Jakiś czas temu przypomniałem sobie film pt. Miasto 44- Jana Komasy, z 2014 roku. Dopóki nie zobaczyłem tego filmu po raz pierwszy, to nie sądziłem, że polskich filmowców będzie stać na zrobienie obecnie tak dobrego filmu wojennego, którego akcja będzie wciągać bez reszty, a sceny walk będą zrealizowane z rozmachem i bez uszczerbku dla poczucia realizmu.
Częstym zarzutem wobec filmu jest to, że jest on w wielu momentach efekciarski. Rzeczywiście, sceny slow motion się w nim pojawiają, ale według mnie nie zniechęcają, bo stanowią one pewien rodzaj wyodrębnienia, wizualną fantazję twórców, bez uszczerbku dla poczucia realizmu w odbiorze całości obrazu. Słynna scena ucieczki Stefana przed kulami na cmentarzu, z podkładem muzycznym Dziwny Jest Ten Świat- Niemena, zrealizowana w zwolnionym tempie, może przecież za takową uchodzić, jednak dzięki wyodrębnieniu jej z całości, gdy widz nie ma poczucia, że cały film jest tylko i wyłącznie efekciarski, stanowi po prostu jego wzbogacenie i wywołuje poruszenie. Podobnie jak tańczące kule w scenie pocałunku Stefana z Biedronką podczas walk z Niemcami w fabryce, tym razem z piosenką Kasi Sobczyk Był taki ktoś, w tle.
Poruszających scen jest w Mieście 44 wiele. Na mnie największe wrażenie zrobiła chyba ta z końcówki filmu, gdy po rozproszeniu oddziału Czarnego, Stefan łapie szpadel aby walczyć o życie swoje i swoich przyjaciół, którym obiecuje przedarcie się do Wisły. Ładunek emocjonalny tej sceny jest ogromny. Jak wiadomo oprócz Stefana giną w niej wszyscy bohaterowie. Gdy dodamy do tego jeszcze renesansowe Orlando di Lasso-Ich liebe Dich - jako muzyczne tło, to przeżywamy jakiś rodzaj piękna i bólu jednocześnie. Trudno powiedzieć, że na tę scenę czekało się przez cały film, bo cały film ogląda się z przejęciem, ale jest ona pewnego rodzaju wywindowaniem przeżyć, apogeum emocji, wszystkiego tego co widzieliśmy dotychczas. Właśnie takie sceny w kinie powodują, że film traktujemy jako głębokie przeżycie i zapamiętujemy go do końca życia.
W ogóle mocną stroną filmu jest muzyka. W filmie słyszymy zarówno przedwojenne jak i powojenne szlagiery, oraz współczesne utwory pop. Słyszymy utwory polskie, angielskie i niemieckie. W efekcie powstała różnorodna mieszanka muzyczna, która obok mieszanki wybuchowej i emocjonalnej wypełniającej film, również wpływa na to, że nie jest on sztampowy. Film Komasy w tym przypadku łamie bariery pokoleniowe i kulturowe. I tak oto dla przykładu mamy scenę gdy młodość tańczy i śpiewa przedwojenny szlagier Chryzantemy Złociste, w nastrojowej scenerii oświetlonego blaskiem świec podwórza na ślubie Kobry z Beatą, by niedługo później, w slow motion, widzieć naszych chłopców i dziewczyny przedzierających się przez piwnicę wypełnioną wodą w pełnej gotowości bojowej z muzyką techno w tle. Skądinąd urzekające. Podobnie jak parę lat wcześniej udało się Lao Che swoją nowatorską płytą Powstanie Warszawskie łączyć pokolenia za pomocą punk-rockowych brzmień, warszawskiego slangu i poezji Baczyńskiego, tak podobnie wpisują się w ten nurt twórcy Miasta 44. W ogóle muzyka świetnie wpasowuje się w film, we właściwych momentach potęguje napięcie i wywołuje wzruszenie.
Młodzi aktorzy zagrali w filmie tak jak powinni. Przeżywają ból, radość i strach realistycznie. Widz nie jest katowany zbędnym pierniczeniem, popisami tzw. sztuki aktorskiej. Mamy przed sobą po prostu postacie z krwi i kości w wojennej zawierusze. Brawa dla twórców, że właśnie tak poprowadzili aktorów. Widzimy odważnych młodych ludzi, ale bez bohaterszczyzny, która gdyby w filmie się pojawiła, to mogłaby zaburzać poczucie realizmu w odbiorze.
