Piszę z ludźmi poznanymi w Internecie. Odkąd zacząłem to robić, a minęło już sporo czasu, przewinęło się parędziesiąt osób. Były to relacje i zażyłe (jeśli w ogóle można nazwać tak relacje internetowe) i powierzchowne. Nie będę i nie chcę podawać jakichś konkretnych liczb ile to było osób, nie prowadzę statystyk. Jednak wysnuwam z tej okazji bardzo przykry wniosek. Mianowicie od groma ludzi z, mniej więcej, mojego pokolenia (ja jestem rocznikiem 1992, zatem były to osoby od początku lat 90 do, około, 1998/9 roku jeśli chodzi o rok urodzenia) cierpi na rozmaite zaburzenia psychiczne.
Najczęstszą jest depresja. Ludzie osamotnieni, niepasujący, szukających kogoś do "popisania", do wyżalenia się komuś ze swoich problemów i rozterek. Ludzie zagubieni w dzisiejszym świecie, szukający wsparcia. Skrzywieni psychicznie przez kształt społeczeństwa i obraz świata jaki zastali, gdy zaczęli samodzielnie myśleć. Lub też skrzywieni właśnie przez ten otaczający nas świat i nieumiejący sobie poradzić w istniejącej rzeczywistości.
Ciągły pęd, często chore ambicje, dążenie tylko i wyłącznie do pieniędzy i "sukcesu" to jest coś, co bardzo wielu ludzi nie akceptuje i się gubi w odmętach dziwnej rzeczywistości. Ludzie, którzy od małego dorastali z komputerem, telefonami, smartfonami, zalewie całego tego konsumpcjonizmu i wbijaniu młotkiem do głowy śmieciowych wartości, które wyznaje zdecydowana większość społeczeństwa. Mnóstwo ludzi nie pasujących do tego świata, nie potrafiących sobie sami ze sobą poradzić. Jedyna, w ich rozumowaniu, ścieżka do otrzymania pomocy, to znalezienie kogoś i wygadania się. Iluzja, że ich świat i życie stanie się lepsze, poprzez poznanie atrakcyjnego rozmówcy, czy też często po prostu kogoś, kto będzie miał czas i ochotę, żeby ich tylko wysłuchać i porozmawiać.
Sam przerabiałem już to, że nawet osoby w realnym życiu mało co rozumieją, gdy dochodzi do tzw. rozmów na "poważne tematy". Najważniejsze są dla nich pieniądze i taki sobie obrali cel w życiu. Pisałem już o tym kilka razy, a i tym razem muszę to zaznaczyć (co też pokazuje, że nie piszę tego "od czapki"), że pieniądze rzeczywiście są niezwykle ważne. Trzeba je mieć, aby żyć. Jednak ślepa pogoń za nimi i nie widzenie reszty świata poza możliwościami zarobku (a także polityką, to jest kolejny rak, który drąży nasze chore społeczeństwo) jest niewłaściwa same w sobie i prowadzi do przykrego i smutnego życia. Co też widzę i widziałem wiele razy na własne oczy.
Ludzie podobni wiekiem do mnie nie radzą sobie w obecnym świecie. Oczywiście nie mówię tu o wszystkich. Są osoby pasujące do dzisiejszej rzeczywistości, cieszące się z możliwości naszej techniki i zwyczajnie radzące sobie. I nie ma w tym absolutnie nic złego. Faktem jest przecież również to, że z osobami "zdrowymi" rzadko miałem okazję pisać, dlatego przecież że one nie potrzebują nikomu się wyżalić, nie muszą uciekać w Internet.
Nie byłoby tego problemu, gdyby inni ludzie z bezpośredniego otoczenia tych nieradzących sobie, zauważali coś więcej poza swoimi potrzebami i doznaniami. Gdyby widzieli, że świat nie jest usłany różami dla wszystkich, skoro oni czują się dobrze. A nie wystarczy wcale wiele do tego. Jest to potrzeba zrozumienia, umiejętności słuchania. Czysta empatia. Zmniejszenie stopnia egoizmu (wszak wszyscy musimy być w pewnym stopniu egoistami) na rzecz chęci podstawowej pomocy innym. Wysłuchać kogoś jest prosto, to nie kosztuje pieniędzy w jakiejkolwiek walucie. Zrozumienie prostych problemów. A przecież to, o czym piszę, wcale nie jest trudne do pojęcia, prawda?
No i tak piszę z tymi ludźmi i chociaż nie jestem psychologiem, to staram się w jakikolwiek sposób pomóc. W takim stopniu, w jakim pojmuje świat moim rozumem. Zawsze mówię danej osobie, że problem jest w niej. Co prawda jest mnóstwo bodźców, przez które jesteśmy tacy jacy jesteśmy, a największy wpływ na nas miało środowisko, w którym się wychowywaliśmy, jednak zawsze to my stanowimy o tym, jacy jesteśmy. Nasze postępowanie, to jak rozumujemy i jak sobie tłumaczymy nasze problemy i otaczający nas świat. Jednym słowem, jest to czysto kwestia naszej świadomości. Momentu, w którym zauważamy przychodzącą złość, smutek i inne emocje. Gdy zauważymy co wywiera na nas dany wpływ, to łatwiej nam to kontrolować. Gdy uświadomimy sobie co (lub też kto) wywołuje na nas określoną emocje w naszej podświadomości, łatwiej jest wtedy z tym walczyć. To jest dla mnie absolutna podstawa ku temu, żeby radzić sobie samemu ze sobą. Pisałem o tym szerzej w tym wpisie: https://www.salon24.pl/u/trzeciastronamedalu/772612,kwestia-swiadomosci. I chociaż, jak już mówiłem w tym akapicie, nie jestem psychologiem, to na swoim przykładzie wiem, że uświadomienie sobie tego, gdzie leży problem, jest wielkim krokiem do tego, aby samemu sobie pomóc. Bo czyż to nie my sami znamy się najlepiej? Tylko trzeba jeszcze odkryć u nas gdzie jest problem, na czym on polega i co go wywołuje.
Wielu starszych ode mnie czytelników może bagatelizować to o czym piszę, albo uważać że wymyślam sobie jakieś kompletne głupoty, jednak problem jest istotny. Spotkałem bardzo niewiele osób w Internecie, które mógłbym określić "normalnymi". Zdecydowana większość moich rozmówców ma jakiś problem i radzą sobie z nim lepiej, gorzej, lub w ogóle. Jest to też kwestia otaczającego ich środowiska, tego że nie mają z kim porozmawiać, kogoś kto wytłumaczyłby im pewne rzeczy, lub po prostu wysłuchał. I taka podstawowa pomoc powinna wystarczyć, ponieważ nikt im nie pomoże w takim stopniu, w jakim pomogą oni sobie sami.
Inne tematy w dziale Rozmaitości