Robert Biedroń nabrał wiatru w żagle. Wziął za dobrą monetę ubiegłoroczne wyniki badań dla Newsweeka i idzie za słupskim ciosem. Pytany, w wywiadzie dla wiertniczej telewizji, o ewentualny start w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, kokietując powiedział między innymi:
Chcę mieć wpływ na zmianę rzeczywistości, za każdym razem będę tam, gdzie będę miał wpływ. Dzisiaj jestem szefem sztabu, prowadzę Lewicę do wyborów i jak widać robimy to skutecznie, ludziom podoba się ta formuła, to działa.
Żebyśmy mieli w końcu prezydenta, z którego będziemy dumni, że jak pojedzie za granicę to będzie: „wow, to jest prezydent z Polski!”. Wszyscy byśmy chcieli, żeby był fajny prezydent.
Program, jeżeli tak można to nazwać, wiosenny program Biedronia uzupełnił niedawno nieopatrznie Paweł Rabiej, gdy jego Nowoczesna szła razem z Wiosną szeroką ławą (ciut za szeroką, bo na mecie ździebko się zaklinowała) do Parlamentu Europejskiego:
Najpierw przyzwyczajmy ludzi, że związki partnerskie to nie jest samo zło, że nie niszczą tkanki społecznej i polskiej rodziny. Potem łatwiej będzie o kolejne kroki, o równość małżeńską z adopcją.
Tak więc program gotowy. Mao miał swoją książeczkę. Ale tylko jednokolorową. I z jej pomocą rewolucjonizował kulturalnie Chiny.
Biedroń przebija przewodniczącego Mao. Też ma już swoje dzieło, ale nie jedno a wielokolorowe.
Póki co Biedroń czyta swoje dzieło sam (może pomaga mu partner, albo wiceprezydent Rabiej w czasie ratuszowego lunchu), ale kto wie, być może marzy mu się marsz tysięcy z jego Tęczowym elementarzem pod pachą.
Inne tematy w dziale Polityka