Jednym z najważniejszych atutów Miasta 44 jest samo przedstawienie Warszawy. Po raz pierwszy miałem okazję przeżywać to miasto podobnie jak podczas oglądania przedwojennych pocztówek lub archiwalnych filmów. Poczucie realizmu w obcowaniu z nieistniejącą Warszawą jest w tym filmie niezwykłe. Choć filmów ukazujących Warszawę z czasów okupacji powstało sporo, to zawsze przeszkadzał w nich element sztuczności pod tym względem. Miasto w filmie Komasy ukazane jest z rozmachem i z rozległym drugim planem. Blask starej nieistniejącej już Warszawy widzimy chociażby w szerokim ujęciu na początku filmu, gdy Stefan jedzie tramwajem, bodajże Marszałkowską. Albo w ujęciu po przedostaniu się Stefana z Biedronką kanałami do śródmieścia, gdy człapią się brudni jego ulicami. Twórcy zadbali w tej scenie nawet o to aby ukazać na dalekim drugim planie wieżowiec Prudentiala, jeden z symboli przedwojennej Warszawy. Zapewne uważny widz wychwycił to doskonale.
Miasto 44 to głównie ukazanie wojny podczas powstania. Walki toczą się we wnętrzach budynków, na ulicach i gruzowiskach. Sceny te są zrealizowane dokładnie tak jak być powinny i ogląda się jej z zapartym tchem. Gdy we wnętrzu budynku wybucha granat to nie powstaje wrażenie podkręcania efektu wybuchu jak w większości filmów wojennych, podobnie w otwartych przestrzeniach. Nie pojawia się też podczas seansu element znużenia i przesytu z powodu nadmiaru wybuchów i strzelaniny jak w większości amerykańskich filmów, choć w dużym stopniu film jest nimi wypełniony. Wszystko toczy się sensownie od strony technicznej w ramach prowadzonej opowieści.
Nie znajdziemy w Mieście 44 poza małymi wyjątkami wielu przegięć. Dramat ginącego miasta jak i jego mieszkańców jest ukazany starannie. Brutalność nie zostaje widzowi oszczędzona, ale brutalność i dramat ludzki to przecież nieodłączne elementy powstania. W filmie jest czas na śpiew, taniec, ból i strach. Film jest po prostu opowieścią o ginącym mieście i wraz z nim ginącym pokoleniu młodych Polaków wtrąconych w tryby machiny wojennej i przemielonych przez nią na pył.
Miasto 44 to dobry film, nawet bardzo dobry, bohaterowie z krwi i kości, trzymająca w napięciu akcja, oraz dobre efekty specjalne i sceny wywołujące głębokie poruszenie, czyli zawiera w sobie wszystko to czego należy się spodziewać wybierając się do kina.
Często stawiany za przykład modelowo zrobionego filmu wojennego, Szeregowiec Ryan- Spielberga, blado wypada w zestawieniu z Miastem 44. Walki w normandzkim miasteczku w końcówce filmu Spielberga, to w porównaniu z polskim filmem amatorszczyzna, westernowa strzelanina, którą udało się oczarować masową publikę i przekonać ją, że ma ona do czynienia ze świetnie zrealizowanymi scenami walk. Choć należy uczciwie stwierdzić przy okazji, że walki na plaży Omaha w tym samym filmie są dobrze zrobione. Ale generalnie wyszło jak zwykle, czyli połączenie efekciarstwa dla efekciarstwa w połączeniu z patosem, jak zresztą w większości filmów wojennych rodem zza oceanu, może za wyjątkiem Cienkiej Czerwonej Linii, Malicka, ale to już trochę inna historia.
Po powstaniu Miasta 44 to właśnie Hollywood powinien uczyć się od Polaków jak filmy wojenne należy realizować. Nawet trudno sobie wyobrazić jaki film zrobił by Komasa gdyby dysponował chociaż połową środków przeciętnego filmu wojennego zza oceanu. Głębokie ukłony za wielką dawkę emocji i niezwykłych przeżyć dla wszystkich twórców Miasta 44.
Ps. Mój stary tekst po poprawkach i porządnym zredagowaniu.
Inne tematy w dziale Kultura