(Uwaga, tekst jest długi, dla mniej wytrwałych proponuje zacząć od 4 akapitu od końca.)
Mirosław Czech, były poseł i były demokrata.pl, absolwent Wydziału
Historycznego UW a obecnie komentator Wyborczej i TOK FM, był uprzejmy wziąć na swój dziennikarski warsztat IPN. Przyznam, że Pana Czecha czyta się trudno, nie tylko dlatego, że jego tekst z moimi własnymi poglądami mija się o parę kilometrów. Po prostu, najzwyczajniej bzdurzy i bajdurzy on merytorycznie. Do tego tekst jest nieczytelny, trzeba się porządnie skupić, by zorientować się, kiedy autor cytuje cytat a kiedy nie. Nie jest to nawet rzecz o tym, jak zły IPN chce zjeść dobrego Wałęsę. O tym, że Instytut nie robi nic innego, jak skupia całe swe zasoby ludzkie (łącznie z pracownikami ksera) na niszczeniu legendy przywódzcy "S". Bo o tym był niemal każdy tekst o IPNie jaki ukazał się w Wyborczej ostatnimi czasy. Pan Czech uprawia bzdurzenie-bajdurzenie na najwyższym dla środowisk Wyborczej poziomie. Oberpieprzenie, żeby dosadnie ująć to zjawisko. No, ale do sedna. Jeszcze tylko jedno - nie odmówię sobie przyjemności z zacytowania pierwszego zdania tekstu Czecha: "Jaki pan, taki kram.". Święta racja...
Wywód swój Czech zaczyna się mniej więcej tak: książka Zyzaka wywołała trzęsienie ziemi w IPN i przetasowania na samej górze, sprokurowane przez trzęsącego portkami Kurtykę (yes, yes, yes!). Książki Zyzaka nie wydał IPN, to fakt. Autor przyznaje to od razu - tym gorzej dla faktów. IPN i książka o "sikaniu" to jedna wspólnota ideowa (że tak to skwituję fonetycznie - sic!). A idea jest taka, żeby dopieprzać Wałęsie. Dopieprzać jak najmocniej, żeby przebić grzech śmietelny kalający Instytut - status pokrzywdzonego dla byłego prezydenta.
Kłócą się teraz Kurtyki z Żarynami, Cenckiewicze z Gontarczykami (yes, yes, yes! x2). Takie to podłe bestie, że jedni chcą swoje dupy ratować, bo zobaczyli jak zgrzeszyli, drudzy pogłębiają się w fanatyźmie. Czyli, zdaniem autora, dzieją się rzeczy znane z ohydnej "moralnej rewolucja" IV RP - podział na zdrajców i nieprzekupnych (o co chodzi?!). Gontarczyk próbuje bronić wolności badań, Jakże się myli, o maluczki, biada mu. Przejrzał go i jemu podobny Pan Czech na wylot. Bronią się króliczki, bo chcą się trzymać stołków i chwytają się nawet ukochanej przez Wyborczą demokracji i wolności słowa. Co tam demokracja i wolność słowa, jak nie można lżyć Lecha Wałęsy i mówić o jakiejś bezpiece.
W IPN czuć powiew nowego, zmiany nadejść muszą! Tu autor sięga po opinię eksperta – profesora Friszke, który proponuje zniesienie monopolu IPNu na lustrację. Czech rusza dalej, obrywa się PO, która miała Instytut wygładzić, otworzyć archiwa i w ogóle dePiSować. I przez nieudolność PO, Kurtyka (niestety) ma jego zdaniem zachować stanowisko. Jeszcze tylko rok kadencji, jakoś przecierpim, a potem hajda, naprawiać. Naprawiać bo IPN „zawiódł jako placówka badawcza, która miała objaśniać Polakom istotę systemu, w którym żyli przez 45 lat po zakończeniu wojny. Zamiast tego przeistoczyła się w zbiorowego adwokata komunistycznych służb specjalnych (sic!!!) i piewcę ich >>osiągnięć<<”. Tu chyba najpiękniej i najczyściej klaruje się stanowisko michnikoidów. Cholerny Instytut uznaje, że eSBecja działała sprawnie, produkowała prawdziwą dokumentację, spełniała swoje obowiązki. No przecież każdy czytelnik Gazety wie, że jedyne co produkowały dla archiwaliów służby PRL były pokserowane po kilka razy świstki papieru.
