Dwie prezydenckie debaty w Stanach Zjednoczonych okazały się wyjątkowo nudne i wtórne. Kandydaci powtarzali to, co mówili w swoich wcześniejszych wystąpieniach. Absolutny brak nowości jeśli chodzi o sferę merytoryczną, czyli najistotniejszą. Bon motów i tzw. one-linerów było sporo, ale są one ulotne i w obliczu całkowitej wtórności aż raziły w oczy.
Nie komentowałem na gorąco żadnej z dwóch debat, gdyż mówiąc szczerze, nie było czego komentować. Zawiodła mnie zwłaszcza debata, która miała przypominać spotkanie w ratuszu małego miasteczka. Zamiast świeżości i wigoru wszyscy widzowie zobaczyli wtórność, wyreżyserowane do bólu pytania oraz, ponownie, powtarzających się kandydatów. Nuda do sześcianu. Dobrze, że do końca zostało tylko jedno spotkanie, w najbliższą środę, gdyż większej ilości debat nie znieśliby sami wyborcy.
Sondaże po obu debatach pokazywały, że zwycięzcą okazał się Barack Obama. Moim zdaniem nie zwyciężył żaden z kandydatów. Obaj byli za bardzo okopani na swoich pozycjach, zbyt asekuranccy i tchórzliwi, aby móc osiągnąć zwycięstwo. W sondażach, jak i w opiniach komentatorów, analityków i ekspertów znajdują odbicie indywidualne przekonania wypowiadających się. Przekonania dotyczące tego, jak zaprezentują się kandydaci, co powinni robić i co muszą osiągnąć, aby uznać ich za zwycięzców.
Stąd klęski sondażowe McCaina, który w niemalże powszechnej opinii miał wygrać obie debaty, w tym drugą w sposób zdecydowany. Oczywiście nic takiego nie nastąpiło, więc wielu odtrąbiło wielki sukces Obamy, a niektóre typowania głosów elektorskich dają Demokracie o ponad 150 głosów elektorskich więcej, niż McCainowi. Sondaże ogólnokrajowe wskazują nawet na dwucyfrową przewagę Obamy, a w wielu kluczowych stanach Obama także prowadzi.
McCainowi nie jest łatwo z dwóch powodów. Po pierwsze, w sposób naturalny wyborcy winią jego partię za gospodarczy kryzys, gdyż w Białym Domu zasiada Republikanin. Po drugie, oczekiwania wobec senatora z Arizony rozminęły się z rzeczywistością, co sprawiło, że w mediach niemalże pogrzebano jego kampanię. Wszystko to może być bardzo złudne. Jeszcze pod koniec grudnia i na początku stycznia br. sądzono, że prezydentem będzie Hillary Clinton. Kampania McCaina prawie upadła w sierpniu ub.r., ale potem doświadczony senator złapał drugi i trzeci oddech.
Wahadło wyborcze przechyliło się na szalę Obamy, ale nic nie jest jasne. Wszyscy, którzy mówią, że mogą przewidzieć wynik wyborów po prostu mijają się z prawdą. O wyniku nie zadecydują debaty ani media, a obywatele. Teraz mamy starcie na slogany i populizm. Miliony dolarów tygodniowo wydaje się w poszczególnych stanach na reklamy telewizyjne i radiowe. Trwa walka o Pensylwanię. Jeszcze trzy tygodnie ciężkiej pracy i zażartej walki. Potem wyborcy w każdym stanie oddadzą swoje głosy i poznamy, nieoficjalnie (ale z pewnością) 44 prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Piotr Wołejko
autor Dyplomacji
- blogu o polityce międzynarodowej
Podobne:
Dołącz do nas.
Kontakt:
usa2008@gazeta.pl
O wyborach w Ameryce piszemy od listopada 2007. Nasze wpisy sprzed 14 lipca 2008 możesz przeczytać na http://usa2008.blox.pl
Teksty są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.5 Polska
Kierowniczka projektu:
Anna Dryjańska
Koordynatorzy:
Bartłomiej Bartel
Jarosław Błaszczak
Ewa Dryjańska
Maciej Józefowicz
oraz
Paweł Adamiec
Adrian Biernacki
Michał Filipowicz
Magdalena Gotowicka
Piotr Kobosko
Paulina Kozłowska
Maciej Lewandowski
Maciej Matejewski
Morgan O'Neill
Jakub Osina
Marcin Świerczek
i inni
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka