Mediolańskie Muzeum Nauki i Technologii mieszczące się przy via San Vittore 21 słynie w świecie z prezentacji modeli wynalazków, prac studialnych, rozpraw naukowych, i badań wykonanych przez najsłynniejszego mediolańczyka, geniusza inżynierii mechanicznej jakim niewątpliwie był Leonardo da Vinci. Znaczna część 2-go piętra gmachu głównego tego muzeum jest poświęcona odkryciom i działalności naukowej Leonardo da Vinci. To tam głównie kierują się grupy szkolne pod przewodnictwem doświadczonych przewodników, a sądząc po zainteresowaniu i uwadze z jaką młodzież odbiera i notuje wszystkie słowa, prezentowane wiadomości muszą budzić ciekawość i, zapewne, pobudzać i rozwijać wyobraźnię.
Młodzież wykazuje szczególne skupienie przed kopią fresku „Ostatniej Wieczerzy”. Jest to w pełni uzasadnione. Oryginał najsłynniejszego dzieła mistrza, znajdujący się w refektarzu klasztoru Dominikanów przy bazylice Santa Maria delle Grazie podlega stałym zabiegom konserwatorskim i od lat jest praktycznie niedostępny dla publiczności.
Kilka (a może już i kilkanaście) lat temu, część prezentowanych kopii model maszyn i przeróżnych mechanicznych urządzeń, jak również plany regulacji rzek, tworzenia sztucznych jezior, wysp, systemów nawodnień i całej infrastruktury hydrologicznej autorstwa Leonardo da Vinci można było obejrzeć w warszawskim Muzeum Techniki. Kto był i widział dobrze wie jak wybitnym odkrywcą i nowatorskim inżynierem był wielki Mediolańczyk. Żeby nie przynudzać, darujmy więc sobie szczegółowe omówienia bo miejsca by nie starczyło.
Natomiast, według mojej skromnej osoby, największą atrakcją mediolańskiego muzeum jest .....łódź podwodna o symbolu operacyjnym S 506 Enrico Toti. Okręt został zwodowany w roku 1967 i był pierwszym z serii kilku łodzi podwodnych wybudowanych przez Włochy po IIWS ze ściśle określonym zadaniem śledzenia radzieckich okrętów wojennych a szczególnie ich łodzi podwodnych operujących na Morzu Śródziemnym. Trwała wtedy przecież w najlepsze "zimna wojna" i był to czas największej wzajemnej podejrzliwości mimo latami utrzymywanych poprawnych aczkolwiek często napiętych stosunków politycznych, ekonomicznych czy wymiany stałej kontynuacji wymiany kulturalnej w dziedzinie literatury, filmu, teatru i baletu.
Ostatecznie swoją służbę w ramach działań zapobiegawczych sił NATO okręt zakończył w listopadzie 2000 roku. Mimo, że z definicji ta łódź podwodna posiadała statut okrętu wojennego to nigdy nie uczestniczyła w żadnej operacji wojennej i co ciekawe, nigdy nie wystrzeliła żadnej bojowej torpedy.
Museo della Scienza e della Tecnologia Leonardo da Vinci i władze Mediolanu dokonały niebywałych starań, aby zapowiedz złomowaniu statku. Na ich apel odpowiedziało bardzo wielu lombardzkich sponsorów, którzy sfinalizowali transport 340 tonowej łodzi z bazy Włoskiej Marynarki Wojennej w porcie Augusta na Sycylii do Muzeum imienia Leonardo da Vinci. Pierwszy wariant zakładał transport drogowy przez cały Półwysep Apeniński. Jednakże eksperci ostrzegli, że taki konwój przekraczający łączny ciężar 460 ton mógłby trwale uszkodzić mosty, liczne przepusty, systemy wodociągowe, kanalizacyjne, tunele sieci kolejowej czy też lokalne infrastruktury z czego bardzo wiele pochodzi z czasów rzymskich i podlega ochronie w ramach obiektów podlegających światowemu dziedzictwu zgodnie z rejestrami UNESCO.
Ostatecznie zdecydowano się na przeciągnięcie łodzi wzdłuż całego wybrzeża Adriatyku aż do ujścia rzeki Pad a następnie w górę rzeki do miasta Cremona. Stąd już nie było innej możliwości transportu jak tylko drogowy. Specjalnie opracowany trójwymiarowy program komputerowy umożliwił przeprowadzenie pełnej symulacji przejazdu konwoju z łodzią, a tym samym, odpowiednie przygotowanie 92 km trasy z portu rzecznego w Cremona do bramy muzeum w Mediolanie. Logistycznie, to było bardzo poważne przedsięwzięcie. Ponieważ ostatecznie zniszczeniu uległa tylko jedna uliczna latarnia, złamano jedno drzewko i zerwano w jednym miejscu przewód trakcji tramwajowej (tak na marginesie: sieć tramwajowa w Mediolanie liczy 261 km; w Warszawie tylko 44 km) to całą operację można uznać za wielki sukces organizacyjny. Kiedy Enrico Toti majestatycznie przemieszczał się w nocy z 13-go na 14-go sierpnia 2005 ulicami Mediolanu na nisko-podwoziowym ciągniku siodłowym z 240 kołami (30 osi, 8 kół na każdej osi) z prędkością 6-7 km na godzinę, ponad 150 tysięcy mediolańczyków ustawiło się wzdłuż trasy przejazdu wiwatując na cześć dyrekcji muzeum, władz miejskich i wszystkich sponsorów tego przedsięwzięcia, a tym samym, czyniąc łódź dostępną dla odwiedzających mediolańskie muzeum.
Po wejściu do środka i obejrzeniu wnętrza, staje się jasne dlaczego do służby na łodziach podwodnych przyjmuje się raczej marynarzy średniego lub niskiego wzrostu i – co najważniejsze – twardzieli o silnej osobowości, odpornych na stresy wynikające z odosobnienia, gotowych szybko przywyknąć do pionierskich warunków przebywania i zdolnych podołać wszystkim obowiązkom wynikających z pełnienia służby w warunkach bojowych.
Wchodząc na pokład łodzi podwodnej zostawia się na lądzie rodzinę, przyjaciół i wszystkie sprawy przyziemne. Wraz z zanurzeniem, załogę z miejsca otacza sztuczny świat, do którego warunków należy z miejsca się przestawić. Ubranie szybko przesiąknie zapachem oleju, nafty czy różnych smarów technicznych i nie ma jak i gdzie je odświeżyć. Po kilku dniach służby, zapach smarów, ropy i diesla wciska się w jedzenie. Zapachem diesla nasiąka woda pitna. Do tego ciasno, wąsko w przejściach i trzeba bardzo uważać na wszystkie przewody i rury, które kilometrami na różnych poziomach ciągną się wzdłuż całej łodzi. Kolor przewodu oznacza jego przeznaczenie. Czerwony – słona woda, żółty – oleje i płyny procesowe, pomarańczowy – gorąca woda, jasno niebieski – zimna woda; jest jeszcze ciemno niebieski, granatowy, zielony i to chyba ne są wszystkie kolory. Ale jakie mają przeznaczenie, nie pamiętam.
Przejście z pory dziennej na nocną sygnalizowany jest zmianą oświetlenia z białego na czerwony. A ciągłe powtarzalne do znudzenia brzęczenie sonaru samo w sobie wkrótce skutecznie uodparnia na jakiekolwiek inne dźwięki. Każde miejsce w łodzi podwodnej ma swoje określone przeznaczenie i nie ma absolutnie miejsca na jakąkolwiek dowolność, lub działanie odchodzące od zakresów objętych ściśle obowiązującymi procedurami.
Przyznam szczerze, że w środku czułem się jak sardynka wciśnięta w puszkę i po wyjściu na zewnątrz i zdjęciu kasku poczułem wielką ulgę. Oczywiście, trzeba było to przeżyć, postarać wczuć się w dolę marynarza i poczuć jak podskakuje poziom adrenaliny przy dotyku peryskopu, torpedy czy tez, zwyczajnie, przy stanowisku nawigatora. Wyobrazić sobie własne zachowanie w warunkach np. właśnie ogłoszonego alarmu bojowego. Tak na chwile to jeszcze wirtualnie można ale na dłuższą metę to się nie da i nie jest to dla mnie. Ja wysiadam.
Czy pamiętacie słowa piosenki Johna Lennona „Żółta łódź podwodna” (Yellow Submarine)
In the town where I was born
Lived a man who sailed to sea
And he told us of his life
In the land of submarines
So we sailed up to the sun
Till we found the sea of green
And we lived beneath the waves
In our yellow submarines
We all live in our yellow submarine
Yellow submarine, yellow submarine ….
Tak sobie myślę, że John Lennon chyba nigdy nie wszedł na pokład łodzi podwodnej……
Inne tematy w dziale Technologie