W strachu przed dziennikarzem niektórzy przypominają sobie na czym polega ich praca.
Kilka tygodni temu przez wspólną znajomą poznałem sparaliżowanego chłopaka. Od kilkunastu lat leży, bo jako nastolatek poślizgnął się na basenie. Już jako osoba mocno sparaliżowana skończył liceum i zrobił licencjat. Trochę zarabia. I to okazało się problemem. Z pensji musi mu wystarczyć nie tylko na wyżywienie, opłacenie rachunków i mieszkania, ale jeszcze za utrzymanie chorej mamy.
Wielokrotnie o pomoc zwracał się do różnych instytucji, które owszem, robiły wywiad, ale uznawały, że chłopak ma za wysoki dochód i pomoc mu się nie należy. Przez długie miesiące nie potrafił nikogo przekonać, że wysoki dochód jest fikcją, bo po opłaceniu rachunków nie stać go na jedzenie. A konkretniej mówiąc, na opłacenie kogoś, kto jedzenie mu przyniesie z pobliskiego baru. Trochę pomagał miejscowy proboszcz (dorzucał do obiadów), starali się pomóc znajomi. Na mamę, z powodu złego stanu jej zdrowia, nie można było liczyć. Zdarzało się jednak, że sparaliżowany głodował, choć opłacone posiłki czekały na niego za rogiem. Nie należał mu się nawet dodatek do czynszu, bo w urzędowych rozdzielnikach wychodziło, że ma zbyt duży metraż. Bezduszna biurokratyczna maszyna nie potrafiła pojąć, że nie mieszka sam, tylko z chorą mamą.
Zadzwoniłem do MOPSu. Obiecali oddzwonić. Nie oddzwonili. Zadzwoniłem raz jeszcze. Obiecali, ale znowu nic. W końcu powiedziałem że jestem dziennikarzem i zbieram materiały do artykułu o sytuacji tego chłopaka. Godzinę później zadzwonił znajomy. Podziękować. Powiedział, że nie mógł sobie wymarzyć lepszego prezentu na Św. Mikołaja. Miał wizytę z MOPSu. Wszystko załatwione. Codziennie ktoś mu przyniesie obiad. Dziękując mi powiedział: „tak powinno być”. Nieprawda. Tak nie powinno być. Nie każdy zna dziennikarza, a każdemu należy się godne życie. Godne. Nie luksusy, ale jedzenie, na które zresztą sam zarabia.
Tekst pochodzi z portalu: gosc.pl
Spora część mojego życia to tzw. seria fortunnych zdarzeń. Chciałem zostać lekarzem, a zostałem fizykiem. Pojechałem zwiedzać Wiedeń, a poznałem żonę. Chciałem robić doktorat i wyjechałem na prawie 4 lata do największego centrum naukowego w Europie. Chcieliśmy powiększyć rodzinę i urodziły się bliźniaki. W końcu wróciliśmy z emigracji, żebym mógł zostać naukowcem, a zostałem dziennikarzem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości