Niewygodny przypadek
Przypadek nie został odkryty… przypadkiem. Jest widoczny jak na dłoni w większości zjawisk zachodzących w świecie. Zapewne już nasz praprzodek, skoro tylko osiągnął stan świadomości pozwalający na refleksję, zauważył, że zdarzenia dzielą się na takie, które zachodzą „musowo” i takie, które zajść mogą ale nie muszą. Mówiąc dzisiejszym, „uczonym” językiem, odkrył on wtedy, że świat, w którym żyje jest i deterministyczny i probabilistyczny.
Czemu jednak chcemy mówić o wojnie między tymi cechami świata? Zwłaszcza, że one się raczej uzupełniają niż zwalczają?
Owszem, lecz nasza postawa wobec nich jest różna. Lubimy żyć w świecie, gdzie rządzą jednoznaczne reguły, gdzie panuje pełna przewidywalność. Taki świat jest dla nas bezpieczny – wystarczy znać jego zasady, by w nim się poruszać. Co prawda, kamień spadający ze zbocza nieuchronnie leci w dół i może nam wyrządzić krzywdę, lecz jeśli umiemy przewidzieć jego trajektorię, możemy zrobić unik. Co prawda, po dniu następuje noc, ale choć boimy się ciemności, nie lamentujemy, bo wiemy, że po nocy przyjdzie kolejny dzień. Nieuchronność i stosowna surowość kary za przestępstwo są dla wielu decydującym argumentem za postępowaniem zgodnie z prawem
[1].
Świat, w którym rządzi konieczność jest przewidywalny, czyli racjonalny. Filozofowie greccy z Arystotelesem na czele uważali, że przyczynowość jest fundamentem racjonalizmu. Każdy skutek ma swoją przyczynę. Jeśli potrafimy określić łańcuch powiązań przyczyna – skutek – przyczyna- skutek itd., to tym samym umiemy wyjaśnić dane zjawisko, a nawet przewidzieć jego dalszy bieg.
Przeciwnie, świat, w którym rządzi przypadek, jest nieprzewidywalny. Reguły gry nie są ustalone – jesteśmy zagubieni, nie czujemy się bezpiecznie. Gdy w grę wchodzi nieprzewidywalność, odruchowo oczekujemy raczej złego niż dobrego wydarzenia - ilustruje to prawo Murphy’ego: Anything that can go wrong will go wrong (jeśli coś może pójść źle, to z pewnością pójdzie źle).
Gdy łańcuch powiązań zostaje przerwany przez przypadkowe, nieoczekiwane zdarzenie, nasza sieć przyczyn i skutków ulega zniszczeniu. Jesteśmy zaskoczeni - a nie lubimy być zaskakiwani, zwłaszcza niemile. Arystoteles powiedziałby, że załamuje się racjonalność, a sprawcą tego jest przypadek. Wybitny polski filozof, matematyk i kosmolog ks. prof. Michał Heller uważa wręcz, że
Arystoteles uchwycił tutaj część naszych obaw przed przypadkiem. Chyba nam trochę wmówił, że powinniśmy się bać przypadków, bo są luką w racjonalności.[2]
Pogląd ten wydaje mi się przesadzony, koniec końców ile ludzi czyta Arystotelesa? J. Sądzę, że lęk przed przypadkowością bierze się raczej z naszej chęci do panowania nad zdarzeniami, co w świecie, w którym przypadek niszczy deterministyczną sieć powiązań wydaje się nam jeśli nie niemożliwe to co najmniej bardzo trudne.
Odpowiedzią na lęk może być ucieczka. Lecz od świata uciec się nie da. Co pozostaje? Próba okiełznania. Lecz czy można okiełznać przypadek?
Dywinacja wczoraj i dziś
Nieprzewidywalność, będąca skutkiem występowania zdarzeń losowych, od prehistorycznych czasów kierowała ludzką myśl ku światowi nadprzyrodzonemu. Wobec dominującego doświadczenia przyczynowości wizja świata, którym rządzi ślepy traf nie mieściła się w głowach. Naturalną tego konsekwencją była supozycja, że to, co dla nas przypadkowe, jest całkowicie „sterowalne” przez istoty wyższe, że jest przejawem boskiej woli. Próbowano więc tę wolę przeniknąć, a jedną z metod była dywinacja. Potocznie, choć nieściśle – wróżbiarstwo. Dywinacja jest próbą odczytania woli, przeznaczenia, czy werdyktu (np. w spornej sprawie) zgotowanych przez siły wyższe. Była bardzorozpowszechniona w świecie antycznym. Do interpretacji znaków służyły tu pewne reguły ustalane w toku wieloletnich doświadczeń, ale główną rolę odgrywało natchnienie wieszcze; dopiero taki stan umysłu wróżbity miał umożliwiać trafne odczytanie przesłania, jakie niosą znaki. Natchnienie to było darem bogów i osiągało się je przez modlitwę, wprowadzanie w mistyczny stan pozwalający na kontakt z siłami nadprzyrodzonymi. Przykładowo, w najsławniejszej wyroczni starożytnych Aten w Delfach Pytia przechodziła przed wróżeniem post i kąpiel w strumieniu, a następnie wdychała odurzający dym z płonących liści wawrzynu, wchodząc w trans umożliwiający wróżenie.
Z kolei rzymskie sposoby wróżenia pochodziły głównie od Etrusków. Parali się tym zawodowcy: augurowie specjalizujący się we wróżeniu z lotu ptaków i haruspikowie wróżący z wnętrzności zwierząt ofiarnych. Tu także proces wróżenia miał swój ściśle określony przebieg; poprzedzały go specjalne modlitwy.
O tym, jak wielką wagę przywiązywano do tych praktyk świadczy choćby fakt, że Juliusz Cezar podjął swoją decyzję o wkroczeniu do Galii w oparciu o wyrok bogów, rozszyfrowany na podstawie rzutu kościami wróżebnymi (stąd słynne powiedzenie:alea iacta est - kości zostały rzucone).
Dziś znów mamy dobry czas dla wróżbitów, choć raczej nie używają oni wątroby, ale kart tarota. Niby podchodzimy do tego z przymrużeniem oka, ale jednak pewne praktyki dywinacji zakorzeniły się w nas głębiej niż sądzimy. Czymże bowiem jest np. rzut monetą? Czemu dziś służy? Czyż nie „sprawiedliwemu” przydziałowi stron boiska przed meczem? A panienka, obrywająca płatki stokrotki i powtarzająca „kocha, lubi, szanuje...” – czyż nie usiłuje rozpoznać uczucia wybrańca serca, posługując się probabilistyką?[3]
Racjonalizacja przypadku
Z powiedzianego wyżej wynika, że Arystoteles jako pierwszy dokonał próby racjonalnego ujęcia istoty przypadku. Zaproponował on następującą jego definicję:
Przypadkiem jest zatem to, co się zdarza, ale nie zawsze, ani z konieczności, ani najczęściej. Dlatego też jego zdaniem nauka o przypadku nie jest nawet możliwa, bo wszelka wiedza naukowa dotyczy tego, co istnieje zawsze albo najczęściej, a przypadek nie jest ani jednym, ani drugim
[4]. Tak więc już w czasach antycznych przypadek kojarzył się z brakiem racjonalności, co zdaniem Hellera utrudniło proces oswajania zdarzeń przypadkowych. Bo czy można zrozumieć coś, co nie jest racjonalne?
[5]
Znaleźli się jednak śmiałkowie, którzy porwali się na to, co nie mieściło się w głowie Arystotelesowi - podjęli próby okiełznania przypadku.
W przestrzeni sacrum
Z jednej strony w zmagania te zaangażowali się teologowie chrześcijańscy, którym z kolei nie mieściło się w głowie, żeby jakiś marny przypadek wyłamywał się spod rządów Opatrzności. Teologia chrześcijańska przejęła „w spadku” nie tylko Biblię, ale także filozofię grecką, a wraz z nią przeświadczenie o pełnej racjonalności świata, dodatkowo umocnione dogmatem o racjonalności Stwórcy. Nie przejęła jednak do końca irracjonalności związanej z przypadkiem, zastępując go pojęciem przygodności. Po prostu wszechmocny Bóg mógł stworzyć świat taki, jaki chciał i wcale nie musi być tak, aby zdarzenia przypadkowe stanowiły wyłom w racjonalności – raczej jest tak, że tej racjonalności należy poszukiwać, uważnie nasz świat obserwując. Według Amosa Funkensteina był to jeden z ważnych czynników, które stworzyły korzystny klimat dla rozwoju nauk empirycznych.
[6]
Jest jeszcze jeden akcent probabilistyczny w teologii tamtych czasów – dokładnie w teologii… moralnej. Wśród kazuistów (głównie hiszpańskich) toczone byłe spory, czy w postępowaniu można kierować się przekonaniem, które nie ma charakteru pewności. Nie wiem, jak powinienem postąpić, wyboru odłożyć na potem się nie da – co wtedy? Czy wolno mi kierować się opcją prawdopodobną? A jeśli jest ich kilka, to jak zmierzyć, która jest bardziej prawdopodobna? Prawdopodobieństwo było tu rozumiane w charakterze opinii i w praktyce sprowadzało się to do argumentu z autorytetu. Lecz samo pojęcie z teologicznych rubieży zawędrowało w przestrzeń profanum, gdzie intencja prób okiełznania przypadku była bardziej prozaiczna: pokusa hazardu.
W przestrzeni profanum
Za prekursora uważa się włoskiego matematyka Gerolamo Cardano, dla którego gry hazardowe były receptą na kłopoty finansowe. Nie miał on jakieś tajemnej strategii, po prostu wiedział kiedy przerwać grę. Starczało mu do tego woli, bo kierował się zasadami, które po spisaniu stanowiły pierwszy w historii skrypt do rachunku prawdopodobieństwa. Być może Cardano do tego stopnia był przeświadczony o swoim panowaniu nad przypadkiem, że przewidział datę własnej śmierci, a gdy ta nie przyszła w prognozowanym dniu, popełnił samobójstwo.
[7]
Kolejny zasłużony to Chevalier de Méré, żołnierz, podróżnik i… namiętny hazardzista. Nie mogąc sobie poradzić z pewnym problemem dotyczącym gry w kości, poprosił o pomoc Pascala. Ten dał się skusić, mało tego: wciągnął do współpracy Fermata. Jej owocem było zastosowanie do obliczania prawdopodobieństwa konstrukcji znanej jako ,,trójkąt Pascala”, która określa relacje pomiędzy współczynnikami dwumianowymi.
[8]
Pascal zasłynął także z rozumowania znanego jako „zakład Pascala”. Prowadzi ono do wniosku, że warto wierzyć w Boga - wiara bardziej się opłaca, ponieważ ryzykujemy tylko czas życia, który jest zazwyczaj krótki, a nagrodą może być życie wieczne. Ten wybitny matematyk i filozof przeprowadził rozumowanie w optyce zakładu, który wszak należy do dyscypliny hazardu. O ile jednak „zwykły” zakład jest dobrowolny, o tyle ten, będąc życiowym wyborem, dotyczy każdego:
Tak, ale trzeba się zakładać; to nie jest rzecz dobrowolna, zmuszony jesteś. Cóż wybierzesz? Zastanów się. Skoro trzeba wybierać, zobaczmy, w czym mniej ryzykujesz. Masz dwie rzeczy do stracenia: prawdę i dobro; i dwie do stawienia na kartę: swój rozum i swoją wolę, swoją wiedzę i swoją szczęśliwość, twoja zaś natura ma dwie rzeczy, przed którymi umyka: błąd i niedolę. Skoro trzeba koniecznie wybierać, jeden wybór nie jest z większym uszczerbkiem dla twego rozumu niż drugi. To punkt osądzony. A twoje szczęście? Zważmy zysk i stratę, zakładając się, że Bóg jest. Rozpatrzmy te dwa wypadki: jeśli wygrasz, zyskujesz wszystko, jeśli przegrasz, nie tracisz nic. Zakładaj się tedy, że "jest", bez wahania.[9]
Trudno odmówić logiki temu rozumowaniu. Mnie jednak zakład Pascala razi pewną niestosownością: oto kwestię z przestrzeni sacrum rozważamy w przestrzeni profanum.
Nie można też nie wspomnieć o dwóch kolejnych pionierach, którymi są: holenderski matematyk, fizyk i astronom Christian Huyghens, który opracował teorię gry w kości, uznawaną za jedną z pierwszych prac z zakresu teorii prawdopodobieństwa, oraz szwajcarski matematyk i fizyk Jakub Bernoulli, którego pośmiertnie opublikowany traktat „Ars Conjectandi” (Sztuka przewidywania) stanowi milowy krok w tworzeniu rachunku prawdopodobieństwa jako nowego działu matematyki. Krok był na tyle milowy, że Bernoulliego powszechnie uważa się za twórcę rachunku prawdopodobieństwa jako działu matematyki.
A potem poszło jak z płatka. Nieoczekiwanie znalazły się inne użyteczne zastosowania dla nowej dyscypliny wiedzy. Statystyki umieralności pozwoliły opanować problem epidemii w wielkich miastach (bo tam głównie prowadzono w miarę dokładnie rejestry zmarłych), a zastosowanie metod statystycznych do systemu rent i emerytur zaczęło przynosić zyski bankowcom.
[10] U nas obecnie obowiązują chyba inne prawa probabilistyczne, bo system emerytur nie przynosi korzyści ani bankowcom, ani jego beneficjentom.
J
Pozostając w tej epoce, warto zwrócić uwagę na postać i poglądy francuskiego matematyka, fizyka i filozofa Pierre Louisa de Maupertius, bo są one jaskółką zwiastującą nadciągający zwrot w kwestii roli przypadku w świecie; pozwalają mianowicie sądzić, iż Maupertius był prekursorem idei doboru naturalnego. Twierdził, że przypadek odgrywa ważną rolę funkcjonowaniu świata i choć na ogół produkuje niepożądane skutki, to są one później eliminowane – pozostają tylko te, które okazały się korzystne. Uważał, że Bóg nie zniża się do projektowania szczegółowych rozwiązań – dla ich regulacji ustanowił zasadę najmniejszego działania (Maupertius jest uważany za jej odkrywcę)
[11], która jest odpowiedzialna za mechanizm prowadzący świat w kierunku zaplanowanym przez Stwórcę.
W przestrzeni scientia
Wiek XX przyniósł zadomowienie się na stałe rachunku prawdopodobieństwa w matematyce. Za początek stworzenia współczesnej teorii prawdopodobieństwa powszechnie uważa się jej aksjomatyzację, której w 1933 dokonał Andriej Kołmogorow. Warto podkreślić, że ważny krok w kierunku uzyskania takiej aksjomatyzacji zrobili w 1923 r. polscy matematycy S. Ulam, E. Marczewski, A. Łomnicki i H. Steinhaus, wprowadzając do rachunku prawdopodobieństwa teorię miary, z którą współczesna teoria prawdopodobieństwa jest ściśle związana
[12]. Dzięki temu osiągnęła ona pozycję jednego z kluczowych działów matematyki współczesnej. Służyły temu także trendy w fizyce, gdzie właśnie nastąpiła rewolucja kwantowa, która objawiła probabilistyczną naturę mikroświata, a ponieważ matematyka jest „magazynem”, w którym fizycy zaopatrują się w narzędzia do tworzenia modeli wyjaśniających funkcjonowanie świata materialnego, tutaj znaleźli możliwości jego opisu na poziomie kwantowym
[13].
Według kopenhaskiej interpretacji mechaniki kwantowej probabilistyczna jej natura nie może być wyjaśniona w ramach innej deterministycznej teorii, ale jest odbiciem probabilistycznej natury samego Wszechświata.
[14] I chociaż tego poglądu nie wszyscy ówcześni wielcy byli w stanie strawić (Einstein: „Bóg nie gra w kości”), to także dziś, w dyskusjach filozoficznych i światopoglądowych dotyczących poziomu podstawowego Wszechświata (poniżej progu Plancka), gdzie rozgrywa się zagadnienie jego struktury, przeważa pogląd, że poziom ten ma naturę probabilistyczną.
Zatem do opisu zjawisk świata mającego probabilistyczną naturę używa się matematyki, której trudno nie uznać za królową racjonalnego myślenia! Tak oto dowiadujemy się, że świat przypadku wcale nie jest taki chaotyczny, taki nieprzewidywalny za jakiego powierzchownie go uważaliśmy. Że rządzą w nim całkiem powtarzalne reguły określone w teoriach prawdopodobieństwa i statystyki. Michał Heller puentuje to zdaniem:
Świat okazuje się matematyczny nie tylko wtedy, gdy jest poddawany badaniu za pomocą deterministycznych praw mechaniki Newtona, lecz także w swoich losowych i probabilistycznych zachowaniach.
[15]
Ślepy zegarmistrz czy sprytny Kreator Matrixa?
Jeszcze bardziej niż w fizyce przypadek zaznaczył swoją rolę w biologii. Stało się to za sprawą ewolucji, która do dziś wzbudza żywe emocje i kontrowersje. Podstawowy mechanizm ewolucji biologicznej, w dużym uproszczeniu, polega na współdziałaniu zjawiska mutacji genetycznej (dryf genetyczny - błędy lub zmiany w genach) ze zjawiskiem doboru naturalnego (selekcja, przetrwanie osobników najlepiej przystosowanych). Prowadzi ono do powstawania nowych gatunków, które - patrząc całkiem makroskopowo – wykazują się coraz większym stopniem komplikacji (złożoności).
Ewolucja jest faktem obserwacyjnym (zatem empirycznym) którego kwestionować nie sposób. Można natomiast kwestionować zasadność samej teorii.
[16] I to się dzieje od początku, a końca sporom nie widać. Nie jest moim zamiarem w ten spór się angażować ani go szczegółowo opisywać.
[17] Interesuje nas tu bowiem kwestia znaczenia przypadku w funkcjonowaniu świata. A przypadek rządzi właśnie w zjawisku mutacji genetycznej, która zachodzi zazwyczaj podczas replikacji DNA. Jest to proces niezwykle złożony, a czynnikami, które mają na niego wpływ są: promieniowanie UV, promienie X i gamma, wysoka temperatura oraz różnego rodzaju związki chemiczne
[18].
Zajście mutacji i jej przebieg mają charakter nieprzewidywalny, czyli podlegają regułom przypadku. I to właśnie jest kością niezgody na rubieży światopoglądowej: ateiści chcą wykorzystać teorię ewolucji jako broń wzmacniającą swoją tezę o tym, że żadnego Boga nie ma, a świat przyrody wraz z rządzącymi nią prawami zdany jest na łaskę i niełaskę żywiołów losu, zaś wierzący (zwłaszcza ich fundamentalna frakcja) przeciwstawiają się temu, usiłując bądź zdyskredytować teorię ewolucji w ogóle (kreacjoniści), bądź wykazać, że zawiera ona miejsca, w których nie rządzi przypadek, bo można rozpoznać działania o charakterze inteligentnym (zwolennicy Inteligentnego Projektu).
Sztandarowym rycerzem strony ateistycznej jest dziś angielski biolog Richard Dawkins, który najbardziej wyraźnie przedstawił swoje tezy i dążenia w książce „Ślepy zegarmistrz”. Jest to próba przekonania przeciętnego czytelnika, że
neodarwinowska wizja ewolucji to jedna z najlepiej uzasadnionych hipotez, jakie kiedykolwiek zaproponowano, by wyjaśnić zjawiska przyrodnicze. Dawkins uważa, że
jesteśmy przyzwyczajeni do koncepcji, że złożoność i elegancja obiektu to świadectwo przemyślanego zamiaru i projektu (s. 17), lecz to złudzenie, bo
żywe efekty działania doboru naturalnego sprawiają wrażenie przemyślanego projektu, jak gdyby zaplanował je prawdziwy zegarmistrz (s. 47), ale
wbrew wszelkim pozorom jedynym zegarmistrzem w przyrodzie są ślepe siły fizyczne (...). Dobór naturalny (…) działa bez żadnego zamysłu. Nie ma ani rozumu, ani wyobraźni. Nic nie planuje na przyszłość. Nie tworzy wizji, nie przewiduje, nie widzi. Jeśli w ogóle można o nim powiedzieć, że odgrywa w przyrodzie rolę zegarmistrza — to jest to ślepy zegarmistrz. (s. 27)
[19]
Z kolei po przeciwnej stronie barykady stoją różnej maści kreacjoniści, z którymi (nie do końca słusznie) kojarzy się ruch zwolenników Inteligentnego Projektu, na czele z matematykiem Williamem Dembskim i biochemikiem Michaelem Behe. Panowie ci zdefiniowali, jakie cechy pozwalają nam rozpoznać inteligencję. Pierwszy zaproponował kryterium wyspecyfikowanej złożoności, drugi - nieredukowalnej złożoności.
[20]
Między barykadami staje ks. prof. Michał Heller, który uważa, że żadna ze stron nie ma racji. Przyznaje, że
teorię ewolucji można łączyć, podobnie jak i inne teorie naukowe, z przekonaniami ateistycznymi: nie ma Boga, prawa przyrody są też tylko dziełem przypadku. Takiego poglądu nie da się, rzecz jasna, pogodzić z chrześcijaństwem i z nauką Kościoła. Ale - dodaje -
to nie jest teoria ewolucji. To jest jej ateistyczna interpretacja.[21] Tylko tyle ma do powiedzenia Dawkinsowi, bo będąc kapłanem, pojmuje stworzenie jako zależność świata w istnieniu od Boga. Tyle, że nie zgadza się, jakoby Bóg był wrogiem przypadku, jak to pojmują zwolennicy ID:
Są myśliciele, którzy twierdzą, że trzeba wyeliminować z nauki przypadek, bo Pan Bóg wszystkim rządzi. To jest jednak tworzenie opozycji: albo Pan Bóg, albo przypadek. Ten ostatni staje się czymś w rodzaju antyboga, nad którym Pan Bóg nie potrafi zapanować.[22]Heller uważa, że dziś tradycyjna doktryna chrześcijańska dzięki myśli ewolucyjnej została wzbogacona o bardzo ważny element:
stwórczy akt nieustannego dawania istnienia nie jest statyczny, lecz dynamiczny, zawiera w sobie dynamikę dalszego rozwoju. Myśl swą uzasadnia głębiej:
Ewolucja świata jest wynikiem działania praw przyrody, ale w to działanie jest wkomponowana także strategia przypadków. Na przykład grawitacja sprawia, że gwiazdy – takie jak nasze Słońce – mogą wytwarzać wokół siebie układy planetarne. Ale to, że w naszym układzie tych planet jest akurat tyle – ani więcej, ani mniej – jest dziełem przypadku, bo akurat takie, a nie inne warunki fizyczne panowały wtedy, gdy układ planetarny powstawał.[23]
Z kolei e
wolucja biologiczna jest (…) procesem dynamicznym, a dobór naturalny, jeden z jej podstawowych mechanizmów, polega na oddziaływaniu wewnętrznej wrażliwości ewoluującego układu na małe zaburzenia z zaburzającymi fluktuacjami otoczenia. Ewolucja biologiczna jest jednym z włókien ewolucji kosmicznej.[24]
Mamy tu więc do czynienia ze współdziałaniem praw i przypadków. Według teologicznej doktryny o stworzeniu świata, to Pan Bóg stworzył prawa przyrody i wkomponował w nie także działanie przypadków. I dlatego doszukiwanie się antagonizmu między działaniem przypadku a planem Bożym jest głębokim niezrozumieniem teologii stworzenia. [25]
Podobną myśl wyraziłem w przywoływanym wyżej szkicu „Szukając metki Producenta”, tak pisząc o ewolucji:
Zaiste wielkie to mistrzostwo zaprojektować taki samograj, który bazując na podwójnym błędzie i wykorzystując NATURALNE prawa przyrody wiedzie niezawodnie w rubieże coraz perfekcyjniejszej komplikacji struktur materii! I nie jest to bynajmniej sztuka dla sztuki, bo owe struktury mają ściśle określone spektrum funkcjonalne i służą bardzo konkretnym celom – całkiem jak wytwory naszego umysłu.[26]
Stojąc między barykadami (ale jednak raczej po stronie wierzących) Heller proponuje trzecie wyjście: …Matrixa! Konkretnie wprowadza metaforycznie pojęcie Wielkiej Matematycznej Matrycy, którą utożsamia z Einsteinowskim Zamysłem Boga (the Mind of God). Autor przyznaje, że z chęcią nazwałby ją Inteligentnym Projektem, gdyby ta nazwa nie została skompromitowana (uważam, że to za mocne słowo, bardziej na miejscu byłoby: „gdyby się tak, wskutek zawłaszczenia przez kreacjonistów, źle nie kojarzyła”).
W Matrycy, rozumianej jako zespół praw rządzących Wszechświatem, jest miejsce zarówno na mechanizmy deterministyczne jak i probabilistyczne. Jedne i drugie cechują się powtarzalnością i pozwalają ująć zachodzące w świecie zjawiska w ryzy racjonalności, choć każde w nieco inny sposób.
Jeśli człowiek ma wolną wolę, to Wielka Matryca musi ją w obrębie Wszechświata umożliwiać. Zatem – wnioskuje Heller -
przypadki nie są klęską Matrycy, lecz jej bardzo subtelną strategią. Siła Wielkiej Matrycy polega na tym, że każdy, kto chce wykazać, że jej nie ma, lub ograniczyć jej skuteczność, jeżeli tylko posługuje się racjonalnymi argumentami, sam korzysta ze środków, które dostarcza Matryca.[27]
Przypadek jako Muza
Przypadek jest wymarzonym fenomenem dla twórców. Zwłaszcza literatom i filmowcom pozwala na rozwinięcie żagli fantazji, jako że twórczość literacka (takoż filmowa) opiera się na niepisanej, cichej umowie między twórcą i czytelnikiem, że dzieło jest wytworem wyobraźni autora i choć może, to nie musi być oparte na faktach. A już żadnych ograniczeń nie ma w literaturze SF, nie dziwota więc, że pisarze specjalizujący się w tym gatunku pełnymi garściami korzystają z wyobraźni i fantazji. Analiza tego zjawiska wymagałaby osobnego opracowania, do którego nie mam ni wiedzy ni kompetencji – ograniczę się przeto do subiektywnego zarysowania znanych mi trendów, wspierając (raczej skąpo) przykładami.
Probabilistyczny „silnik” Wszechświata
Jedna grupa pomysłów dotyczy probabilistycznych własności naszego świata. Dotyczy to głównie gatunku hard SF, gdzie pomysły związane z naturą świata (przyrody i społeczeństw) i jej hipotetycznymi opcjami stanowią jądro fabuły.
Zacznijmy od klasyki. Isaac Asimov, jeden z czołowych prekursorów współczesnej SF, wymyślił w cyklu „Fundacja” dyscyplinę naukową zwaną psychohistorią. Założył, że skoro zachowanie się społeczeństw podlega pewnym mechanizmom, to stosując metody probabilistyczne można na podstawie analizy wzorców występujących w przeszłości wyznaczać prawdopodobieństwo wystąpienia określonych zdarzeń w przyszłości. Warunkiem skutecznego działania metody było ukrywanie przed ludźmi tych prognoz, ponieważ w przeciwnym wypadku mogliby zmienić swoje zachowanie, zmieniając tym samym prawdopodobną ścieżkę zdarzeń. Dzięki psychohistorii, odkrytej przez matematyka Seldona, głównego bohatera pierwszych tomów cyklu, kryzysy jawiące się przed Fundacją podlegały predykcji z określonym prawdopodobieństwem, co stanowiło o jej sukcesach.
[28]
Pozostając przy klasyce - osobiście mocno wryło mi się w pamięć opowiadanie Stephena Barra „Jądro krystalizacji” (ukazało się w zbiorku „Kryształowy sześcian Wenus”), gdzie odprysk kryształu, pragnąc się odbudować, poszukuje jądra krystalizacji, generując w ten sposób zdarzenia zupełnie nieprawdopodobne (np. papierosy które wypadły z paczki układają się w nieprzyzwoity wyraz, zbieg przypadkowych zdarzeń doprowadza do ogromnego karambolu na ulicy), które są łańcuchem zdarzeń prowadzącym do celu.
[29]
Alternatywne historie i światy
Spora część historii alternatywnych oparta jest na koncepcji zmiany ścieżki zdarzeń wskutek zajścia lub nie jakiegoś przełomowego wydarzenia (np. zamach na Hitlera powiódł się, nie doszło do rozbiorów Polski etc.). Wydarzenie to może mieć całkiem przypadkowy, pozornie bez znaczenia charakter, lecz to drobne zejście ze ścieżki zdarzeń modyfikuje zdarzenia inne i odchylenie rośnie, jak w efekcie motyla. Za prekursora tego gatunku można uważać Pascala, który utrzymywał, że
gdyby nos Kleopatry był krótszy, całe oblicze ziemi wyglądałoby inaczej. Gatunek ten przeżywa ostatnio w kraju burzliwy rozkwit za sprawą Jacka Dukaja, Marka S. Huberatha (1997), Konrada T. Lewandowskiego, Marcina Wolskiego, Macieja Parowskiego, Szczepana Twardocha, Jacka Inglota i innych.
[30]
Co ciekawe, twórczość taka ma znaczenie nie tylko w sensie rozrywki, ale i poznania. Zajmująca się problematyką historii alternatywnych Magdalena Górecka z Instytutu Filologii Polskiej UMCS pisze:
W najnowszej historiografii tzw. operacje kontrfaktyczne stają się coraz bardziej uprawnionymi sposobami badania przeszłości. Robert Cowley, historyk, twórca znanej seriiWhat If, tłumaczy potrzebę niekonwencjonalnego spojrzenia na badania historyczne szczególnym statusem uprawianej przez siebie dyscypliny – według niego, nie mamy w tym przypadku do czynienia z „nauką” w znaczeniu, w jakim słowo to funkcjonuje, gdy mówimy o „naukach przyrodniczych”. Jak pisze badacz, w historii „zbyt wiele rzeczy jest niepoliczalnych”, jest ona „sumą milionów ludzkich decyzji” i „zależy od przypadku”. Zatem jednym z najlepszych sposobów zrozumienia tego, co się wydarzyło, okazuje się rekonstrukcja tego, co mogłoby się stać. I w tym sensie historie kontrfaktyczne uzupełniają naszą wiedzę o przeszłości. Jak twierdzi Marek Woźniak, historycy często wykorzystują przeciwstawne scenariusze, próbując ustalić przyczyny danego zjawiska czy zdarzenia:myślenie kontrfaktyczne – jako myślenie o tym, co się nie wydarzyło, ale było alternatywą wobec tego, co się stało – jawi się jako refleksja, która może pomóc nam zrozumieć, „jak się stało to, co się stało”. Obraz historii pozostanie niedokończony, jeśli nie ujmie się go w ramy nieurzeczywistnionych możliwości – stwierdza Alexander Demandt, autor przełomowej pracy Historia niebyła. [31]
Nierzadko w historiach alternatywnych mamy do czynienia z motywem wirtualnych wieloświatów, gdzie wybór ścieżki jaką podąża świat rzeczywisty jest przypadkowy, lub podlega zasadzie najmniejszego działania (realizowane są stany najbardziej prawdopodobne). Z motywu tego korzystał w swojej twórczości także niżej podpisany: w opowiadaniu „Fideina”
[32] , gdzie jest mowa o odchylaniu amplitud prawdopodobieństwa za pomocą siły woli wzmacnianej farmakologicznie, i w opowiadaniu „Demon Maxwella”
[33] opartym na pomyśle, że można ingerować w wybór ścieżki zdarzeń w multiświecie za pomocą talizmanów/amuletów.
Ewolucja: zabawy i namysły
Twórcy SF biorą także na tapetę fenomen ewolucji. Pisze na ten temat Wawrzyniec Podrzucki w szkicu „Darwin w wielkim mieście”
[34], puentując, że
motyw ewolucji przewija się w SF od zawsze i bywa, że w tonacji optymistycznej i wzniosłej, kiedy indziej zaś mrocznej i ponurej – dzisiejsza fantastyka z ewolucją w tle znajduje się w fazie pesymistycznej.
Ciekawe połączenie wątku ewolucyjnego z wątkiem historii alternatywnych można znaleźć w powieści Terry Pratchetta i Stephena Baxtera „Długa Ziemia” (to określenie oznacza sporą, idącą w miliony, grupę alternatywnych wersji naszej planety, różniących się biologią i drogą ewolucyjną).
Frapującą koncepcję ewolucji biologicznej proponuje Theodore Sturgeon w powieści SF „Więcej niż człowiek”. Według niej kolejnym po
homo sapiens produkcie ewolucji będzie
homo gestalt – nadczłowiek złożony z kilku osobników homo sapiens posiadających paranormalne zdolności (telepatia, hipnoza, telekineza, teleportacja). Ciekawostka:
homo gestalt pojawia się za sprawą klasycznych (darwinowskich) mechanizmów selekcji naturalnej, lecz autora nie stać było na choćby zarysowanie, na czym miałoby to polegać.
[35]
Na mnie spore wrażenie zrobił Stanisław Lem w „Niezwyciężonym”, snując niesamowitą wizję ewolucji automatów pozostawionych samym sobie na dzikiej planecie. Zaś w „Summa technologiae” Lem analizuje, już bardziej serio, podobieństwa i różnice ewolucji biologicznej i technicznej. Z kolei ustami Golema (już mniej serio) głosi tezę o paradoksie ewolucji, która wykorzystuje przypadkowy błąd jako narzędzie postępu:
ewolucja podwójnie błądzi: ustrojami, że są przez zawodność nietrwałe, oraz kodem, że przez zawodność dopuszcza błędy; błędy te nazywacie eufemicznie mutacjami.[36]
Lem: admirator przypadku
Skoro już o Lemie mowa, to należy zauważyć, że fascynacja przypadkiem jest głównym motywem filozoficznym jego twórczości. Sztandarową rolę odegrała tu filozoficzna rozprawa „Filozofia przypadku” z podtytułem „Literatura w świetle empirii” poświęcona teorii literatury i jej wpływu na współczesną kulturę. Widoczna jest ona także w wielu dziełach literackich; bodaj najwyraźniej w recenzji nieistniejącej książki De impossibilitate vitae w zbiorze „Próżnia doskonała”. Tak o niej czytamy we wstępie pomyślanym także w formie recenzji:
Po raz drugi okazuje się Lem apostatą w "De impossibilitate vitae". Niechaj nas nie zmyli zabawny absurd długich łańcuchów przyczynowych kroniki rodzinnej: nie o te komiczności anegdoty idzie, lecz o atak na święte świętych Lema - na teorię prawdopodobieństwa, więc przypadku, więc tej kategorii, na której budował i wznosił rozmaite swoje obszerne koncepcje. Atak odbywa się w sytuacji błazeńskiej i to ma stępić jego ostrze. Czy był więc choć przez chwilę niegroteskowo pomyślany?[37]
Lem wyznaje, że pomysł ten ma swoje źródła w historii, jaką usłyszał od ojca w dziecięctwie. Otóż, kiedy w 1915 roku poddała się przemyska twierdza, ojciec Lema jako lekarz armii austrowęgierskiej dostał się do rosyjskiej niewoli. Po powrocie do rodzinnego Lwowa jako oficer, a więc "wróg klasowy", miał zostać na miejscu rozstrzelany. Z życiem uszedł tylko dlatego, że kiedy prowadzono go na egzekucję rozpoznał go idący chodnikiem ukraińskiego miasteczka żydowski fryzjer ze Lwowa. Fryzjer osobiście golił komendanta miasta, a zatem mógł się wstawić za ojcem. Czyli – pisze Lem - przypadek stanowi uosobienie losu - gdyby fryzjer znalazł się w uliczce o minutę później, dla mego ojca nie byłoby już ratunku.
[38] Tak oto bezimiennemu żydowskiemu fryzjerowi ze Lwowa zawdzięczamy cały ten wykwintny duchowy jadłospis, jakim obdarzył nas Stanisław Lem.
J
Przypadek jest kreatorem zdarzeń i historii także w powieściach mających charakter kryminałów: „Śledztwo” i „Katar”, gdzie Lem wyraża pogląd, że w zdarzeniach zachodzących w świecie splatają się działania tysięcy czynników: chemicznych, biologicznych, społecznych, a ich koincydencja może prowadzić do zdarzeń niezwykłych, czasem wyglądających na niewytłumaczalne.
W dziale „z przymrużeniem oka” do klasyki wszedł także wzmacniacz prawdopodobieństwa - wynalazek Trurla, stworzony po to, żeby powstały smoki.
Przypadkiem jako czynnikiem kształtującym świat i nasze życie fascynują się także filmowcy. Zilustruję to zjawisko dwoma przykładami.
Forest Gump: pionek czy piórko?
To arcydzieło Roberta Zemeckisa rozpoczyna się od kadru, w którym niesiony przez wiatr puch ptasi ląduje u stóp siedzącego na przystanku autobusowym bohatera trzymającego pudełko czekoladek. Motyw ten powraca w ostatniej scenie, gdzie białe piórko unosi się spod stóp Foresta i szybuje w górę. Motto Forest Gumpa „życie jest jak pudełko czekoladek: nigdy nie wiadomo, co ci się trafi” weszło do światowego kanonu aforyzmów. Jego ilustracją jest historia życia bohatera, z pozoru gościa ociężałego umysłowo lecz bardzo wrażliwego, który przypadkowo, niczym to ptasie piórko niesione na wietrze, trafia w różne ważne miejsca w historii. Wychodząc z kina trudno nie zadumać się nad kondycją i przeznaczeniem człowieka - czy jesteśmy jak pionki przestawiane przez kogoś na szachownicy historii, czy też raczej jesteśmy jak to piórko dryfujące na wietrze?
Match Point: gdzie spadnie piłka?
Woody Allen wprowadza nas w sedno tematu już w pierwszym kadrze: piłka tenisowa uderza w górną krawędź siatki i balansuje przez chwilę, nim spadnie na jedną lub drugą stronę kortu. Towarzyszy temu refleksja wypowiadana przez bohatera filmu zza ekranu: Człowiek, który powiedział, że jestem w czepku urodzony, miał świętą rację. Ludzi przeraża to, jak wiele w życiu zależy od szczęścia i jak wiele pozostaje poza naszą kontrolą. Podczas gry w tenisa zdarza się, że piłka uderza w górną krawędź siatki i balansuje przez chwilę, nim spadnie na jedną lub drugą stronę kortu. Przy odrobinie szczęścia ląduje po stronie przeciwnika i wygrywasz. Innym razem spada na twoje pole i przegrywasz.
Reżyser kreuje los bohatera zgodnie z tą sentencją. Sugeruje iluzoryczność wiary we własne możliwości. W życiu są punkty zwrotne tak, jak z tą piłką na korcie - momenty, w których umiejętności przestają się liczyć, a rozwój wydarzeń dyktuje fart lub pech. Gdzie spadnie piłka? Czasem od ułamka sekundy zależy, jak potoczą się nasze losy.
Znów powracają pytania: czy zawsze można wybrać kierunek w życiu? a może to ślepy traf wiedzie nas po bezdrożach zdarzeń? czy i jak moglibyśmy pomóc szczęściu?
Znawców rynku SF zachęcam do podjęcia tematu w formie bardziej szczegółowej analizy roli i miejsca przypadku w sztuce tego gatunku.
Wojny nie ma, czyli Wszechświat poprzetykany przypadkami
Zakończę ten szkic refleksją ks. prof. Michała Hellera z książki „Filozofia przypadku”, której elementy stanowią szkielet koncepcyjny niektórych wątków mojego opracowania. Szanownych Czytelników serdecznie do lektury tej książki zachęcam – w szczególności tych ateistów, którzy wiarę mają za relikt ciemnogrodu.
Istnienie przypadków w strukturze Wszechświata jest faktem niepodważalnym. Przypadki nie są czymś wyjątkowym. Struktura Wszechświata jest cała poprzetykana przypadkami. Ale ich rozmieszczenie w tej strukturze nie jest przypadkowe. Są one istotną częścią „matrycy Wszechświata”. Pojawiają się jako warunki początkowe różnych praw fizyki i jako fluktuacje atakujące różne procesy dynamiczne zachodzące we Wszechświecie. Bez warunków początkowych prawa przyrody nie mogłyby funkcjonować, a bez zewnętrznych fluktuacji nieliniowe procesy dynamiczne nie byłyby w stanie wytwarzać autentycznych nowości.[39]
Tak oto przychodzi nam wygłosić optymistyczną pointę: nie ma żadnej wojny między przypadkiem i koniecznością! Jest ścisła kolaboracja. Wizja świata, w którym ślepy traf rzuca na pastwę losu całe jego stworzenie przegrywa starcie z wizją, w której stanowi on komponent zapewniający z jednej strony wolną wolę, a z drugiej prowadzący, wespół z koniecznością, całą kosmogenezę w jasno określonym kierunku, poprzez tworzenie coraz to bardziej złożonych struktur.
[1] Sama nieuchronność nie wystarczy. Płatny morderca zdecyduje się na przyjęcie zlecenia, jeśli będzie miał świadomość, że w przypadku wpadki otrzyma owszem, nieuchronnie, ale tylko rok więzienia.
[2] Wielka Matryca i herezja Inteligentnego Projektu – rozmowa z Michałem Hellerem, http://www.granicenauki.pl/index.php/pl/granice-nauki/wywiady/396-wielka-matryca-i-herezja-inteligentnego-projektu-rozmowa-z-ks-prof-michalem-hellerem
[3] Przykład zaproponowany przez Tichego, blogera S24 (http://tsole.salon24.pl/483303,przypadek-okielznany-w-matrixie#comment_7243920)
[4] zob. Arystoteles: „Metafizyka”, XI, 1065a; wg wydania: Biblioteka Klasyków Filozofii, PWN Warszawa 1983 przekład Kazimierz Leśniak.
[5] Michał Heller: „Filozofia przypadku”, Copernicus Center Press 2012, s. 25.
[6] za: Michał Heller, op. cit., s. 31
[9] Blaise Pascal: „Myśli”, przekład Tadeusz Boy-Żeleński, wyd. Pax, 2001, s. 198
[10] Michał Heller: „Filozofia przypadku”, s. 10
[11] Zasada najmniejszego działania sprawdza się dobrze w fizyce, począwszy od zasady Hamiltona w mechanice (poruszające się ciała zawsze wybierają taką drogę, dla której całka z równania opisującego stan układu daje wartość najmniejszą) poprzez zasadę Fermata w optyce (światło biegnie po najkrótszej drodze) po ogólną teorię względności, której fundament stanowi przyjęcie najmniejszej wartości przez całkę działania Eulera-Lagrange’a. Mówiąc całkiem potocznie sens zasady najmniejszego działania jest w tym, że wszelkie zdarzenia zachodzą „po najmniejszej linii oporu”.
[13] I nie tylko kwantowym – rachunek prawdopodobieństwa i statystyka znalazły wcześniej zastosowanie m. in. w termodynamice, kinetycznej teorii materii.
[15] Michał Heller: „Filozofia przypadku”, s. 105
[16] Trzeba tu podkreślić, że ewolucjoniści już od czasów Darwina bardzo wyraźnie rozróżniają fakt i teorię - twierdzą, że jesteśmy bardzo daleko od pełnego zrozumienia mechanizmu (teorii), dzięki któremu ewolucja (fakt) nastąpiła (Laurence Moran, „Ewolucja to zarówno fakt, jak i teoria”, 10 stycznia 2003
http://www.ewolucja.org/w3/d3/d32-2a.html)
[18] Mowa oczywiście o mutacji spontanicznej (naturalnej) a nie zainicjowanej sztucznie przez człowieka.
[19] Richard Dawkins: „Ślepy zegarmistrz czyli, jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany”, Biblioteka Myśli Współczesnej, PIW, Warszawa 1994. Wybór cytatów za: Kazimierz Jodkowski, Metodologiczne aspekty kontrowersji ewolucjonizm-kreacjonizm, Realizm. Racjonalność. Relatywizm t. 35, Wydawnictwo UMCS, Lublin 1998, s. 351-369
[20] więcej w szkicu „Szukając metki Producenta”
[21] Bóg jest panem przypadku - rozmowa Jacka Dziedziny z ks. prof. Michałem Hellerem, Gość Niedzielny 44/2006
[22] Przypadek to czysta matematyka - rozmowa Marka Bartosika z ks. prof. Michałem Hellerem, http://www.gazetakrakowska.pl/artykul/694751,michal-heller-przypadek-to-czysta-matematyka,id,t.html?cookie=1
[23] Bóg jest panem przypadku…
[24] Michał Heller” „Filozofia przypadku”, s. 10
[25] Bóg jest panem przypadku …
[26] „Szukając metki Producenta”
[28] Termin „psychohistoria” funkcjonuje nie tylko w SF; także w rzeczywistości, znaczy jednak co innego: jest to formuła badawcza stosowana w naukach humanistycznych, polegająca na integrowaniu badań historycznych z stosowaniem kategorii psychoanalitycznych. (za Wikipedią; http://pl.wikipedia.org/wiki/Psychohistoria)
[29] „Kryształowy sześcian Wenus” - antologia amerykańskich opowiadań SF, red. Julian Stawiński, Iskry 1966
[30] Polecam tu artykuł Magdaleny Góreckiej (Nie)możliwe scenariusze, czyli o historiach alternatywnych w polskiej literaturze, Akcent 2/2013, także w sieci: http://magazyn.o.pl/2013/magdalena-gorecka-niemozliwe-scenariusze-historie-alternatywne-akcent/
[31] Magdalena Górecka:
op. cit., tamże odnośniki do cytatów
[32] Tadeusz Solecki: „Muzyka Sfer Niebieskich” - opowiadania SF, wyd. W drodze, 2009.
[33] Tadeusz Solecki: „Demon Maxwella”, Nowa Fantastyka 9/2013
[34] Nowa Fantastyka 2/2013
[35] Theodore Sturgeon: „Więcej niż człowiek”, tłum. Jolanta Pers, wyd. Solaris 2001
[36] Stanisław Lem: „Golem XIV”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981, s. 36
[37] Stanisław Lem” „Doskonała próżnia”, Wydawnictwo Literackie, 1985, s. 9
[39] Michał Heller: „Filozofia przypadku”, s. 10
Moje zainteresowania koncentrują się wokół nauk ścisłych, filozofii, religii, muzyki, literatury, fotografii, grafiki komputerowej, polityki i życia społecznego - niekoniecznie w tej kolejności.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie