twardek twardek
242
BLOG

Wszystkich Świętych

twardek twardek Święta, rocznice Obserwuj temat Obserwuj notkę 17
pytania, odpowiedzi, brak odpowiedzi

Przedpołudnie miałem kiepskie ale nie sposób było nie wybrać się "na groby", jak się drzewiej mawiało. Dla mnie ok. 2 kilometry spacerem w obie strony, to trochę dużo, więc pod niegdysiejszą "Basztę" (gdzie w starych czasach, w sezonie ochronnym można było zjeść potrawkę z zająca) podjechałem swoim 23 letnim Atosem, zwanym w rodzinie "Osiołkiem". Od Osiołka do cmentarza, pozostało mi już tylko kilkaset metrów, które jakoś sforsowałem. Jak zazwyczaj, zaczynam od oceny sytuacji na obu grobach (Mamy i Brata) - ile wkładów do zniczy kupić, by paliły się wszystkie i ewentualnie jakieś kwiaty do wetknięcia w wazon u Mamy. Ale zanim docieram do grobów, to wpierw, idąc w stronę Krzyża od południowej bramy, przystaję tradycyjnie, po prawej stronie przed pomnikiem "Magdy", by kolejny raz przeżyć przepiękny fragment norwidowskiej ody, który ojciec utraconej córki umieścił poniżej granitowego popiersia:

Kiedy za kółkiem biegałaś po darni,

Cała w warkoczach,

Mówiłem tobie: "Włos sobie odgarnij! "

I łzym miał w oczach.

Idę dalej i znowu przystaję przed pomnikiem, znanego matematyka prof. Otto. Wykładał na Politechnice Warszawskiej. Na szczęście, nie z Nim miałem wykłady z geometrii wykreślnej... Przy Krzyżu skręcam w lewo a kilkadziesiąt metrów dalej, przy pomniku Chrystusa Króla - drugi raz w lewo, cofając się jakby w stronę bramy, skrajem łączki, która wzdłuż ogrodzenia, w południowo-wschodniej strefie cmentarza pozostała nadal "nie zasiedlona". Mijam parę poprzecznych alejek z lewej i jest Mama. W trzeciej kwaterze od skraju łączki. Wnuk, który oporządził grób zostawił mi trzy znicze do odpalenia i kwiatki do wazonu. Inspekcji grobu Brata nie robiłem, bo tam zawsze wszystko jest jak trzeba w odpowiednio wcześnie. Odsapnąłem chwilkę, ale modlitwę zostawiłem na później. No i tą samą drogą wróciłem do straganów przy bramie, po zaopatrzenie. Po kupieniu wkładów zacząłem się rozglądać za ciętymi kwiatami (pomysł przejścia na kwiaty żywe z plastikowych - mnie akurat konweniuje). Niestety luzem nie było, jeno w doniczkach. Różnych doniczkach, nawet jak patery na owoce czy ciasteczka. Kobieta w kwiecie wieku, którą zagadnąłem swoim obyczajem "młoda damo", chyba urzędniczka, która postanowiła sobie dorobić - poprawiła szybko włosy, popatrzyła na mój 20-letni skafander i zaproponowała mi gratis (!) wzięcie takiej patery, która "wprawdzie jest trochę nieforemna, ale będzie pan mógł oderwać sobie od korzenia, jedną czy dwie odnogi i zaopatrzyć wazon". Podziękowałem serdecznie, życząc udanego handlu w końcówce dnia i dźwignąłem paterę. Reklamówkę z wkładami podwiesiłem na ramieniu na wysokości łokcia. Po przejściu kilkudziesięciu metrów poprosiłem Matkę Boską by pomogła mi dojść do grobu z tą cholernie ciężką paterą, bo kręgosłup zaczynał mi pękać. Gdzieś przy grobie Profesora rozważałem z kolei czy aby nie postawić kwiatów na którymś z mijanych grobów, bo zaczął mi się jeszcze kłopot z cykliczno-aktywnym katarem (jednego dnia go mam a drugiego nie). Ostatecznie doszedłem do wniosku, że jak postawię kwiaty na czyimś grobie, to zanim wytrę nos mogą nadejść kolejni przechodnie, którzy nie widząc, że je uprzednio tam położyłem - mogą mnie wziąć za dziada, który podkrada ludziom kwiaty i a nóż przytrafi mi się kuksaniec zanim wyjaśnię w czym rzecz.

Z nosa kapnęło ale tuż przy skafandrze, więc gałązki spod przeciwnej krawędzi patery mogłem Mamie ofiarować. I tak zrobiłem. Wkłady zapaliłem. Później, na swój sposób się pomodliłem i półgłosem spróbowałem z Nią pogadać. Półgłosem, bo w promieniu iluś tam metrów ludzi nie było. U sąsiada Mamy, 35-latka też nikogo nie było, choć grób był zaopatrzony i jarzyły się światełka. Przypomniałem sobie, jak parę lat temu, w Boże Narodzenie, nieurodne, bo z mokrą mgłą opadała drobna śnieżna krupa - dostrzegłam u sąsiada jakąś kartkę. Myślałem, że nawiał wiatr więc podszedłem by zdjąć, ale okazało się, że to liścik dwojga dzieci do utraconego tatusia. Z dwoma rysunkami. Jeden dość udanie ilustrował choinkę. Z dedykacją : "Wesołych świąt, Tatusiu". Wpierw wybuchnąłem śmiechem, ale zaraz, nie wiem jak, pociekły mi łzy. Podniosły nastrój, który mnie ogarnął wzmocnił nagle piękny śpiew "Przybieżeli do Betlejem..." jakiejś dziewczynki, 14-15 lat, która śpiewała stojąc obok dorosłej kobiety, zapewne mamy. Parę grobów dalej, w sąsiedniej alejce. Słuchałem zdumiony, dostrzegając wynurzające się znad pomników głowy innych obecnych w pobliżu. Koniec kolędy nagrodziliśmy oklaskami. Tak wspominając poczułem chłód. W ogóle zauważam, że jak jest poniżej 25 C, to jest mi chłodno.

U Brata było jak się spodziewałem. Znowu pomodliłem się na swój sposób, później pogadałem ale w myślach. Brat bowiem spoczywa dzieląc kwaterę ze śp. Szwagierką i Teściową.

---

Przedpołudnie miałem kiepskie, a teraz po swoistej celebrze na cmentarzu zyskałem dobry humor. W gadułkach z Biskimi były moje pytania i ich odpowiedzi lub milczenie. Tak, jak to zapowiedziałem w "lead" pod tytułem. Odpowiedzi symboliczne, w postaci niespodziewanych błysków myśli. To Brat wrzucił mi inspirację. Znał z opowiadania moje spotkanie z p. Brysiem i Achmusiem w warsztacie. Czy dobrze rozwinąłem skojarzenie ofiarowując wczoraj Salonowi notkę o strzelbowaniu do rakiet Rosji - nie wiem. Ale jest, jak jest. Jak powiedział pewien naukowiec czeski na bratnim spotkaniu obu zaprzyjaźnionych instytutów, w wątku o dorabianiu do kiepskich wynagrodzeń publikacjami - "u nas każdy kto ma rękę, ten pisze". Mam rękę.

ps

na zdjęciu wyszedłem chyba całkiem ładnie i młodo

twardek
O mnie twardek

inżynier 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (17)

Inne tematy w dziale Kultura