorczej było w tych warunkach prawie niemożliwe.Tak więc wydaje się jasne, że w przypadku lotów na pomoc powsta­niu warszawskiemu nad czynnikami wojskowymi wzięły górę uwarunko­wania  polityczne czy nawet  wręcz propagandowe.  Przez te  ostatnie na­leży rozumieć niemożność podjęcia przez władze RP na emigracji decyzji o  pozostawieniu  walczącej  stolicy  swojemu  losowi,  niemożność  zaprze­stania chociażby prób dostarczenia pomocy Warszawie. Tak sformułowana tezę zdaje się potwierdzać znany rozkaz gen.  Sosnkowskiego skierowany do lotników z  1586 eskadry, w którym polecał on bezwarunkowe wyko­nywanie lotów, dodając, że „w ostateczności [należy] poświęcić maszyny, lotnicy niech skaczą” 7. Rozkaz ten stanowi dosyć dobrą ilustrację nastro­jów  panujących  w  czasie  powstania  wśród  najwyższych polskich  władz cywilnych i wojskowych.W  zaistniałej  trudnej  sytuacji  Oddział  Specjalny  Sztabu  Naczelnego Wodza w.Londynie jako jednostka odpowiedzialna za organizowanie prze­rzutu powietrznego dla Armii Krajowej podjął próbę działań, które umo­żliwiłyby uniknięcie ponoszenia coraz większych strat, przy jednoczesnym zwiększeniu pomocy dla Warszawy.Sięgnięto do opracowanej wcześniej koncepcji masowych zrzutów lot­niczych, wykonywanych w dzień z dużej wysokości. Koncepcja ta mieściła się w planie przerzutu  na sezon  ODWET,  jej  zrealizowanie uzależniano jednak od spełnienia licznych warunków wstępnych, m. in. od opanowania przez Armię Krajową większych obszarów, ok.  100 km2. Było to koniecz-6  T. Nowacki:Udział  polskiej  1586  eskadry  w  pomocy  dla  powstańczej  War­szawy.  „Wojskowy  Przegląd  Historyczny”,  1984,  nr  2,  s.  253.7  Rozkaz  gen.  Sosnkowskiego  l.dz.  6609/tjn.  44  z  10  VIII  1944,  ASPP,  sygn.3.10.1.8.

AMERYKAŃSKI  ZRZUT  LOTNICZY...179ne,  ponieważ  przy  silniejszym  wietrze  rozrzut  zasobników  zrzucanych z dużej wysokości mógł sięgać ok. 10 km 8. Ten warunek w przypadku zao­patrywania Warszawy nie byłby oczywiście spełniony, jednak inne zalety zrzutu dziennego wydawały się na tyle atrakcyjne, że postanowiono spró­bować tej właśnie metody.Najistotniejszą zaletą tych zrzutów była szansa na uniknięcie dużych strat  w  samolotach i załogach.  Formacja ciężkich bombowców  lecąca  w dzień z baz w Wielkiej Brytanii mogła na większej części trasy otrzymać osłonę ze strony dalekodystansowych maszyn myśliwskich,  co w dużym stopniu  zabezpieczało  ją przed  atakami myśliwców  niemieckich.  Wysoki pułap  lotu  pozwalał  z  kolei  na  uniknięcie  skutecznego  ognia  artylerii przeciwlotniczej, szczególnie małego i średniego kalibru. Sam zrzut także miał  być  dokonywany  z  dużej  wysokości  i  przy  ewentualnym  użyciu opóźniaczy otwarcia spadochronów, a zatem poza zasięgiem artylerii i bro­ni  małokalibrowej.Godzono się przy tym na nieuniknione straty w zrzucanym sprzęcie. Takie  stanowisko wynikało  z prostego rachunku  ekonomicznego.  Koszty ewentualnie utraconych zasobników były nieprównywalnie niższe od kosz­tów strat ludzkich i w samolotach. Nie przeliczano oczywiście na pienią­dze życia ludzkiego — uznano jednak,  że wystarczy zestawić koszt wy­produkowania  samolotu  bombowego  i  koszty  wyszkolenia  jego  załogi z wartością masowo produkowanej w czasie wojny (a częściowo zdobycz­nej) broni i amunicji. Proces szkolenia pilotów trwał co najmniej  kilka­naście  miesięcy,  straty  w  ludziach  były więc  najtrudniejsze do  uzupeł­nienia.Samą wyprawę dzienną, całkowicie różną od dotychczas podejmowa­nych, musiały poprzedzać liczne prace organizacyjne. Należało także za­pewnić techniczne możliwości wykonania lotu.Zrzut  mógł  być  wykonany  jedynie  przez  stacjonujące  na  terenie Wielkiej Brytanii dywizjony bombowe lotnictwa amerykańskiego. Dyspo­nowało ono w składzie 8 Floty Powietrznej zarówno ciężkimi bombowca­mi typu B-17  „Flying Fortess”  (latające fortece),  jak  i samolotami my­śliwskimi dalekiego zasięgu P-51  „Mustang” i P-47  „Thunderbolt”, zdol­nymi do zapewnienia osłony bombowcom. Od początku  1944 r. samoloty te były wykorzystywane do przeprowadzania nalotów na teren Rzeszy 9.Istniała  jednak poważna  komplikacja w wykonaniu  lotu.  Otóż  Ame­rykanie dysponowali  jedynie  standardowymi  bombowcami,  zdolnymi do lotu nad Niemcy, nie mogącymi jednak pokonać bez lądowania trasy An­glia—Warszawa—Anglia.Ponieważ  USAF  już  bombardowało cele  położone  daleko  na  wschód od  baz w  Wielkiej  Brytanii,  miało  wypracowany  system  lotów, pozwa­lający przezwyciężyć  ograniczenia wynikające  ze  zbyt krótkiego  zasięgu8  Przewidywane  operacje  masowych  zrzutów  dla  AK  nosiły  kryptonim  „Taran”.Przewidywano,  że  zrzuty  będą  mogły  być  wykonywane  z  wysokości  co  najmniej5  km  z  dużym  rozrzutem.  Zrzuty  z  małej  wysokości  przy  użyciu  średnich  bombow­ców  przewidywano  jedynie  w  przypadku  zbliżenia  się  baz  alianckich  do  Polski  i  poosiągnięciu  przez  aliantów  pełnego  panowania  w  powietrzu  nad  tym  terenem.  Zało­żenia  operacji  „Taran”  podane  zostały  w  planie  przerzutu  na  sezon  „Odwet”  —cz.  I  „Zasady”,  l.dz. 4400/1  z  11  VI  1944, ASPP,  sygn.  2.3.5.9  O. Groehler:Bomber  über  Berlin  (1944—5),  „Deutscher  Fliegerkalender”1972,  s.  54—69.
180ANDRZEJ  PAWEŁ  PRZEMYSKIsamolotów.  Jesienią  1943  r.  przedstawiciele  USA  zwrócili  się  do  rządu radzieckiego z prośbą o wydzielenie lotnisk, na których mogłyby lądować samoloty  bombardujące cele  we  wschodniej  części  Niemiec  i  w rejonie zagłębia naftowego w Rumunii.  Decyzja o przydzieleniu lotnisk Amery­kanom  zapadła  na  początku  lutego  1944  r.  Były  to  radzieckie  lotniska w Połtawie, Mirgorodzie i Piriatinie. Do Połtawy odkomenderowano ame­rykańskiego generała Kesslera jako dowódcę personelu USAF, rozpoczęto układanie metalowych ,pasów  startowych sprowadzonych z USA,  jedno­cześnie poprzez Iran dostarczono niezbędne wyposażenie i sprzęt do ob­sługi samolotów.  