Nad Bajkałem, w obwodzie irkuckim spędziłem, razem z przyjacielem, 11 dni sierpnia 2018. Żony i dzieci zostały w Polsce, a my wyruszyliśmy zrealizować plan, który odkładaliśmy przez ostatnie kilkanaście lat. Do Irkucka dotarliśmy samolotem Aerofłotu z Pragi przez Moskwę. Czas spędziliśmy dosyć aktywnie, ale i bez przesadnego zarzynania się - po kilka dni: w Irkucku, na bajkalskiej wyspie Olchon, w górskiej miejscowości Arszan (niedaleko stąd, w Tunce, dwa lata z pięcioletniego zesłania za współudział w przygotowywaniu zamachu na cara Aleksandra II spędził Józef Piłsudski) oraz w wiosce Bolszyje Koty (do której latem można dostać się tylko drogą wodną lub pieszo, a zimą dodatkowo przez zamarznięty Bajkał), z której przeszliśmy z plecakami stosunkowo trudną (dosyć znaczne wzniesienia, przejścia przez skałki nad przepaściami, deszcz, spadająca złamana brzoza, która pokaleczyła mi ręce) 20 -kilometrową trasę do Listwianki.
W ciągu całej wyprawy działo się tak dużo, że póki co nie próbuję nawet wysilać się na większą relację. Prawie każdy dzień mógłbym nazwać najlepszym. W zależności od tego jaki element tej podróży miałbym naświetlić narzucają mi się myśli takie jak:
- Ciągle wielu ludziom na świecie chce się być.
- Syberia to ogromna i piękna część świata.
- Polacy, jak motocykle, są wszędzie.
- Rosjanie są bardzo miłymi, ciepłymi i uczynnymi ludźmi.
- Irkuck to leżące głęboko w Azji europejskie miasto.
- Nie tylko Colgate, ale i czeskie piwo jest elementem globalizacji.
- Gruzini kochają Polaków za sprawą wydarzeń sprzed 10 lat.
- Ktoś powinien zrobić porządek z firmami telekomunikacyjnymi - 16 zł za minutę połączenia pomiędzy Rosją i Polską!!!
Od pierwszego do ostatniego dnia, w różnych nieoczekiwanych sytuacjach, natykaliśmy się na potomków polskich zesłańców na Syberii. Z wielu takich spotkań podam przykłady trzech.
Spotkanie pierwsze (16 sierpnia 2018). Mała kawiarenka niedaleko polskiego kościoła w Irkucku, w pobliżu Angary, około południa. Zamawiamy pierwszą na Syberii kawę. Obsługuje nas bardzo miła, dwudziestokilkuletnia Anastasja (po kilku dniach zauważamy, że jest to bardzo popularne imię wśród młodych kobiet w okolicach Bajkału). W kawiarence jesteśmy jedynymi klientami, więc nie ma problemu z wciągnięciem Anastasji w krótką pogawędkę. Siedzimy przy jednym z trzech stolików na zewnątrz kawiarenki i zapraszamy Anastasję do rozmowy pytaniem o to skąd odjeżdżają marszrutki na wyspę Olchon. Po krótkim czasie dziewczyna opowiada nam, że kilka miesięcy temu dowiedziała się, że jej obydwoje rodzice są wnukami polskich zesłańców. Nie wiem dlaczego przez dwadzieścia kilka lat jej życia rodzice Anastasji nie powiedzieli jej o tym. Było to dla nich mało istotne? Inne powody? Nie zapytaliśmy o to. Anastasja bardzo chciałaby odwiedzić Polskę. Wymieniamy się telefonami, łączymy się na FB i oferujemy pomoc, gdyby rzeczywiście zawitała do Polski. Kilka dni później Anastasja przez WhatsAppa kontaktuje się z nami, ciekawa jak spędzamy czas nad Bajkałem.
Spotkanie drugie (18 sierpnia).Wyspa Olchon. Wziętymi z wypożyczalni rowerami jedziemy na kilkugodzinny rekonesans w okolicach miejscowości Chużyr, w której mieszkamy. Wjeżdżamy do lasu, piękna zieleń drzew i traw, piaszczyste ścieżki, cisza i obawa przed dzikimi zwierzętami (podobno na Olchonie nie ma niedźwiedzi, ale kto wie, przecież to Syberia i teoretycznie zimą mogą dostać się na wyspę po zamarzniętym Bajkale). Po około godzinie, z niewielkim dreszczykiem emocji wyjeżdżamy z lasu i wjeżdżamy (ostatnie 20 minut z dużym wysiłkiem prowadzimy, a raczej wciągamy rowery) na szczyt najwyższego w okolicy wzniesienia.
Pod sam koniec wspinaczki dopada nas intensywny deszcz i szybko się ochładza, temperatura spada z około 30 do poniżej 20 stopni. Na górze jest mała drewniana altana, a w niej spotykamy trzy młode amerykanki, które poznaliśmy dzień wcześniej w marszrutce i które poleciły nam mini hotel, o którym będzie w części trzeciej notki. Po około pół godziny przestaje padać, wychodzi słońce i znowu robi się cieplej. Zjeżdżamy rowerami (jak na sprzęt z wypożyczalni są naprawdę dobrej jakości, szerokie opony, świetnie działające przerzutki, jazda na nich z dużą prędkością jest wielką frajdą) w ciągu kilkunastu minut do "centrum" Chużyru. Trafiamy na sklep z "dzikimi pamiątkami".
Kolejną godzinę zajmuje nam podziwianie słynnej skały Szamanki, świętego miejsca Buriatów, jednego z mongolskich narodów zamieszkujących między innymi okolice Bajkału przed pojawieniem się na tym terenie Rosjan. Obecnie Buriaci stanowią mniejszość w tej części Syberii.
W dole, po drugiej stronie Szamanki widzimy piękną, szeroką, piaszczystą plażę, która różni się od niektórych tropikalnych chyba tylko temperaturą stykającej się z nią wody, która w tym dniu miała około 12 stopni. Zjeżdżamy na plażę i widzimy kąpiących się w zimnym Bajkale ludzi. Okazało się, że są to Kirgizi pracujący w Irkucku, którzy przyjechali na kilkudniowy odpoczynek nad Bajkałem. Kobiety spacerują po plaży, a trzech mężczyzn w średnim wieku pomiędzy krótkimi kąpielami raczy się pysznym (jak za chwilę sami się przekonamy) samogonem z fistaszków zagryzając warzywami i pyszną wędliną. Podchodzimy do nich prowadząc przez piach rowery i za chwilę sytuacja wygląda tak jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi. Kąpiemy się z Kirgizami w Bajkale (jak dla mnie lodowatym) i towarzyszymy im w "odpoczynku". Niedługo potem okazuje się, że mama jednego z Kirgizów jest Polką, córką zesłańców. Z kolei jego około dwudziestoletnia córka (która jest również na plaży), studiuje za darmo w USA, bo dostała taką możliwość za dobre wyniki w nauce. Po kliku cyklach kąpiel - samogon dziękujemy Kirgizom i umawiamy się z nimi na wieczorne spotkanie, które niestety nie dochodzi ostatecznie do skutku.
Spotkanie trzecie (16-20 sierpnia 2018). Cztery noce na Olchonie spaliśmy w mini hoteli Diana przy ulicy Bajkalskiej (ulice na całym Olchonie są piaszczyste, kierowcy samochodów, quadów i rowerzyści jeżdżą po nich jak chcą, nie przeszkadzając sobie nawzajem i spacerującym leniwie lub wylegującym się krowom).
Diana to właściwie dom gościnny, ale Booking.com nazywa go mini hotelem. Współwłaścicielką Diany jest trzydziestokilkuletnia Anastasja Kwiatkowska, Rosjanka nieznająca języka polskiego. Nazwisko przyjęła po mężu, którego ojciec, będąc małym chłopcem trafił w czasie ostatniej wojny jako zesłaniec na Sybir. Anastasja jest bardzo uprzejma (jak zdecydowana większość Rosjan, z którymi mieliśmy kontakt) i pomocna dla swoich gości. Zorganizowanie wycieczki UAZami po wyspie, jazdy konnej w okolicznych lasach, czy transportu marszrutką (tych rzeczy doświadczyliśmy), jest natychmiastowe wraz z uśmiechem od Pani Anastasji.
Dodatkowo, gdy skorzystaliśmy z możliwości zrobienia prania (na wyposażeniu hoteliku jest między innymi pralka) Anastasja zaoferowała swoją pomoc w powieszeniu wypranych rzeczy, żebyśmy nie musieli czekać na i mogli wykorzystać ten czas na podziwianie Syberii. Państwo Kwiatkowscy mieszkają w swoim hoteliku razem z nastoletnią córką, która podobnie jak mama jest wyjątkowo życzliwa i pomocna dla gości. Czasami nawet wyręcza mamę w pomocy mówiąc mówiąc do niej "idi mama, idi, ja wsjo razskażu".
Może zdecyduję się kiedyś na pełniejszy opis naszej krótkiej wyprawy. Syberia, Bajkał, Irkuck, małe wioski rozsiane wokół Bajkału i w górach Golce Tunkińskie to jedne z najładniejszych i najciekawszych miejsc jakie widziałem w swoim życiu. Na koniec jeszcze malutka historyjka. Na Olchonie siedzimy do rana w towarzystwie Serbów, Rosjan i Amerykanek. Rosjanin Sania (Aleksander) jest na Olchonie pierwszy raz w życiu (przyjechał z żoną i synem na tygodniowy odpoczynek) i mówi - Tak blisko mam tutaj, a jestem dopiero pierwszy raz. Okazuje się, że Sania mieszka w Krasnojarsku i blisko to znaczy tysiąc kilometrów.
Inne tematy w dziale Rozmaitości