Nie od dziś wiadomo, że feministki, a przynajmniej ich znaczna część, już dawno temu opuściły nasz realny świat na rzecz własnego wirtualnego, w którym wygodna utopia i życzeniowe myślenie zastąpiły im niewygodną rzeczywistość. Raz po raz, zapewne z pomocą jakichś magicznych mocy, atakują nasz realny świat i chcą zmieniać prawa fizyki w nim panujące na swoje własne, utopijne. I cieszą się, gdy uda się im coś w tym naszym okrutnym świecie zburzyć.
Tym razem dostało się sportom motorowym, a konkretnie Formule 1. Nie, nie zawodnikom, nie zespołom technicznym, nie właścicielom stajni ani nawet nie kibicom czy dziennikarzom tylko… kobietom pracującym się w tym biznesie. Otóż jak się okazało, feministki, niczym Superwoman czy inna Supergirl, zeszły do naszego świata, by pomóc krzywdzonym i uprzedmiotawianym kobietom pracującym w F1, jako tzw. grid girls, czy mówiąc bardziej po naszemu: hostessy. Każdy wie, jak to wygląda i nikomu nie trzeba tłumaczyć, że grid girls dodają uroku sportom samochodowym i wszystkiemu co z samochodami i różnorakimi pojazdami jest związane. Protestowały więc feministki tak długo i zaciekle, dopóki władze F1 nie ugięły się i oficjalnie zrezygnowały z zatrudniania owych hostess. Po zwycięstwie, zadowolone z siebie, niczym amazonki, wróciły do swojego utopijnego światka, dumne blade, że wygrały kolejną bitwę w imię wolności, równości i egalitaryzmu. Problem w tym, że oprócz samych feministek i niektórych profeministycznych środowisk, nikt inny z tego ‘’zwycięstwa’’ nie jest zadowolony, wręcz przeciwnie: nie widać wygranych, są tylko przegrani, a raczej przegrane. Ta informacja już jednak nie dotrze do odrealnionego świata zatwardziałych feministek. W swej ignorancji nie pojmą, że nikomu nie pomogły, nikogo nie wyzwoliły a jedynie narobiły szkód: kilkadziesiąt grid girls zostało bowiem zwolnionych z dobrze płatnej pracy.
Co o tym myślą same dziewczyny, które zostały przez feministki uprzedmiotowione do granic absurdu? Doskonale podsumowuje to jedna z nich, Rebecca Cooper, pięciokrotna grid-girl w F1: ‘’To śmieszne, że kobiety, które twierdzą, że ‘walczą o prawa kobiet’, mówią innym co wolno, a czego nie wolno robić, uniemożliwiając nam (kobietom) tym samym wykonywać pracę, którą lubimy i z której wykonywania jesteśmy dumne. Poprawność polityczna stała się szaleństwem!’’
Wniosek z tej historii jest tak prosty i banalny, że aż wstyd, że trzeba na ten temat pisać teksty i męczyć umysły, gdy już i tak je wystarczająco przeciążamy codzienną dawką przeróżnych informacji. Dziewczyny, które lubiły zawodowo prezentować swoje wdzięki i kręcić tyłkami, dzięki swym przewrażliwionym i bezrefleksyjnym koleżankom, muszą teraz szukać innej pracy, w której dalej będą mogły robić to, co lubią i umieją, czyli prezentować swoje wdzięki i kręcić tyłkami. Oczywiście do czasu, aż nie przyjdą inne (albo nawet te same) feministki, by je wyzwolić i tym samym wyp…na bruk. Szkoda, że tak wiele feministek nie jest w stanie tego zrozumieć. Być może, gdyby nie miały w zwyczaju uciekać w ten swój wyidealizowany, utopijny świat, przestałyby widzieć ten prawdziwy, realny wyłącznie w czarno-białych barwach, dzieląc go niesprawiedliwie tyko na dobro albo zło.
Być może niektórym wydaje się niemoralne, że niektórzy ludzie czerpią korzyści z własnej aparycji. Ja nie widzę w tym nic zdrożnego, przecież w wolnym świecie podaż zaspokaja popyt i każdy ma prawo korzystać z takich swoich atutów, z jakich uzna to za stosowne, jeżeli oczywiście nie czyni przy tym szkód osobom trzecim. Chyba, że dążymy do świata zniewolonego, w którym standardy wyznacza się odgórnie, ale taki świat, zdaje się, już przerabialiśmy. Zrozumiałbym, gdyby te dziewczyny zmuszano do takiej pracy, gdyby była presja środowiskowa, rodzinna czy jakakolwiek inna. Ale tak nie jest! Większość kobiet lubi się podobać mężczyznom, tak jak większość mężczyzn lubi się podobać kobietom. Jest sprawą prywatną kto i w jaki sposób z tego naturalnego prawa korzysta, dopóki nikomu nie dzieje się krzywda. Tak, wciąż są dziedziny życia społecznego, w których kobiety faktycznie nie są traktowane na równi z mężczyznami lub są wykorzystywane, jest, poza tym wiele miejsc na świecie, gdzie kobiety traktuje się jak trzodę chlewną a czasami nawet gorzej. W erze globalizacji feministki mają więc bardzo szerokie pole do popisu, jest mnóstwo miejsca na różne inicjatywy i walkę o prawa kobiet, lecz one nie chcą z tego skorzystać. Zamiast tego kiszą się w zachodnim świecie, w którym przecież w kwestii równouprawnienia nastąpił postęp większy niż gdziekolwiek indziej. Walą młotkiem w ściany tego w miarę schludnego pokoju, by do cna wybić pojedyncze muchy, podczas gdy w pomieszczeniach obok panuje chlew, obora i bezgraniczny smród. Dlaczego tam nie próbują zdziałać czegoś pożytecznego? Czyżby bały się popaść w paradoks przekonań i własnej ideologii? Ich działania przypominają tego policjanta, co zamiast ścigać przestępców, całymi dniami czai się w krzakach, chcąc za wszelką cenę złapać na przekręcony radar nieświadomych, bojących się policji kierowców. Zastanawiam się, na czym zależy współczesnym feministkom: czy jeszcze na równouprawnieniu, czy może już tylko na dokonaniu odwetu za niesprawiedliwość dziejową? Takiemu feminizmowi - wszyscy, którzy pragniemy prawdziwego i PRAKTYCZNEGO DLA OBU PŁCI równouprawnienia - powinniśmy powiedzieć stanowcze: NIE!
Inne tematy w dziale Sport