Następnie na celownik trafia profesor Paczkowski (wyraźnie widać, że Friszke to dla Czecha ten dobry a Paczkowski, choć spoda IPNu, to menda), który dąsa się o ukuty przez Wyborczą termin „historycy IPN”, często do samego Paczkowskiego przez dziennikarzy przyczepiany, czego profesor sobie wyraźnie nie zyczy (prof.Paczkowski zasiada w Kolegium IPN, prof.Friszke zasiadał). Czech dla obrony swojej linii ideowej chętnie przeintepretował słowa Paczkowskiego. Profesor Paczkowski sugerował, że istnieje możliwości, iż Wałęsa nie miał pojęcia, że w latach '70 przez odpowiadanie na pytania SB stał się TW. Czech bierze to za dowód na niewinność byłego prezydenta, który sam przyznał, że „coś tam podisał” ergo, nie chciał być TW. Wersji, że nie chciał, ale został już się tu nie rozważa.
Dalej Czech przeprowadza coś, co można nazwać wywodem metodologicznym o tym, czym była współpraca z bezpieką. A właściwie, jak to często w ogóle jej nie było, bo przecież w PRL pełno było „socjalistycznej lipy”, także jeśli chodzi werbowanie TW. I tego, zdaniem autora, IPN i wszelkiej maści fanatyczni lustratorzy pojąć nie chcą a co jest kluczem do patrzenia na tamte czasy. Nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz Wyborcza stawia na ten absurdalny argument. Muszę tu zacytować pełen akapit, by móc w pełnie oddać tę absurdalność:
„Historycy IPN niczego nie policzyli (sic!) i nie porównali. Nie skonfrontowali zasad naboru agentury w Polsce oraz w innych krajach (sic!sic!sic! - co ma to do rzeczy oczywisty fakt, że w NRD połowa obywateli wiernie donosiła Stasi?) >>obozu państw miłujących pokój<<. A przecież >>najweselszy barak w obozi<<, jakim była Polska, miał swoją specyfikę. Potężny i niezależny Kościół, ogromne - jak na warunki działalności podziemnej - struktury nielegalnej >>Solidarności<< oraz imponujący >>drugi obieg<< wydawniczy z tysiącami ludzi w redakcjach setek gazet i czasopism (siła opozycji ma świadczyć o słabości bezpieki? a o sprzężeniu zwrotnym Pan Czech nie słyszał?). Dla IPN jednak lata 80. to wciąż okres >>wielkiego werbunku<< - niemal podwojenia agentury w Kościele i całym społeczeństwie. Choć w rzeczywistości był to czas >>wielkiego picu<<. „.
Podczas tego „wielkiego picu” zamordowano księdza Popiełuszkę a w roku '89, czyli można by rzec, apogeum „picu”, z rąk „nieznanych sprawców” zginęła największa liczba księży katolickich - tego potężnego i niezależnego Kościoła, o którym pisze Czech, jak gdyby jego potęga i niezależności były błahostką nieokupioną krwią i szykanami jego członków. Przecież ten nasz barak był taki wesoły. Absurdalne to tym bardziej, iż musiałoby to umniejszać rolę Wałęsy, w końcu co to za osiągnięcie obalić taki „wielki pic”?
W podsumowaniu dowiedzieć się można, jak to IPN doznał gigantycznej klęski badawczej. Wszelkie jego dokonania, nawet jeśli są cokolwiek warte, pozostaną klęską bo wszyscy pracownicy Instytutu, „swoimi nazwiskami i dorobkiem naukowym legitymizowali sztandarowe wydawnictw IPN, które z rzetelną historiografią niewiele mają wspólnego.” jak również są współodpowiedzialni za kilka lat „miotania polską opinią publiczną swoimi >>odkryciami<<”. Ciekaw jestem, ile tych wydawnictw Pan Czech był uprzejmy przeczytać. Bo mam wrażenie, że jego „idealny IPN” wydawałby Grossa, który swoje prace naukowe opiera na zeznaniach tylko tych osób, które potwierdzają jego tezę, resztę ignorując. I chyba w ten sposób autor tekstu chciałby Instytut Pamięci Narodowej naprawiać. Biorąc na sztandar rady prof.Friszke, w działaniu natomiast w ogóle je ignorując, doprowadzajac do „odpolitycznienia”, czyli uczynienia z Instytutu jedynie bezzębnego wydawnictwa poprawnie politycznych publikacji.
Jeszcze tylko złośliwa uwaga do Pana Czecha, który z lubością w swoim tekście na określenie „magistra” używa słowa "magistrant". Magister to, na szczeblu akademickim, osoba, która obroniła swoją pracę naukową. Magistrant to osoba dopiero starająca się o obronę, pracująca nad pracą magisterska. Ot, taka drobnostka dla wiadomości Pana magistra(nta) Czecha.
Tekst Czecha dostępny tutaj:
http://wyborcza.pl/1,75515,6504166,Profesjonalna_kleska_IPN.html
PS Swoją drogą urocze, jak w wersji elektronicznej Wyborczej.pl, w
przeciwieństwie do wersji papierowej, mamy do czynienia na początku z
wypunktowaniem tez autora. To na wszelki wypadek, żeby czytelnik wszystko
dobrze pojął?
Inne tematy w dziale Polityka