Dzisiejsze uznanie przez sędziego Biernata wyboru Julii Przyłębskiej prezesa powinno zakończyć kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego. Kryzys, który miał być uniemożliwić PiSowi rządzenie zakończył się jego zwycięstwem. Chociaż na początku nic na to nie wskazywało.
Kryzys spowodowała odchodząca od władzy Platforma Obywatelska. Zmienili ustawę o Trybunale Konstytucyjnym tak, by nielegalnie mianować 2 sędziów więcej, niż powinni. Ich kadencja kończyła się już w takim okresie, że powinni zostać wybrani przez zdominowany przez PiS nowy Sejm. Najczęściej jako przyczynę takiej zagrywki PO podaje się chęć stworzenia z Trybunału Konstytucyjnego III izby parlamentu, która będzie podważała wszystko co uchwali władza ustawodawcza.
PiS poszedł na zwarcie - uchwalił nową ustawę o TK, prezydent nie przyjął ślubowania wszystkich 5 sędziów wybranych przez Sejm poprzedniej kadencji. Zamiast tego obecny Sejm wybrał 5 sędziów, których prezydent w nocy zaprzysiągł. Prezes Trybunału Konstytucyjnego, profesor Andrzej Rzepliński wymyślił nieistniejącą w prawie instytucję "sędziego nieorzekającego" i tak traktował 3 sędziów - mimo, że brali pensje to nie byli powoływani do orzekania.
Do tego zaczęła się gra w kotka i myszkę z ustawą o TK. Sędziowie uznali pierwszą pisowską ustawę za niezgodną z konstytucją. Mimo, że wyrok nie został nigdy opublikowany w Dzienniku Ustaw, więc formalnie nie zaczął obowiązywać, został przez władzę przyjęty do wiadomości. Uchwalone zostały jeszcze kolejne nowelizacje ustwy o TK, aż w końcu tę walkę na przetrzymanie PiS wygrał.
W wymiarze medialnym sprawa początkowo byłą dosyć prosta. Czterech sędziów: prof. Chmaj, prof. Zoll, prof. Rzepliński i mgr Stępień (ksywa: "Profesor") nie opuszczało zaprzyjaźnionych mediów, by mówić jak to niedobry PiS i prezydent Duda łamią konstytucję. Gdy raz zaproszono do TVN inną profesor prawa, która wskazywała, że sprawa nie jest tak jasna, to po prostu więcej jej nie zaproszono. Tak budowano przekaz, że wszyscy konstytusjonaliści są zgodni, że PiS łamie konstytucję.
Wyłom zrobił dyrektor orzecznictwa i studiów TK, dr hab. Kamil Zaradkiewicz. Mimo szykan, które go spotkały (w tym zwolnienie w pracy i uniemożliwienie zabrania swoich rzeczy z budynku - nie wiem, czy w świetle prawa można mówić o kradzieży), od początku swoich wystąpień medialnych był przeciwny działaniom prezesa Rzeplińskiego i jego akolitów. Wsjkazywał też nieprawidłowości w funkcjonowaniu TK. Zniszczył tym samym narrację, że wszyscy prawnicy są przeciwni działaniom pisowskiej władzy.
W kwestii kontroli nad TK wygrał PiS - przynajmniej jeśli chodzi o to, kto jest prezesem. W Liczbie sędziów nadal przeważają wybrani przez koalicję PO-PSL. Zakończony też został zwyczaj, że następnego prezesa Trybunału Konstytucyjnego mianuje odchodzący prezes. Raczej nie powinno być teraz kłopotów z publikowanie wyroków w Dzienniku Ustaw.
Kto przegrał? Przede wszystkim powaga Trybunału Konstytucyjnego. Wcześniej był to po prostu sąd, który stwierdzał zgodność ustaw z konstytucją, szerzej nie znany. Jego wyroki nie rozbudzały wyobraźni, ot instytucja. Teraz będzie to kolejne poletko wojny polsko-polskiej. Już nie będzie można mówić o jego członkach "sędzia Trybunału Konstytucyjnego". Teraz będą to sędziowie "pisowscy" bądź "platformerscy". Poza tym - czy teraz nasza totalna opozycja będzie respektować jego wyroki?
Problemu dałoby się uniknąć, gdyby przyjąć propozycję Kukiza z grudnia 2015, by dokonać noweli konstytucyjnej tak by sędziów wybierano większością 2/3 głosów i by wybrać całkowicie nowy Trybunał Konstytucyjny. Tak się nie stało i w tej chwili ta instytucja nie ma żadnej powagi. Czy ją odzyska - czas pokaże. Mam nadzieję, że tak się stanie, bo potrzebny jest organ pilnujący pracy polityków.
Inne tematy w dziale Polityka