Tomasz Szymborski Tomasz Szymborski
1349
BLOG

"Panna" na wakacjach

Tomasz Szymborski Tomasz Szymborski Śledztwa Obserwuj temat Obserwuj notkę 15
Jolanta Gontarczyk vel Lange, agentka PRL-owskiego wywiadu ps. „Panna” zostanie przesłuchana w Hiszpanii jako świadek w ramach pomocy prawnej, o którą wystąpił prokurator IPN Michał Skwara, prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa ks. Franciszka Blachnickiego. Lange póki co jest świadkiem w sprawie.

14 marca br. Instytut Pamięci Narodowej poinformował, że śmierć założyciela Ruchu Światło-Życie w dniu 27 lutego 1987 roku nastąpiła „na skutek zabójstwa poprzez podanie ks. Blachnickiemu śmiertelnych substancji toksycznych”. Wykazały to czynności procesowe, przeprowadzone przez prokuratora IPN w Katowicach Michała Skwarę w Polsce oraz na terenie Niemiec, Austrii i Węgier. W kręgu zamordowanego księdza wywiad PRL ulokował swoją agenturę, w tym małżeństwo Gontarczyków – Jolantę („Panna”) i Andrzeja („Yon”).

Dowody zebrane przez prokuratora Instytutu Pamięci Narodowej wskazują na to, że ks. Franciszek Blachnicki został otruty w perfidny, skrytobójczy sposób. Podstawowe pytanie, na które śledczy muszą teraz znaleźć dowody brzmi – kto zlecił zabójstwo i był wykonawcą?

Wobec „oporu” Agencji Wywiadu w dzieleniu się informacjami na potrzeby śledztwa IPN można też zaryzykować tezę, iż Jolanta Gontarczyk-Lange po 1989 roku nadal była agentem służb specjalnych, i to dobrze ulokowanym. Można również postawić hipotezę, że została przewerbowana przez niemieckie służby specjalne, które w ten sposób zyskały cennego agenta.

Nie można bowiem zapominać, że Gontarczykowie po „emigracji” w latach 80. na polecenie Departamentu I MSW do RFN przyjęli obywatelstwo niemieckie, i nie ma dokumentów, aby się jego zrzekli. Dowodem na to, że „Panna” ma wpływowych mocodawców jest jej paniczny wyjazd z Polski latem 2023 r., tuż przed przesłuchaniem w sprawie zabójstwa ks. Blachnickiego. Ponoć Jolanta Gontarczyk-Lange najpierw wylądowała na Antypodach. Kto jej pomógł w ewakuacji z Polski? Za co żyła w Nowej Zelandii i Hiszpanii? Czy korzystała z kanałów ewakuacji opracowanych przez wywiad?

Rozpracowaniem ks. Blachnickiego zajmowali się najlepsi oficerowie peerelowskiego wywiadu, mający rozległe kontakty w służbach całego bloku wschodniego, aktywni po 1989 r. Bez problemu przeszli weryfikację, i zasilili szeregi Zarządu Wywiadu UOP, czy nawet Agencji Wywiadu. I tu pojawia się problem.

Oficerami prowadzącymi małżeństwo Andrzeja ( TW „Yon”) i Jolanty (TW „Panna”) Gontarczyków - agentów SB, a zarazem najprawdopodobniej ostatnimi osobami, z którymi ks. Blachnicki rozmawiał przed śmiercią, byli: Waldemar Mendzelewski vel Dorantowski i Robert Grochal vel Bielecki, a nadzorowali ich Henryk Bosak vel Kostrzewa, Henryk Wróblewicz vel Maciejewski oraz Aleksander Makowski vel Stępiński. Ich akta personalnie do samego końca były w zbiorze zastrzeżonym IPN.

Bulwersujące jest także to, że małżeństwo Gontarczyków, jeszcze jesienią 1989 roku, pobierało pieniądze od służb specjalnych PRL. Działo się to już w czasie rządów Tadeusza Mazowieckiego. - Trudno się uwolnić od takiego wrażenia, że na przekór temu o co chodziło premierowi Mazowieckiemu, nie było grubej kreski, w tym znaczeniu, że nie odcięto powstających służb specjalnych od wpływów funkcjonariuszy służących w PRL. Ta ciągłość trwała już wtedy, czyli na przełomie 1989 i 190 roku i nie brakuje dowodów, że długie lata później, a może nawet do dzisiaj – powiedział w jednym z wywiadów dr Andrzej Sznajder, dyrektor Oddziału IPN w Katowicach.

Prokurator Michał Skwara zdecydowanie odmawia informacji, czy zwrócił się do Agencji Wywiadu o udostępnienie znajdujących się w jej archiwach dokumentacji, która może wyjaśnić ewentualne zaangażowanie przejętej po SB agentury w zabójstwo ks. Blachnickiego. Pewne jest, że na taki ruch niezbędna jest zgoda polityczna. A tej nadal nie ma, i zapewne teraz nigdy nie będzie.

Śledztwo toczy się sprawnie, aczkolwiek odczuwalne są próby jego spowolnienia, czy nawet skierowania na boczne tory. Powodów może być kilka.

Niewykluczone, że w Carlsbergu (siedziba Międzynarodowego Centrum Ewangelizacji w Carlsbergu, której założycielem był ks. Franciszek Blachnicki) od lat 80. ubiegłego stulecia jest nadal aktywna (lub zamrożona) rezydentura polskiego wywiadu. Być może niektórzy z jej członków brali udział w zabójstwie księdza Blachnickiego. W takim przypadku szefostwo Agencji Wywiadu, które niewykluczone, że korzysta z tych agentów, może mieć postawione zarzuty mataczenia w śledztwie. Tak sytuacja jest bardzo groźna, gdyż nie można bowiem wykluczyć, iż te dokumenty znajdują się w archiwach rosyjskiego wywiadu, dokąd trafiły pod koniec lat 80., w ramach „braterskiej współpracy” MSW i wschodnioniemieckiego wywiadu. Przez 12 ostatnich lat PRL do sowieckiego komputerowego systemu PSED trafiały kopie wszystkich ważniejszych teczek polskich służb.

System PSED

Połączony System Ewidencji Danych o Przeciwniku. Centrala systemu, którą nazwano Aparat Roboczy, znajdowała się, w Moskwie, w siedzibie KGB. Tam też mieścił się główny komputer systemu. Kolejne miejsce gromadzenia danych znajdowało się w NRD, a główną stację radioelektronicznego nasłuchu zainstalowano w bazie Lourdes - niedaleko Hawany na Kubie.

Wywiad PRL działał nie tylko zagranicą. Tworzył też swoje struktury operacyjne w kraju, aby werbować agenturę (jak „Yon” czy „Panna”). Co się z nią stało? Czy została przejęta po 1989 roku przez nasze służby czy służby specjalne innych krajów? Dla wywiadu PRL najważniejsze były Niemcy, więc współpraca z wywiadem Stasi znanym jako HVA była bardzo bliska. Nie można wykluczyć, że byli agenci wywiadu PRL, zwerbowani przez krajowe rezydentury Departamentu I, zostali „przejęci” przez niemieckie służby specjalne – czyli BND i BfV. O KGB/SVR/GRU nie wspominając.

W 1971 roku Dyrektor Departamentu I MSW, czyli wywiadu wydał Instrukcję nr 045 „W sprawie organizacji pracy operacyjnej w krajowych instytucjach przykrycia pracowników Departamentu I”. W tych miejscach lokowani byli zarówno oficerowie wywiadu, delegowani tam do pracy na tzw. etatach niejawnych, czyli poza szefem tejże instytucji nikt nie wiedział, a raczej – nie powinien widzieć, że taki „urzędnik”, „doktorant” czy „dziennikarz” jest oficerem wywiadu. Działali też oficerowie II linii - to najciekawsze przypadki.

Władysław Bułhak z IPN tak ich opisuje w jednej z publikacji: „Werbowano i po indywidualnym przeszkoleniu wcielano w szeregi wywiadu urzędników różnych ministerstw i central handlu zagranicznego, tworząc drugą linię w odróżnieniu od oficerów wywiadu politycznego, stanowiących pierwszą linię. Słowem, powstała struktura, która była formą symbiozy wywiadu MSW z gospodarką PRL. Oficerowie drugiej linii zazwyczaj pozostawali na swoich stanowiskach, często były to funkcje kierownicze średniego szczebla, np. zastępcy dyrektora departamentu. Niezbyt odpowiedzialne, ale dające dostęp do informacji i wpływ na rozmaite decyzje zapadające w gospodarce. Część z nich wyjeżdżała za granicę i tam działali jako oficerowie rezydentur. Druga linia tworzyła sieć powiązań wywiadu, bardzo ważnych dla jego politycznego funkcjonowania”.

Agentura werbowana przez wywiad PRL skutecznie została zakonspirowana. Dotyczące jej dokumenty zostały bardzo dokładnie zniszczone (lub sprywatyzowane) po 1989 roku. Czy działała w kraju po 1989 roku w mediach, wymiarze sprawiedliwości i polityce? Na to pytanie może znajdą się odpowiedzi.

Wschodnioniemiecka bezpieka, czyli STASI wymieniała się informacjami z polskim, komunistycznym wywiadem na temat ośrodka księdza Franciszka Blachnickiego, ale nie brakuje tez tropów prowadzących na wschód, do Moskwy. Znamienne jest to, że na przełomie 1982 i 1983 roku, ksiądz Blachnicki był obiektem nagonki medialnej, tak w Polsce, jak i w ZSRR.

Dr Robert Derewenda w Carlsbergu znalazł faktury za usługi drukarskie i wynika z nich, że pod koniec lutego 1987 r. ks. Blachnicki miał podpisać kontrakt warty 2 mln dolarów z amerykańską organizacją protestancką Campus Cruside for Christ. Skończyłyby się wtedy kłopoty finansowe i ks. Blachnicki miałby środki na działalność ewangelizacyjną, nie tylko w Polsce, ale całej Europie Wschodniej. Jak ustalił dr Derewenda, na fakturach są podpisy Jolanty Gonatrczyk, a więc wiedziała ona o tej możliwości i zarówno ona, jak i kierownictwo Departamentu I zdawali sobie sprawę z tego, co ten kontrakt mógłby oznaczać dla ks. Franciszka Blachnickiego. „Wątek finansowy” jest ważny, ale nie najważniejszy w prowadzonym śledztwie. Skupienie się na nim niepotrzebnie wydłuży śledztwo.

W przypadku udowodnienia, iż śmierć ks. Blachnickiego była zlecona przez kierownictwo dawnego wywiadu PRL (Departament I) i przeprowadzona przez jego agentów, to cały „mit założycielski” Zarządu Wywiadu UOP i jego następców, okaże się wielkim kłamstwem.


Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj15 Obserwuj notkę

szymborski[at]gmail.com

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo