Dla jednych Łukasz Piebiak i Jakub Iwaniec to wiceministrowie. Wiceministrowie w rządzie pisowskim i tyle. Wiceministrowie, podlegający strasznemu Ziobrze, który (jak sugeruje, posiłkując się Joanną Kluzik-Rostkowską, stacja nadająca prawdę i tylko prawdę 24 godziny na dobę) jest już tak potężny i wyrośnięty, że nawet sam Jarosław Kaczyński jest tym zadziwiony. A urósł tak pasąc się niszczeniem wymiaru sprawiedliwości.
Dla drugiej strony Piebiak i Iwaniec to nie wiceministrowie. Nie. A jeżeli nawet wiceministrowie to najważniejsze jest i tak to, że są sędziami. Sędziami zatrudnionymi w ministerstwie. Ale sędziami. Sędziami, którzy po raz kolejny dali świadectwo temu, że jest to grupa, do której należy mieć bardzo ograniczone zaufanie. Wicepremier Sasin uważa nawet, że:
Wygląda to na porachunki między sędziami, którzy poparli program reformę sądownictwa PiS. (…) a druga stroną, która pozostała w „Iustiti” i zwalczała w sposób bezpardonowy te reformy. Cała ta sprawa jest smutna, bo pokazuje jakąś degrengoladę środowiska sędziowskiego. (…) To pokazuje, że nasz program odnowy moralnej sądownictwa jest niezbędny.
Tezę Sasina uważam zresztą za całkiem rozsądną i logiczną.
Kim więc są panowie Piebiak i Iwaniec? To wiceministrowie rządu PiS, czy sędziowie z nadzwyczajnej kasty. To zależy. Zależy co w danej chwili jest dla kogo wygodne. A w rzeczywistości, jeżeli potwierdzą się medialne doniesienia o ich „sprytnej aktywności”, są to tylko i wyłącznie nieodpowiedni ludzi w nieodpowiednim miejscu, których należało (co zresztą się dzieje) odsunąć na boczny tor, co najmniej do wyjaśnienia sprawy. Ale póki co tak jak wygodnie jest stacji wiertniczej krzyczeć o wiceministrach w rządzie PiS, tak stronie rządowej opłaca się mówić o nich przede wszystkim jako o sędziach. Rozkwitają nam z roku na rok zdolności erystyczne.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo