„W Polsce nie jest problemem to że ludzie za mało zarabiają ale to że ich szefowie zawsze zarabiają za mało”
Powyższe zdanie mówi całą prawdę o polskim rynku pracy i możliwościach firm które pracowników zatrudniają. Myślę że nie ma tu dużego rozgraniczenia czy właścicielem jest Polak czy firma niemiecka w większości przypadków pensje pracowników w naszym kraju są na niskim poziomie w porównaniu z mitycznym zachodem. Przemieszkałem po za polską ok 20 lat i dwa lata temu zdecydowałem się na powrót, jako że w branży produkcyjnej koniunktura mimo wszystko jest dobra a ja będąc przez lata managerem średniego szczebla chciałem moje doświadczenie wykorzystać w „domu” do tej branży skierowałem swoje kroki. Mając świadomość w jaki sposób wyglądają rozmowy o pracę na zachodzie z premedytacją wysłałem CV do firmy której właścicielem był Niemiec. Pierwsze złudzenia opadły gdy przyszło do rozmów o zakresie obowiązków który był dłuższy niż niejedna dyrektywa EU ale największe rozczarowanie przyszło podczas rozmowy i finansach. Szef zapytał wprost ile chciałbym na stanowisku kierowniczym ( zarządzanie grupą 450 pracowników w tym ok 150 zewnętrznych pracowników Ukrainy ) a ja podałem na kartce sumę ( tak, dokładnie jak ten Pan rzekomo w KNF, tyle że ja się do tego przyznaję ) i wielkie oczy szefa że tyle to u niego dyrektorzy nie zarabiają i że nie jesteśmy na zachodzie… Moja odpowiedź była krótka „nie wiem ile u Pana zarabiają dyrektorzy, na zachodzie poprosiłbym dokładnie taką samą sumę tyle że w euro”. Mina właściciela bezbłędna... Mimo wszystko doszliśmy do porozumienia i wylądowałem w okolicach 7 tyś zł na stanowisku kierowniczym + premia uznaniowa od wyników. Ochoczo wziąłem się do pracy sprzątając dosłowną „stajnię Augiasza” którą zastałem. Po roku pracy ograniczyłem straty o ok 75 % zszedłem z nadgodzin o ok 95% optymalizując produkcję pod względem kosztów i wydajności. Jak policzyłem czysty zysk dla firmy z mojej pracy to 6 zerowa kwota i 4 z przodu. Wtedy poszedłem do szefa porozmawiać o premii od wyników. Usłyszałem że koniunktura zła, że to nie ta chwila, że w sumie są zadowoleni z mojej pracy ale… „Ale” w komunikacji werbalnej zapomina wszystko co było wcześniej. W drugim roku pracy zoptymalizowałem kolejne wskaźniki, wprowadziłem zasady Lean Managment, sam robiłem szkolenia kadrze kierowniczej i przygotowywałem do kolejnych etapów. Produkcja w tym czasie wzrosła o ok 25 % i zamówień zaczęło przybywać. Podczas drugiej rozmowy szef stwierdził ale… Pracownicy to są nieroby i się obijają a można by było wyciągnąć więcej, więc jak to wyciągnę to będziemy rozmawiać o procencie itd. Kolejnej rozmowy szef unikał jak ognia a teraz wyprowadził się z polski jak to określił „z przyczyn podatkowych” a nowy „członek” zarządu nie wie nic o naszych ustaleniach i powtarza jak mantrę że rynek jest ciężki mową korposzczurka skąd do nas przyszedł. Końcem lutego złożyłem wypowiedzenie mając już w zanadrzu ofertę innej firmy na dużo korzystniejszych warunkach. W firmie szok i niedowierzanie i próby nakłonienia mnie do pozostania rzucając jakieś ochłapy na stół. Podziękowałem a że umowa nie była jeszcze stała z początkiem kwietnia idę dalej i dali Bóg że powinno być lepiej.
Mój przykład pokazuje jak traktuje się u nas ludzi którzy zarabiają realne pieniądze dla firmy a musiałbym jeszcze opisać całą firmę czego robić nie chce, żeby dopełnić obraz mojego rozczarowania jak rozbudowana administracja, wsadzanie kolegów i koleżanek itp. Rozumiem obecną ekipę rządzącą która jak może blokuje pracowników firm zew. ( Czytaj Ukrainy ) jak również daje programy socjalne aby niejako zmusić pracodawców do podwyżek bo traktowanie pracowników w ten sposób powodowało po pierwsze emigrację zarobkową po drugie niechęć do pracy wśród młodych. Póki nie zaczniemy nagradzać pracowników za ich prace, a mogę to z doświadczenia powiedzieć bo pracowałem i w Austrii i w Niemczech i Wielkiej Brytanii że polscy pracownicy są jednymi z najwydajniejszych w Europie. Problem w tym że pracodawcy traktują nas jak głupków myśląc że za kromkę chleba będziemy się zabijać. W Warszawie dyrektor Wedla jest wielce zdziwiony że za 2157 zł na rękę tak ciężko mu znaleźć pracowników. Nie patrzy na to że koszty utrzymania samego mieszkania przewyższają w Warszawie wypłatę że nie wspomnę o takich rzeczach jak kino, wakacje czy wyjście do kawiarni. Tak samo jak Pani Martyna Wojciechowska była zdziwiona że ludzie nie chcą z nią za darmo pracować bo przecież ona jest znana a jej słowa „Powinno się pracować dla idei a nie dla pieniędzy” to majstersztyk. Już Brassens w swojej piosence pisał:
Ponieśmy dla idei śmierć
Któż zna ideę większą…
I w refrenie:
Ponieśmy za ideę śmierć ale nie zaraz
Śmierć tak, ale nie zaraz
I wydaje mi się że wielu pracodawcom to hasło przyświeca. Ludzie maja się cieszyć że maja pracę a nie żądać jeszcze jakichś pieniędzy za to, a jeśli już to przynajmniej minimalnych bo szef musi zarobić te miliony i wozić się najdroższym autem. Pracownik to w Polsce nikt i pracodawcy nie chcą sobie wbić do głowy że gdyby taką firmę otworzyli np. w Niemczech to koszty samych pracowników byłby cokolwiek 4 krotnie większe a i tak jeździł by wypasionym mercedesem. U nas jest natomiast drenowanie do zera i tak zwane zarzynanie złotej kury. Jeśli pracodawcy się nie opamiętają i nie zaczną płacić godziwie pracownikom to wkrótce ich im zabraknie i będą musieli swoje firmy wyprowadzić na zachód gdzie znajdą i Polaków do pracy ale już za godziwą stawkę. Im więcej ciśnienia jest na pracodawców w postaci dodatków socjalnych tym wyższe wymagania ma pracownik a gdy pracodawca stanie w obliczu strat z tytułu braku pracownika być może wpadnie na to aby jednak zapłacić godziwie. Dość tego dziadowania i sprowadzania nas do roli robola za grosze. Potrafimy i chcemy pracować ale za godziwą pensję a nie ochłapy.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo