Wszystko wskazuje na to, że fajnopolacy już wkrótce obejma władzę w Polsce. Nie po raz pierwszy okazuje się, że bycie fajnym w polityce popłaca. Najczęściej ta fajność jest dla wyborców ważniejszym wabikiem przy wyborze kandydatów niż ich merytoryczne przygotowanie, co tak wyraźnie widać chociażby po składzie polskiego sejmu X kadencji. Choć jak historia pokazuje, są od tego wyjątki, o czym później.
Owa przypadłość wyborców nie jest szczególnie charakterystyczna dla Polski. Dla przykładu można sięgnąć do klasyki wyborczych debat telewizyjnych w Stanach Zjednoczonych, gdzie w 1960 roku fajny Kennedy pokonał mniej fajnego Nixona i w konsekwencji wygrał wybory prezydenckie. Nie wiem który z tych panów był bardziej merytoryczny w tej kampanii, ale większość przyjmuje, że Kennedy był wówczas piękniejszy i fajniejszy i dlatego wygrał.
A więc zjawisko wygrywania wyborów przez tych fajniejszych nie jest nowe, jednak trudno nie odnieść wrażenia, że w ostatnich latach nabrało ono tępa, bo śmiało można rzec, że świat się ostatnio mocno scelebryzował, a to w efekcie promieniuje również na politykę
Oczywiście, dobra prezencja demokratycznych kandydatów, a nawet ich fajność, jest wskazana, zwłaszcza tych na najwyższy urząd w państwie, ale gdy idzie ona w parze z przywiązaniem do wartości służenia państwu i jest merytoryczna, a nie jest efektem tworzenia pustego produktu medialnego na wzór celebrytów najczęściej znanych tylko z tego, że są znani. Osobiście wolę kandydatów mniej fajnych, ale kierujących się w/w wartościami niż odwrotnie. Ale do takiej postawy najczęściej trzeba dojrzeć.
W 1995 roku, Aleksander Kwaśniewski wygrał wybory prezydenckie w dużym stopniu właśnie dzięki swojej fajności. Sam uległem na krótko owemu powszechnemu odbiorowi jego osoby, bo przecież Kwaśniewski, to swój chłop, młody i wyluzowany, znający języki obce i tańczący na scenie. Zresztą, w zestawieniu z Wałęsą aurę owej fajności nie trudno było przed publiką roztaczać. Poza tym, gdy ma się dwadzieścia lat łatwo dać się zmanipulować, brak doświadczenia życiowego robi swoje. Z Kwaśniewskiego szybko się jednak wyleczyłem, syf III RP. który firmował swoją osobą, stawał się na tyle wyraźny, że z owego krótkiego okresu zauroczenia wkrótce nie pozostało nic. A ledwo trzymający się na nogach Kwaśniewski nad grobami polskich oficerów w Katyniu, tylko potwierdzał to co zaczęło docierać do mnie wcześniej.
W 2005 roku wybory prezydenckie wygrał Lech Kaczyński, choć trudno w nim było dostrzec fajność o której mowa, zwłaszcza taką w wymiarze celebryckim. Raczej bliżej mu było do pewnego rodzaju majestatu Rzeczpospolitej, popartego doświadczeniem i sukcesami w walce z korupcją, gdy był ministrem sprawiedliwości i prezesem NIK-u. Za to jego kontrkandydat na fotel prezydenta, Donald Tusk, do tej fajności celebryckiej pasował i nadal pasuje jak ulał. Lech Kaczyński wygrał wówczas z Tuskiem zdecydowanie. W tym przypadku fajny kandydat przegrał z tym mniej fajnym, ale to raczej wyjątek potwierdzający regułę niż stała zasada, którą kierują się wyborcy.
Przed wyborami prezydenckimi, w 2015 roku, Jarosław Kaczyński zdawał sobie sprawę jak istotnym czynnikiem w preferencjach wyborczych Polaków jest owa fajność kandydata i postawił na mało wówczas znanego szerzej Andrzeja Dudę. I to był strzał w sam środek tarczy. Fajny Andrzej Duda pokonał niefajnego, ale za to mocno faworyzowanego Bronisława Komorowskiego i objął urząd prezydenta. W tym przypadku akurat fajność Andrzeja Dudy szła szczęśliwie w parze z realnym interesem Polski reprezentowanym przez niego i jego zaplecze polityczne. W 2020 roku, fajny Andrzej Duda pokonał w wyborach prezydenckich równie fajnego Rafała Trzaskowskiego.
Wreszcie dobrnęliśmy do wyborów parlamentarnych roku 2023, w których fajność o której mowa, również wyraźnie się zaznaczyła. Tym razem w buty swojskiego chłopa wszedł Szymon Hołownia, lider Polska 2050, która uzyskała spore poparcie w wyborach. Nowa gwiazda dotychczasowej opozycji totalnej objęła stanowisko Marszałka Sejmu i przez te kilka tygodni na tym eksponowanym stanowisku zaznaczyła się dużą dozą szołmeństwa, ku uciesze części publiki i niektórych celebrytów wygłaszających w mediach podszyte egzaltacją peany na jego cześć. Niestety, w moim najgłębszym przekonaniu z tej mąki chleba nie będzie, bo razi to wszystko pustą celebrycką fajnością, i co gorsza, ustawami godzącymi w interes Polski, które marszałek szołmen firmuje.I tak doszliśmy do punktu, gdy fajność staje się naprawdę niebezpieczna i dobrze by było aby Polacy szybko się ogarnęli, zanim szołmeni doprowadzą do nieodwracalnych szkód z których trudno się będzie pozbierać.
Inne tematy w dziale Polityka