Zbudowano pomieszczenia mieszkalne,  zdolne do przy­jęcia ponad 2500 osób.Od czerwca 1944 r. rozpoczęto loty wahadłowe oznaczone kryptonimem FRANTIC. Samoloty amerykańskie startujące z Wielkiej Brytanii po do­konaniu bombardowania wyznaczonych celów lądowały na Ukrainie, a na­stępnie po uzupełnieniu paliwa i zapasu bomb powracały via Włochy do swych baz.Amerykański personel na połtawskim węźle lotnisk liczył ponad 1200 osób, a  same  lotniska  były  zdolne do  przyjęcia  maksymalnie  360  bom­bowców i 200 myśliwców *·.Istniały zatem techniczne możliwości zorganizowania dużej  wyprawy nad Warszawę z udziałem lotnictwa amerykańskiego.  Do jej przeprowa­dzenia konieczne było uzyskanie zgody władz amerykańskich na udostęp­nienie jednostek USAF do tej nietypowej operacji oraz wystąpienie o zgo­dę radziecką na lądowanie w bazach na Ukrainie. Umowa amerykańsko- -radziecka  przewidywała  bowiem  obowiązek  uzyskiwania  każdorazowo akceptacji radzieckiej na wykonanie lotów wahadłowych u. Loty te mu­siały być uzgadniane głównie z uwagi na konieczność unikania przypad­kowego ostrzelania  przez  radziecką  artylerię przeciwlotniczą samolotów amerykańskich.Zabiegi o zgodę władz amerykańskich podjęto już na początku sierpnia 1944 r., kiedy to gen. Kopański zwrócił się w tej sprawie do przedstawi­ciela kierownictwa amerykańskich operacji specjalnych (OSS) na terenie Wielkiej Brytanii płk. Palmera. Także gen. Sosnkowski ąpelował o pomoc w zorganizowaniu takiego lotu, przeprowadzając rozmowę z dowódcą lot­nictwa amerykańskiego na terenie Wielkiej Brytanii gen. Spaatzem. Zgo­dę  amerykańską  uzyskano stosunkowo szybko  i  już w połowie sierpnia 8  Flota  Powietrzna  zameldowała  o  gotowości  do lotu  nad  Warszawę 12.Na tym etapie najistotniejsze stało się uzyskanie zgody władz radziec­kich. Ponieważ rząd RP na emigracji nie utrzymywał już w tym czasie stosunków  dyplomatycznych  ze  Związkiem  Radzieckim,  konieczne  było odwołanie  się  do pośrednictwa  USA  i  Wielkiej  Brytanii  w  załatwieniu zgody ZSRR. Chociaż sam lot miał być wykonany przez lotnictwo USA, ciężar rozmów  z  rządem radzieckim wzięły na  siebie  władze angielskie.Premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill zwracał się w tej spra- 10 1110  Szczegółowe  dane  na  temat  operacji  wahadłowych  przedstawił  w  swychwspomnieniach  zastępca  dowódcy  radzieckiego  lotnictwa  w  czasie  II  wojny  świa­towej  gen.  płk  A.  W. Nikitin:Operacje  czółenkowe.  „Wojenno  Istorióeskij  Żur-nał”,  1975,  nr  11.11  J.  B. Cynk:History  of  the  Polish  Air  Force  1918—1968,  Londyn  1972,  s.  202.11  J.  G a r 1 i ή s к і:  op. cit4 s.  206.
a m e r y k a ń s k iz r z u tl o t n ic z y...181wie do marszałka Stalina kilkakrotnie, poczynając od 4 sierpnia  1944 r., a więc jeszcze przed podjęciem decyzji o locie. Jednakże reakcja Stalina była negatywna. W liście skierowanym do Churchilla z 22 sierpnia 1944 r. po powtórzeniu znanej już wcześniej opinii na temat samych działań po­wstańczych w Warszawie i zarzutu o nieskoordynowaniu akcji powstań­czej z dowództwem Armii Czerwonej  Stalin stwierdził, że jedyną realną formą pomocy dla Warszawy mogłoby być  jej  zajęcie przez wojska ra­dzieckie. Nie zajął natomiast żadnego stanowiska w sprawie ewentualnego lądowania Amerykanów w bazie połtawskiej 13 * 1S.Churchill,  ciągle ponaglany przez władze polskie, rozważał  inne mo­żliwości wykonania lotu. I tak na przykład wspólnie z Rooseveltem miał­by  wysłać do  Stalina  list  z  propozycją,  aby samoloty  amerykańskie po wykonaniu lotu do Warszawy wylądowały w bazach na Ukrainie.Pod  koniec sierpnia  Churchill  zaproponował  nawet,  aby  „wysłać  sa­moloty  i  zobaczyć,  co się  stanie” u.  Ta  ostatnia  koncepcja  miała  swoje specyficzne  uzasadnienie  —  jej  ewentualne  konsekwencje  polityczne i wojskowe  spadałyby na  Stany Zjednoczone.  Jednak  Amerykanie,  oce­niając  bardziej  realnie  wytworzoną  sytuację  stwierdzali  jednoznacznie, że Warszawa leży w obszarze działań Armii Czerwonej  oraz że loty wa­hadłowe zgodnie z zawartą umową wymagają wyraźnej zgody radzieckiej. W rezultacie  odmawiano  wykonania  lotu do momentu  uzyskania  takiej zgody,  nie  wycofując  swego  poparcia  dla  samej  koncepcji  wyprawy 15.W  ten oto  sposób działania  zmierzające  do doprowadzenia do  maso­wego  zrzutu nad  Warszawę znalazły się  w głębokim  impasie  aż do po­czątku września 1944 r.Kiedy  w  wyniku  operacji  praskiej  oddziały  Armii  Czerwonej  i  Lu­dowego Wojska Polskiego wyszły na prawy brzeg Wisły, Stalin, naciska­ny  zresztą  stale  przez  Churchilla,  zweryfikował  swe  poprzednie  stano­wisko. 9 września 1944 r. do ambasadora brytyjskiego w Moskwie Kerra została  skierowana  nota  informująca,  że  rząd  radziecki  wycofuje  swe uprzednie zastrzeżenia  i wyraża  zgodę  na  lądowanie  samolotów  amery­kańskich na terytorium ZSRR 16.Rozpoczęto  zatem  ostatnie  techniczne  przygotowania  do  wyprawy. Nie obyło się przy tym bez komplikacji. Amerykanie postawili do dyspo­zycji  władz polskich samoloty bombowe wraz z załogami oraz samoloty myśliwskie stanowiące ich osłonę. Cała zawartość zrzutu musiała być do­starczona i zapakowana do zasobników przez brytyjską Special Operation Executive  przy  współpracy  z  polskim  Oddziałem  Specjalnym  Sztabu NW 17. Polska sekcja SOE po przeniesieniu na teren Włoch Głównej Ba­zy Przerzutowej dysponującej  fachowym  personelem  nie była przygoto­wana do  wykonania tak  olbrzymiej  pracy.  Oficer  Oddziału  Specjalnego13  W.  T.  К o w a 1 s к i: Walka  dyplomatyczna  o miejsce  Polski  w  Europie  1939—1945,  Warszawa  1979,  s.  555.и  Tamże,  s.  560.15  J. Garliński:op.  cit.,  s.  206.16  W.  T.  К o w a 1 s к i:  op. cit.,  s.  560.  Decyzja  przekazana  Kerrowi  w  tym  dniumiała  charakter  decyzji  politycznej.  Start  do  wyprawy  mógł  nastąpić  dopiero  pootrzymaniu  sygnału  o  gotowości  technicznej  lotnisk  na  przyjęcie  samolotów.  J. Gar­liński:op. cit.,  s.  207  podaje, że zgoda radziecka  została udzielona dopiero  12 wrześ­nia.  Prawdopodobnie  zachodzi  tu  pomyłka.  W  rzeczywistości  depeszę  o  gotowościlotnisk  otrzymano  w  Londynie  13  września  rano.17  J.  G a r 1 i ń s к i:  op. cit.,  s.  206.
182ANDRZEJ  PAWEŁ  PRZEMYSKIrtm.  Adam Mackus,  przebywający  w  rejonie  stacjonowania dywizjonów amerykańskich,  stwierdził,  iż przygotowania do  lotu  nie są w pełni  za­kończone.  Od  13 września  1944 r.  samoloty były praktycznie gotowe do startu, nie dostarczono jednak i nie załadowano do nich zasobników i spa­dochronów. Winą za taki stan rzeczy Mackus obarczał polską sekcję SOE, przy czym podawał, że  „celowego sabotowania  [akcji]  nie dopatruję siię [...], na masowe przerzuty kierownictwo sekcji nie jest przygotowane fa­chowo”.Ostateczna  ocena  przygotowań  do  wyprawy  zaprezentowana  przez Mackusa,  a  przeznaczona  dla  zastępcy  szefa  sztabu  NW  ds.  kraju  gen. Stanisława  Tatara  była  jeszcze  bardziej  drastyczna:  „[...]  zagadnienie przerasta  przygotowanie  fachowe  i  poziom  intelektualny  obecnego  kie­rownictwa polskiej sekcji SOE” 1S.Sami Anglicy prezentowali jednak nieco odmienny pogląd na cały pro­ces przygotowań do wyprawy.  Twierdzili mianowicie,  że  to właśnie Po­lacy utrudniają  im  pracę  ciągłymi monitami,  fałszywymi  alarmami  etc. Szef polskiej sekcji SOE płk Perkins twierdził nawet, że wszystkie alar­my ze strony polskiej,  np.  w sprawie braku zasobników, są pozbawione podstaw i przesadzone, a w trakcie ostrej  wymiany zdań powiedział na­wet, że „gdyby Polaków nie było, wszystko byłoby w porządku” 18 19.Należy  jednak pamiętać,  że  na  tak ostrych  ocenach prezentowanych przez obie strony zaważyło nastawienie psychiczne wszystkich chyba osób związanych z akcją pomocy dla Polski, a dla Warszawy szczególnie. W at­mosferze  napięcia  i  zdenerwowania,  świadomości,  że  w  Warszawie  giną ludzie, którym niewiele można pomóc, łatwo było o wzajemne nie prze­myślane oskarżenia. Przy tym obiektywnie należy stwierdzić, że Anglicy rzeczywiście nie organizowali do tej pory tak wielkich wypraw i musieli się  borykać  z  wieloma  problemami.  Ciągłe  alarmy  ze  strony  Oddziału Specjalnego na pewno nie ułatwiały im pracy.13 września  1944  r.  o godz.  9.30 nadeszła wreszcie informacja z Poł- tawy, via Moskwa i Londyn, że lotniska są gotowe na przyjęcie samolo­tów. Ponieważ tego dnia było już za późno na start samolotów, całą ope­rację przełożono na dzień następny 20.Jednakże nad ranem  14 września okazało się, że  zalegająca mgła nie pozwala na start osłaniających wyprawę myśliwców. Nadal więc oczeki­wano na  zmianę pogody.  W  nocy  z  14  na  15  września  zostały wysłane samoloty  rozpoznawcze,  mające  przekazać  informację  na  temat  pogody na przewidywanej trasie lotu. Prognozy nie były korzystne, lecz w obli­czu  ciągłych  interwencji  polskich  rankiem  15  września,  korzystając z  przejściowego  przejaśnienia  nad  wschodnią  Anglią, poderwano  w  po­wietrze całą 3 Dywizję Bombową USAF. O godzinie 9.45 nadano do War­szawy informację o starcie wyprawy. Niestety, w godzinę później Oddział Specjalny  otrzymał  wiadomość,  że  nad  Danią panują  warunki  atmosfe­ryczne  uniemożliwiające  kontynuowanie  lotu  —  i  że  cała  formacja  za­wróciła do swych baz.18  Rtm.  Adam  Mackus  do  z-cy  Szefa  Sztabu  NW  dla  spraw  kraju,  16  IX  44,ASPP,  sygn.  2.3.5.17.2.19  Dziennik  czynności  Wydziału  S  —  operacja  amerykańska,  s.  4,  ASPP,  sygn.2.3.5.17.2.29  Dziennik  czynności...,  s.  1.  Początkowo  strona  polska  była  przekonana,  iżopóźnienia w  starcie są spowodowane  brakiem zasobników  na  lotniskach.
