p { margin-bottom: 0.21cm; }
Po raz kolejny zaliczyłem dłuższą przerwę w pisaniu. Niestety (albo raczej: na szczęście) nie mam tutaj specjalnie okazji żeby się nudzić i nie dysponuję nadmiarem wolnego cza su (chyba że jadąc greyhoundem, ale oczywiście internetu nadal nie ma).
Stosunkowo blisko San Francisco położony jest jeden z najbardziej znanych parków narodowych w USA – Yosemite. Pisząc „stosunkowo blisko” mmam na myśli oczywiście warunki amerykańskie – jednodniowa wycieczka z SF nie wchodziła w grę. Udaliśmy się więc do małej miejscowości Merced, położonej około 5 godzin jazdy greyhoundem na wschód, gdzie przez dwie noce nocowaliśmy u Litwina Eda (ściślej: Edvardasa). Bardzo sympatyczny człowiek i żywy dowód, że emigrantom w USA powodzi się nieźle. Ed mówił, że pracuje na pobliskim uniwersytecie i zajmuje tam odpowiedzialne stanowisko menedżera facebooka. Mieszka sam w dużym domu, jeździ jak prawie każdy tutaj truckiem (czyli po polsku pick-upem) i chyba hostuje każdego kto się nawinie. Mieliśmy przyjechać tutaj wieczorem we wtorek i wyjechać wieczorem w środę, aby na rano w czwartek być w San Diego. Plany się trochę zmieniły. Nasz greyhound miał tradycyjnie opóźnienie, a wczorajszy dzień okazał się na tyle męczący, że postanowiliśmy zostać jeszcze jedną noc.
W Merced nie widzieliśmy właściwie nic, gdyż dwa wieczory, które tu spędziliśmy poświęciliśmy na integrację z Edvardasem. Wczoraj wczesnym rankiem podwiózł nas na dworzec, skąd odchodzą autobusy do Yosemite. Do centrum parku jedzie się prawie 3 godziny, wycieczka dla jednej osoby wynosi 25$ (w tym koszt wstępu do parku), ale warto poświęcić czas i pieniądze. Park jest ogromny i w sumie przez jeden dzień można zobaczyć bardzo niewiele. W centralnej części znajduje się kemping, cała związana z tym infrastruktura, kursuje bezpłatny autobus (w sumie obejmuje on taki obszar który spokojnie można przejść na nogach; za dalsze wycieczki np. do tysiącletnich sekwoji trzeba już zapłacić). Atrakcją centrum Yosemite jest wodospady (najwyższe w USA, jedne z najwyższych na świecie) i góry. Spokojnie jest to miejsce gdzie spędzić można kilkanaście dni nie nudząc się. My niestety musieliśmy wieczornym autobusem wracać do Merced.
Amerykańskim wynalazkiem z którym wczoraj się zetknęliśmy po powrocie z Yosemite są szybkie pizzerie. Wchodzisz, płacisz i od razu zabierasz gorącą pizzę, którą piecze się na okrągło. Wyboru przez to nie ma żadnego (tylko pepperoni, na inne trzeba czekać), ale jeżeli komuś się spieszy, tak jak nam wczoraj to pozwala to zaoszczędzić trochę czasu.
Aktualnie jesteśmy już w San Diego, ale jako że w ciągu ostatnich dwóch dób spałem łącznie 9 godzin, więcej szczegółów na ten temat napiszę jutro, gdy trochę odpocznę.
Inne tematy w dziale Rozmaitości