Tomasz Stachura
Tomasz Stachura
Tomasz Stachura Tomasz Stachura
79
BLOG

MOJA WIARA | O przekuwaniu złego na dobre

Tomasz Stachura Tomasz Stachura Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

Szanowni Państwo,

W poprzednim tekście zapomniałem napisać o Pani Ewie... Otóż jadę sobie przez wieś Trzebyczka, szukając drogi i w pewnym momencie dojeżdżam do przepięknego, wyglądającego na bardzo stary, domu z jeszcze piękniejszym ogrodem...

Widzę jak dostojna pani w słonecznym kapeluszu podlewa konewką przepiękne kwiaty u bram swego królestwa... Zapytałem Pani: "Ile lat ma ten jej dom..?" Ta z uśmiechem szczerze przyznała, że ten jest tylko stylizowany na stary, ale tak naprawdę nie jest wiekowy...

Zamieniliśmy kilka słów. W końcu ta zaprosiła mnie w przyszłości, aby jak będę kiedyś w okolicy, abym odwiedził ją z rodzinką, bo prowadzi właśnie gospodarstwo turystyczne... Jak to mam w zwyczaju na koniec powiedziałem, że się za nią pomodlę, na co ta uśmiechnęła się pięknie i z takim jakby odwiecznym spokojem podziękowała z gracją...

Całego fragmentu trasy przez Błędowską nie będę już opisywał, bo droga po prostu jest cholernie jałowa i nudna jak flaki z olejem... ale i tu zdarzyła się zaskakująca rzecz!

Nie uwierzą Państwo, ale... prowadzę sobie swój rower, popijając tym razem sok, a w pewnym momencie słyszę, że w krzakach coś szeleści. Odwracam się, patrzę, a tu... ogromna ropucha skacze przez ścieżkę... Ogromna! Myślę sobie: "A zrobię jej zdjęcie dla dzieci..." A tu w tym momencie za tą "Gargantuą" wyskakuje... długi na metr... zaskroniec! Nie powiem, jak na niego zareagowałem, bo tekst czytają przecież damy, ale już mam tej niezwykłej parze robić zdjęcie, a w tym momencie przebiegły padalec mnie zauważa i... w sekundę czmycha z powrotem w knieje! Śmiechu było co niemiara... Jak w pysk strzelił - uratowałem tej ropusze życie! Jak mi teraz jakiś lewak jeszcze śmie mówić, że nie jestem "eko", to mu wygarnę, że mam zaszczytny tytuł: "Obrońcy Ropuch"!

Ale, wracając do tematu...

Nie wjeżdżałem na samą pustynię, bo skończyłbym jak ta ropucha na piekarniku...

Na szczęście za Lasami Błędowskimi czekały na mnie... Laski, z którymi zrobiłem sobie nawet zdjęcie, które znajdziecie Państwo w poniższej galerii!

Zacząłem robić się już odrobinę głodny, ale za sprawę honoru wziąłem sobie, że zjem dopiero w Jerzmanowicach, w moim ulubionym Chochołowym Dworze, do którego miałem jeszcze z... 40km...

Aby dotrzeć na moje ukochane żeberka w miodzie, musiałem jeszcze przedrzeć się przez Olkusz, a potem jeszcze pokonać istną golgotę przez Zimnodół i Przeginę...

W Olkuszu zatrzymałem się chwilę na lody... Nie wiem, co to się dzieje... To znaczy, dobrze wiem, o co chodzi... Ale, coraz częściej spotykam się, z tym że nie ma lodów bakaliowych. Kilka razy słyszałem nawet, że: "Nie mamy takich staroświeckich lodów..." Tak... za to macie sztuczne, farbowane, bez smaku... To kolejny przejaw upadku dzisiejszego świata... Jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o... pieniądze... Lody bakaliowe podejrzewam o wiele trudniej zrobić, a i składniki są po prostu kosztowne... No, ale skoro nasze "fajnopolackie" społeczeństwo woli jeść farbowaną wodę to...

No nic...

Na wysokości Zimnodołu minąłem jakąś lokalną imprezę w remizie. Bardzo lubię takie lokalne imprezy. Są o niebo lepsze od tych wszystkich wielkich "festiwali"... Kiedyś napiszę o jednej potańcówce w pewnym Zdroju, ale to może już przy okazji mojej pierwszej powieści...

No więc jadę sobie przez Zimnodół i widzę naprzeciwko mnie chybocącego się lekko dziadka... Myślę sobie... Pewnie wraca już... z owej imprezy... W tym momencie, jak to właśnie często mam, jakiś wewnętrzny głos powiedział mi: "Podejdź do tego pana..."

Podszedłem więc i zagadałem. Okazało się, że nie jest on może aż tak bardzo cyknięty, ale za to jakiś taki bardzo... smutny... Zapytałem jak ma na imię. Odpowiedział: "Krzysztof..." Poczułem, że muszę mu powiedzieć, że się za niego pomodlę... i tak zrobiłem.

Pan Krzysztof odpowiedział mi z jakimś takim wielkim żalem: "Ja, proszę Pana, w Boga i Jezusa to wierzę, ale..." I w tym momencie, wiedząc, co zaraz powie, zapytałem lub raczej Duch Święty przeze mnie Go zapytał: "Bracie... kto Cię tak skrzywdził?" Pan Krzysztof, powstrzymując łzy, odpowiedział z wielką szczerością: "Moi bracia..."

Okazało się, że nie ma się gdzie podziać... Powiedziałem mu, że wiem, jak to jest i powiedziałem mu o moim braciszku, którego straciłem pięć lat temu... Pan Krzyś na moje słowa odwrócił wzrok, ale nie z braku szacunku, ale, dlatego że uronił w tym momencie łzę... i na koniec uścisnęliśmy sobie dłonie bez już żadnych słów, ale w pełni się rozumiejąc...

...

Niesamowite... Naprawdę niesamowite jak niewiele trzeba, aby wylało się morze łask... Wystarczy otworzyć swe serce na drugiego człowieka...

Końcowe kilkanaście kilometrów do Chochołowego Dworku, mimo że bardzo się dłużące i trudne, jechałem z uśmiechem na twarzy...

Odmówiłem jeszcze dziesiątkę różańca i w końcu dotarłem na upragnioną małą nagrodę, czyli pieczone żeberka w miodzie...

O kolejnym etapie drogi z tamtego dnia, czyli trasie z Jerzmanowic do zamku w Tenczynie napiszę, żeby Państwa już nie męczyć, może przy innej okazji...

Podsumowując...

Tak więc to wszystko mogło się wydarzyć tylko dzięki "uprzejmości" "przemiłej" Pani konduktor z PKP, którą serdecznie tu pragnę... pozdrowić!

PS.: Pomódlcie się i Wy Kochani dziś proszę za Pana Leszka, Panią Ewę, Pana Krzysia, no i za tych biednych młodych ludzi, którzy nie mają niestety pojęcia, w jaki system zła wpadają...

Koniec części czwartej, ostatniej.

Tomasz Stachura

Zapraszam do grona moich znajomych na facebooku: https://www.facebook.com/stachuratomasz/

Mąż wspaniałej żony, tatuś czwórki cudownych dzieci, niewdzięczny syn, niepokorny uczeń Pana Jezusa.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo