Małgorzata Kidawa-Błońska chciałaby debaty z... Jarosławem Kaczyńskim. Ale dlaczego akurat z nim? Argumentuje, że to dlatego, że są jedynkami w Warszawie. Słabiutkie i mało logiczne, to nie są wybory samorządowe i o ile jest to jeszcze ewentualnie zrozumiałe, gdy takie starcia mają miejsce w mniejszych ośrodkach ( debaty mają się na przykład odbywać w całej Wielkopolsce; z pierwszej - w Poznaniu- zdezerterowała kandydatka...KO, Joanna Jaśkowiak), to w Warszawie mogłaby odbyć się debata, ale kandydatów na premiera. Zatem Kidawa-Błońska kontra aktualny i ewentualny przyszły premier Mateusz Morawiecki. Jednak nie podejrzewam, żeby Koalicja Obywatelska zdecydowała się na taki krok. Co prawda KO pokazała już wielokrotnie, że lotnością umysłów jej ludzie nie grzeszą (a i z pracowitością jest podobnie, o czym na konwencji mówił sam Schetyna), ale ich sytuacja, chociaż nienajlepsza, nie jest jeszcze aż taka zła, żeby publicznie robić sepuku.
Jeśli natomiast miałaby się odbyć debata first class, to Jarosław Kaczyński - Grzegorz Schetyna. To również wydaje się jednak nie do pomyślenia, z powodów takich samych jak wyżej. Jedyne co zostaje KO to ewentualne odgrażanie się z daleka, pozorowanie, że chce rozmów, debaty, ale unikanie ich za wszelką cenę. Przepaść jaka dzieli liderów dwóch największych graczy nie daje bowiem najmniejszych szans KO na chociażby próbę nawiązania równorzędnej, merytorycznej dyskusji. Tak to jest, gdy przez cztery lata trwoni się czas, energię, jakiś tam kapitał intelektualny na "wygłupy" i na nic więcej nie starcza już czasu. A można było poświęcić ten czas na opracowanie programu, pracę nad sobą, rozmowy z ludźmi. Tak jak robił to PiS, gdy był w opozycji. Ale do tego potrzebna jest klasa i jaja.
Inne tematy w dziale Polityka