Dziś w nocy na mocy (rymuje się nawet!) dyrektywy Unii Europejskie o godzinie 3:00 przesuwamy wskazówki (nie jak można się dowiedzieć, całe zegarki!) o godzinę w tył. Dokładnie to na godzinę 2:00.
Otóż jak wiadomo, w celu zmobilizowania społeczeństwa niemieckiego w ciężkich czasach wojenny, kiedy to obywatele Cesarstwa rzezani byli w okopach a zupę jadło się z trawy, rządzący postanowili ogłosić pierwszą wunderwaffe: czas letni! Fabryki oszczędzą na oświetleniu gdyż wydłuży się dzień (w sensie czasu kiedy jest jasno). W owczym pędzie zmianę wprowadzili wszyscy, do dziś z sensowniejszych krajów oparła się zmianie jedynie Japonia, o czym wspomina się już w prawie każdym artykule o zmianie czasu (chyba na zasadzie, że to dziwny kraj). Co prawda z badań zacofanych amerykańskich naukowców wynika, że zmiana na czas letni a potem znów na zimowy sama w sobie generuje koszty, to sam czas letni jest minimalnie bardziej kosztowny (ludzie wstający wcześnie rano muszą włączać ogrzewanie i oświetlenie gdy na zewnątrz ziąb i ciemności).
Internetowa społeczność w komentarzach pod wyżej wymienionymi artykułami toczy zaciekłe spory, czy zmiana ta ma sens, a że oszczędza i w ogóle git a drudzy biadolą, że co za różnica, czy się pali więcej światła z rana czy w domu po powrocie do pracy. Argument czołowy to taki, ze jak się z rana pracuje gdy jest jasno to się pali mniej światła we fabryce. Na pytanie ile energii zużywają żarówki w stosunku do energochłonnych maszyn tychże fabryk nikt raczej nie chce odpowiedzieć.
Pytanie więc zasadnicze o co w tym wszystkim chodzi. Cesarstwo Niemieckie w 1916 roku wprowadziło czas letni by wydłużyć czas pracy. Nam tłumaczy się, że zmieniamy czas na zimowy by zaoszczędzić rano na świeceniu po oczach żarówkami.
Wniosek jest taki, że to w gruncie rzeczy nieważne. Nieważna jest logika zmiany czasu. Nieważne, który jest tym czasem właściwy. Nieważne, czy oszczędzamy, czy tracimy. Nieważne. Ważne jest to, że mamy dyrektywę!
Inne tematy w dziale Polityka