...ale coś się musi wydarzyć..
.
Myślę i myślę, co to takiego ma się wydarzyć, by p . Generał pomaszerował na Ukrainę gromić Rosję. Mając potem okazję do powrotu ("wrócimy"), by (od)budować Polskę. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że może chodzić o jakiś nagły atak ze strony Rosji, który spowoduje dotkliwe dla nas straty. Przede wszystkim w ludziach. Wtedy powiemy sobie: k..wa, tak dalej być nie może.
Z drugiej strony, jako człek stary zastanawiam się, czy aby nie zdarzy się tak, że Los, niezbyt dla nas łaskawy od 1939 r. wystruże nam jakiś numer... Na wszelki wypadek tedy - ja, gdyby ode mnie zależało, zacieśniłbym kontakty z naszymi przyjaciółmi z Kijowa odnośnie do wspólnego, precyzyjnego monitoringu biegu wojennych strzelań na obszarach pogranicznych. Bo może się tak zdarzyć, że nasi przyjaciele wystrzelą jakąś manewrującą rakietę na Kursk, jedną, czy drugą, z po-sowieckich zapasów, które trzymają na czarną godzinę. Sowieckie rakiety, jak wiemy, mają to do siebie, że wiadomo na jaki cel się wystrzeliło, natomiast nie wiadomo gdzie to poleci, jako manewrujące. Jeżeli więc coś takiego zboczy z celu Kursk i zrobi krótką przebieżkę nad np. Białorusią a później walnie w śpiące polskie sioło na Podlasiu, to ani chybi dokonamy wyniszczającego ataku na Bogu ducha winną Białoruś. Zresztą, nie musi to być podlaskie sioło, ale np. coś zaludnione koło Rzeszowa.
Obiło mi się o uszy, że w sojuszniczych zasobach żywych i martwych, na naszej wschodniej ścianie, mogą znajdować się rakiety "samopały". Nikt nie pociąga za spust a rakieta odpala i tak jak z tą posowiecką. Znaczy się ten monitoring musi chyba być szerszego zakresu. Sojusznicze zasoby żywe na pewno nas zrozumieją.
Inne tematy w dziale Polityka