Na Netfliksie ukazał się nowy polski serial pt. 1670. Według opisów jest to komedia satyryczna, której akcja odbywa się w drugiej połowie XVII w. w I Rzeczpospolitej, a satyra jest w niej wycelowana głównie w szlachtę, w jej stosunek do pańszczyźnianego chłopa. Nie wiem czy ów serial jest dobrze zrobiony i zabawny, zapewne szybko się o tym nie przekonam, bo wystarczającą rekomendacją aby tego nie robić, jest dla mnie jednomyślny i niezmącony niczym zachwyt nad nim liberalno-lewicowych środowisk, dających o sobie znać chociażby na Filmwebie. A więc serialu 1670 raczej nie zobaczę, ale samo zjawisko stawiania na piedestale przez w/w środowiska produktów próbujących zdyskredytować polskość jest na tyle powszechne i ciekawe, że warto temu poświęcić parę słów.
Tutaj, na salonie, dawno temu, udzielał się pewien bloger, który często używał frazy, że pewnych tytułów prasowych nie dotyka nawet przez grubą gumową rękawicę. Mam podobnie jeśli chodzi o filmy. Część z nich omijam szerokim łukiem. Zwłaszcza tych mających na celu, w większym lub mniejszym stopniu, opluwać polską tradycję, czy szerzej polskość, niezależnie od tego w jak atrakcyjnym opakowaniu są one podawane. Zupełnie odwrotnie do tego podchodzi większość krytyków z kręgów liberalno-lewicowych. Trudno nie odnieść wrażenia, że w ich przekonaniu, im film bardziej uderzający w polskość, tym bardziej wartościowy, nawet w przypadku, gdy od strony czysto filmowej jest on przysłowiowym gniotem, Jak zdążyłem się przekonać wysokim poważaniem w tym środowisku cieszą się takie filmy jak chociażby Pokłosie, Kler, czy niedawno zrobiony film Agnieszki Holland pt. Zielona granica. Tak na marginesie to ubolewam, że tak uzdolniony twórca filmowy jak Smarzowski, który zrealizował ocierający się o wielkość Wołyń, niedługo później stworzył Kler, film zakłamany, będący niewiele więcej niż antykościelną filmową agitką.
Podobnie jak Kler, krytycy filmowi, chociażby na Filmwebie, z entuzjazmem przyjęli Zieloną granicę Agnieszki Holland. W tym przypadku ich entuzjazm wzbudziło zapewne ukazanie polskich żołnierzy i pograniczników jako brutalnych prymitywów, pastwiących się nad uchodźcami. Gdy dodamy do tego to, że film Holland był ewidentną wyborczą agitką polityczną, nie dziwi fakt potraktowania go przez nich jak filmowego dzieła. Nie ważne, jak się później okazało, że większość dramatycznych przypadków przedstawionych przez Holland w tym filmie nie miała odzwierciedlenia w rzeczywistości, a była wyssana z palców dziennikarzy Wyborczej, swoją rolę ów film spełnił, jak baseballem walił w co miał walić i w kogo miał walić.
Odbiór Zielonej granicy przez większość elit liberalnych w Polsce ukazuje jak na dłoni jak są one chore i dysfunkcjonalne. Pomijając sam fakt ich wyrażanej na każdym kroku swojej niechęci do polskości. Istotniejsze jest to, że w obliczu zagrożeń w jakich znalazła się Polska, są to zachowania godzące w jej elementarne bezpieczeństwo. To wydaje się niepojęte jak to jest w ogóle możliwe. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że w innych państwach frontowych zagrożonych atakami hybrydowymi, dajmy na to w Izraelu, czy Finlandii, znany reżyser tworzy zakłamany obraz uderzający w strażników i żołnierzy broniących granicy, a elity kulturalne masowo zachwycają się takim widowiskiem. Małym pocieszeniem, w kontekście filmu Holland, jest to, że w odróżnieniu od elit, publiczność w większości odrzuciła ten obraz.
Dystans do samego siebie jest jedną z oznak zdrowej psychiki człowieka. Podobnie może być w przypadku całego narodu i jego stosunku do własnej historii. Taka zdrowa postawa może się również wyrażać filmową satyrą, chociażby biorąc na cel XVII-wieczną szlachtę, która jak wiadomo miała sporo za uszami. Pod jednym wszakże warunkiem, gdy idzie ona w parze z szacunkiem do własnej ojczyzny, w innym razie jak przypadku jednostki jest oznaką choroby, dokładnie takiej na jaką zapadła większość elit kulturalnych i twórczych w Polsce. A uzdrowicieli i woli leczenia sięi pacjenta na horyzoncie niestety nie widać.
Inne tematy w dziale Kultura