AMERYKAŃSKI  ZRZUT  LOTNICZY...183Przez dwa  następne  dni  samoloty  oczekiwały  w  stanie  pełnej  goto­wości na  sygnał do startu.  Przez cały czas w powietrzu znajdowały się samoloty rozpoznania meteorologicznego.  Oczekiwano, że pogoda wkrótce zmieni się. Dopiero o świcie  18 września, pomimo że komunikaty meteo­rologiczne nie były zbyt korzystne, zdecydowano się na zarządzenie po­nownego startu. O 5.50 pod dowództwem płk. Carla Truesdella wystarto­wało z lotnisk Horham,  Thrope,  Abbots  i  Tramlingham  110  „latających fortec”.  W audycji  BBC  nadano melodię  „Jeszcze jeden  mazur dzisiaj”, która  oznaczała,  że  wyprawa  ponownie  wystartowała  w  kierunku  War­szawy. W godzinę po bombowcach znalazła się w powietrzu ich osłona 21. Operacja, nosząca kryptonim FILBY, rozpoczęła się.Ponieważ pogoda poprawiała się z godziny na godzinę, nadano depesze do okręgów:  łódzkiego, krakowskiego  i kieleckiego, w których odwołano stan czuwania.  Wcześniej  bowiem  przewidywano,  że  w  przypadku,  gdy będzie niemożliwe osiągnięcie  Warszawy,  zrzuty mogą  być dokonane na teren wspomnianych okręgów niejako awaryjnie 22 23.Cała wyprawa,  podzielona  na  trzy mniejsze  formacje, skierowała  się początkowo  nad  Morzem  Północnym  nad  południową  Danię,  następnie zaś w stronę Polski. Samoloty leciały w szyku nazwanym  „box” (pudeł­ko), dzięki któremu były one chronione dosyć dobrze przed atakami my­śliwców nieprzyjaciela.  Lecące w zwartym  szyku  „fortece” mogły prze­ciwstawić każdemu atakowi ogień kilkuset karabinów maszynowych jed­nocześnie.Jeszcze znad Danii do Wielkiej Brytanii zawróciły 3 samoloty, których załogi  stwierdziły  defekty  uniemożliwiające  lot.  W  rejonie  Bomholmu wyprawa została po raz pierwszy zaatakowana przez samoloty niemieckie, nie zdołały się one jednak przedrzeć przez dywizjony myśliwców amery­kańskich stanowiących  osłonę.  Jednak wkrótce  po przekroczeniu brzegu Bałtyku, w czasie gdy bombowce skierowały się nad Toruniem i Płockiem nad Warszawę, myśliwce musiały zawrócić.Niemcy szybko  zorientowali się,  że  bombowce  lecą  samotnie  i pono­wili ataki. Wyprawa została zaatakowana przez 2 Focke-Wulfy 190 i 8 Mes- serschmidtów 109. Atakowały one kolejne formacje, jednak bez większego powodzenia.  Amerykańscy  strzelcy meldowali,  że  między  12.37  a  12.48 zestrzelili  5  atakujących  myśliwców  na  pewno  i  1  prawdopodobnieй3. Część samolotów amerykańskich została jednak uszkodzona.Pierwszy silniejszy ogień artylerii przeciwlotniczej napotkano dopiero w rejonie Dąbrowy—Łomianek, praktycznie tuż przed celem. Tu właśnie jedna z maszyn wcześniej  uszkodzonych przez myśliwce została trafiona pociskami artyleryjskimi.  Załoga zdołała  jeszcze wyrzucić zasobniki, na­stępnie  maszyna  runęła  w  płomieniach  na  ziemię.  Jedynie  jeden  lotnik zdołał wyskoczyć ze spadochronem. Przy lądowaniu w  okolicy Dąbrowy złamał on jednak nogę i został wzięty do niewoli przez Niemców. W de­peszy skierowanej z kraju do Londynu meldowano, że według informacji21  Dziennik  czynności...,  s.  4—7.22  Tamże,  s.  7.  O  możliwości  skierowania  części  zrzutu  dziennego  do  okręgułódzkiego  AK  informowała  m.  in.  depesza  8168  z  Centrali  do  Barki  (okręg  łódzki)podpisana  przez  gen.  Stanisława  Tatara,  nadana  11  września  1944  r.  Archiwum Woj­skowego  Instytutu  Historycznego,  sygn.  Ш/37/7.23  3D  Bombardment  Division-operational  narrative-mission  Warsaw  —  18  Sep­tember  1944,  ASPP,  sygn.  2.3.5.17.2.
184ANDRZEJ  PAWEŁ  PRZEMYSKIprzekazanych przez miejscowy oddział AK Niemcy od razu poddali wzię­tego do  niewoli przesłuchaniu,  nie  pozwalając  nawet  na  opatrzenie mu ran.  Meldunek  podawał,  że  „na  badaniu  zachowywał  się  po  żołniersku, pogardliwie dla Niemców. Po badaniu Niemcy rozstrzelali go w lesie” 2i.Nad samą Warszawą ogień artylerii przeciwlotniczej  był już o wiele bardziej intensywny. Meldunek sporządzony po locie przez dowódcę 3 Dy­wizji Bombowej  USAF gen.  Partridgea podawał,  że rozpoznano co  naj­mniej  45  ciężkich dział  przeciwlotniczych  kal.  88  mm,  nie  licząc  wielu dział mniejszych kalibrów. Sama Warszawa nie była zbyt zadymiona, wi­doczność celów była dosyć dobra 24 25.Równocześnie  z przygotowaniami do wyprawy prowadzonymi w An­glii, także i Warszawa szykowała się do odbioru zaopatrzenia.W strukturze okręgu warszawskiego Armii Krajowej  istniała specjal­na  komórka  odbioru  zrzutów  lotniczych,  mająca duże doświadczenie we współpracy z lotnictwem alianckim jeszcze sprzed sierpnia  1944 r. Także przez cały okres trwania powstania warszawskiego odbierano zrzuty, moż­na więc uznać, że oddziały AK w stolicy były w dużym stopniu przygo­towane  organizacyjnie do przyjęcia  zrzutu  amerykańskiego.  Oczywiście, wyprawa  amerykańska  różniła  się  od  dotychczas  podejmowanych  — przewidywana wielkość zrzutu, dokonanie go w dzień, a nie pod osłoną nocy — to  wszystko  zmuszało do  podjęcia dodatkowych czynności.  Ca­łością  akcji  kierował  w  Warszawie  szef komórki odbioru  zrzutów  lotni­czych Komendy Okręgu mjr Janusz Zaborowski „Janusz” 26.W  świetle  doświadczeń  płynących  z poprzednich  operacji przerzuto­wych w stolicy bardzo istotne było uniknięcie przejmowania zasobników przez osoby nie upoważnione. Regułą było przekazywanie odnalezionych zasobników do dyspozycji Komendy Okręgu, która dokonywała rozdziału broni i amunicji pomiędzy poszczególne oddziały. Często jednak zdarzało się, że niektóre oddziały nie informowały nikogo o znajdujących się u nich zasobnikach, o fakcie  odebrania zrzutu.  Takie postępowanie można było częściowo  wytłumaczyć  głodem  broni  wśród  oddziałów  powstańczych, trzeba też pamiętać, że broń zrzutową bardzo wysoko ceniono.By takich sytuacji uniknąć,  utworzono przed  zapowiedzianą operacją dzienną sieć posterunków obserwacyjno-meldunkowych. Do ich zadań na­leżało  lokalizowanie  miejsc  upadku poszczególnych  zasobników  i  infor­mowanie o tym rejonowych oficerów zrzutów. Ci ostatni mieli przejmo­wać materiał i transportować go do wyznaczonych rejonów 27.Zgodnie z wcześniejszymi planami około godz. 13.30 samoloty amery­kańskie  rozpoczęły wyrzucanie  zasobników nad  Warszawą.  Poszczególne formacje  leciały  na  wysokości  od  czterech  do  sześciu  tysięcy  metrów, a że wiał dosyć silny wiatr, nie było mowy o dokonywaniu zrzutów do­kładnie  na  cel.  Zasobniki wyrzucano po prostu  nad miastem,  ponieważ jednak czas opadania ładunku wynosił ok. 7 minut, były one bardzo zno­szone. Część spadochronów nie otworzyła się w ogóle, niektóre zaś zostały zapalone w powietrzu przez pociski niemieckie.24  Depesza  147/xxx/lll  nadana  do  Londynu  z  radiostacji  Wanda  07  w  dn.  23  IX1944,  ASPP,  sygn.  2.3.5.17.2.25  Notatka  z  przebiegu  rozmowy  mjr.  Sulińskiego  i  por.  Patkowskiego  w  WarRoom  3  Dywizji  Bombowej,  ASPP,  sygn.  2.3.5.17.2.26  K. Malinowski:Żołnierze  łączności  walczącej  Warszawy,  Warszawa  1983,s.  272.27  Tamże,  s.  273.
AMERYKAŃSKI  ZRZUT  LOTNICZY...185Niemcy, podobnie jak i powstańcy w pierwszych chwilach byli prze­konani,  że  nad  Warszawą ma miejsce desant spadochroniarzy.  Stąd  też praktycznie cały ogień został skierowany przez oddziały niemieckie w po­wietrze w stronę rozwijających się spadochronów.Łącznie nad Warszawą wyrzucono 1284 zasobniki zawierające ok. 3000 pistoletów maszynowych, 200 erkaemów, 7000 granatów zwykłych i prze­ciwpancernych, ponad  7  ton materiałów wybuchowych i przeszło 2  min sztuk  różnej  amunicji.  Poza  tym  zasobniki  zawierały  żywność,  sprzęt sanitarny, sprzęt saperski28.Niestety, większość zasobników wylądowała poza zasięgiem powstań­ców. Sporo z nich przejęli Niemcy, część wylądowała na prawym brzegu Wisły  i  w  samej  rzece.  Zasobniki  lądowały  także  pomiędzy  pozycjami powstańczymi i niemieckimi, a dostęp do nich był broniony przez Niem­ców ostrzeliwujących przedpola ogniem broni maszynowej.Po  dokonaniu  zrzutu  samoloty  amerykańskie  odleciały  na  wschód, kierując się w stronę swych baz na Ukrainie. Jeszcze jedna maszyna zo­stała uszkodzona i zmuszona do lądowania na prawym brzegu Wisły, na terenach opanowanych przez wojska radzieckie. Jej załoga wyszła szczęśli­wie bez szwanku. Oprócz jednej maszyny zestrzelonej nad Dąbrową, w któ­rej zginęło 9 lotników (plus 1 rozstrzelany przez Niemców), zginął jeszcze jeden lotnik na pokładzie innego samolotu, któremu udało się jednak wy­lądować  w  bazie29.  Po  sześciu  dniach  Amerykanie  powrócili do  baz  w Wielkiej Brytanii poprzez Włochy.Tymczasem trwało zbieranie tych zasobników,  które spadły na dziel­nice będące pod kontrolą polską, podejmowano też coraz to nowe próby odzyskania  zasobników  leżących  na  ziemi  niczyjej.  Szczególnie  ciężkie walki toczyły się w rejonie Ogrodu Pomologicznego.Tak jak przewidywano wcześniej, nie obyło się bez konfliktów, w wie­lu punktach miasta doszło do awantur,  a nawet bijatyk.  Każdy oddział starał się zachować przynajmniej część sprzętu na własne potrzeby. Ofi­cerowie rejonowi zrzutów mieli poważne problemy nie tylko z przejmo­waniem sprzętu, ale nawet z jego zinwentaryzowaniem 30.Wyprawa amerykańska wywołała entuzjazm wśród obserwujących ją mieszkańców  Warszawy.  Poprzednie  zrzuty,  wykonywane  w  nocy,  nie były  tak  widoczne.  Poza  tym  olbrzymie  wrażenie  robił  widok formacji samolotów lecących majestatycznie ponad miastem. Miało to duże znacze­nie psychologiczne dla obrońców stolicy.Trudniej  jest dokonać oceny  skuteczności  zrzutu.  Przede  wszystkim prawie niemożliwe jest dokładniejsze określenie liczby zasobników prze­jętych przez powstańców. Wiadomo, że utracono wszystkie zasobniki, któ­re spadły na Żoliborz, przejęto jedynie część z tych, które zniesione zo­stały na Mokotów i na Śródmieście.W kilka dni po zrzucie gen. Bór-Komorowski depeszował do Londynu podając, że do 21 września przejęto łącznie:228 zasobników, z których 77 zostało podjętych w walce,32 zasobniki — ustalono ich położenie, planowano podjęcie walki o ich odzyskanie,28  J. Garliński:  op. cit.,  s.  207.29  Notatka  z rozmowy...,  s.  1.20  K.  M a 1 i n o w s к i:  op. cit.,  s.  274—275.

vipp
O mnie vipp

https://lootos-neverlandd.blogspot.com/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka