W niezliczonych komentarzach po referendum w Zjednoczonym Królestwie przebija przekonanie o przyszłej nieuniknionej samotności wyspiarzy. Opisanie owego przyszłego europejskiego świata jest mniej więcej takie, że oto Brytyjczycy odgrodzeni kanałem, barierami celnymi i kontrolami granicznymi (z których, nota bene, nigdy nie zrezygnowali) wiodą samotny, ubogi i smutny żywot odszczepieńców, wykluczonych - na własne złe i na dodatek głupie życzenie - ze wspólnoty dobrobytu i postępu. Nie chcąc tracić czasu na drążenie kwestii źródeł i inspiracji takich wizji pozwolę sobie skierować uwagę na możliwy inny, nieco weselszy dla Brytanii scenariusz rozwoju wydarzeń.
Wizja samotnej i zaściankowej wyspy, której mieszkańcy są nieszczęśliwi z powodu niemożności kupowania niemieckich samochodów, jest może i realna, lecz jedynie przy założeniu, że Królestwo nie przystąpi do żadnej większej wspólnoty wolnego handlu. Założenie to, może i miłe uszom brukselskich politruków, ma jednak niezwykle nikłe szanse spełnienia. Bo świat się zmienił, czego tępi politrucy nie byli w stanie, bądź nie chcieli, dostrzec.
Nowa Zelandia, Australia i Indie, kraje z którymi Brytyjczyków łączy dużo więcej niż z Europą, dokonały nadzwyczajnych postępów gospodarczych i rozwinęły swój handel na nieporównywalną dotąd skalę. W czasie gdy kierownictwo eurokołchozu bredziło o składającej się z wielkiej obfitości samych priorytetów strategii lizbońskiej (podsumowanej w lutym 2010 r. w Warszawie konferencją pod jednoznacznym tytułem “Niespełnione marzenia”) świat dokonywał rzeczywistych postępów w dziedzinach gospodarowania przynoszących największe korzyści. Mrzonki EU 2020 Rada Europejska przyjęła w czerwcu 2010 próbując po raz kolejny równomiernym i wszechstronnym chciejstwem konkurować z potęgą amerykańskiej nauki i technologii. Czas płynął a dystans się zwiększał. A wraz z nim strumienie pieniądza, co niewątpliwie zaobserwowali bogaci Anglicy dzięki możliwościom śledzenia takich rzeczy, jakie daje City, uległy przekierowaniu z Europy do innych części świata.
Inspirująca dla autorów Brexitu mogło być również powodzenie umowy NAFTA. Wolny handel bez jakichkolwiek ograniczeń w połączeniu ze ściśle limitowanym, wyłącznie do specjalistów, przepływem ludzi to coś, co się może podobać wyspiarzom. Wizja produkcji realizowanej przez tanią siłę roboczą odgrodzoną murem, za którym nie obowiązują ani prawa pracownicze, ani socjalne, o przepisach ochrony środowiska już nie wspominając, mogła się wydać bardzo kusząca i warta podjęcia jakiegoś wysiłku. Sytuacja zgoła komfortowa w zestawieniu z nigdy niekończącym się użeraniem ze związkami zawodowymi i wszelkimi inspekcjami, które trudno jest przekupić.
Czy więc Zjednoczone Królestwo ma powody aby przystąpić, w takiej czy innej formie, do NAFTA? Zważywszy, że USA, a nie Unia, są największym importerem brytyjskich towarów i usług, że najwięcej za granicą Brytyjczycy inwestują właśnie w USA, że podobnie jest w drugą stronę (choć z przewagą Królestwa Niderlandów), można domniemywać, że taka decyzja byłaby całkiem naturalna. W razie akcesji, znów w takiej czy innej formie, Australii i Nowej Zelandii, otrzymalibyśmy morskie imperium wolnego handlu. Warto nadmienić, że zwłaszcza te dwa ostatnie kraje jak chętne są wolnemu handlowi, tak niechętne swobodnemu przepływowi ludzi, co czyni je naturalnymi zwolennikami rozwiązań NAFTA.
Warto aby współczujący brytyjskim odszczepieńcom uświadomili sobie, że BMW i3 nie jest jedynym możliwym pojazdem przyszłości. Brytyjczycy mogą kupować tańsze Nissany LEAF już teraz, a pewnie wkrótce zaczną się coraz częściej cieszyć Teslami, które na razie są tutaj, w Zjednoczonym Królestwie, traktowane jako samochody klasy premium.
A mówiąc poważnie: Berlin śniąc o strategicznym partnerstwie z Włodzimierzem Włodzimierzowiczem zapomniał, kto pozwolił mu się stać potęgą gospodarczą i czyjej dobrej woli zawdzięcza to swoje powodzenie. Nie otrzeźwił go klaps w postaci afery VW ale odcięcie od brytyjskiego rynku z pewnością podziała mocniej, trudno już teraz powiedzieć czy trzeźwiąco, czy prowokująco. W każdym razie to Niemcy mają powody do zmartwień, nie Brytyjczycy. Ci ostatni mają szansę znalezienia się w ekskluzywnym klubie państw morskich połączonych anglosaską tradycją, posiadających dostęp bez barier do pracy i rynku Meksyku, a z czasem może i Indii. Ci pierwsi muszą eksportować, żeby żyć, a nie bardzo widać nowych chętnych (i mających zdolność) do zadłużania się by kupować ich maszyny. Na ich strategiczne kierunki weszli Japończycy, Koreańczycy, a ostatnio coraz bardziej rozpychają się Chińczycy. Prędzej czy później to Niemcy zostaną przyduszone - w dobrym towarzystwie słodkiej Francji i w szczerej, ruskiej drużbie z wielką Rosją - ale na obrzeżach głównego, pacyficznego nurtu światowej gospodarki. W odróżnieniu od Niemców Brytyjczycy zrozumieli konieczność przeorientowania się i z pewnością nie zostaną sami - ich wyspa to doskonała baza i przyczółek w Europie (niewykluczone, że z czasem powiększony o Holandię) i Amerykanie go nie odpuszczą.
Aby już nie przedłużać i nie zanudzać mnożeniem argumentów przejdźmy do podsumowania i wniosków dla naszego niemorskiego kraju.
Tak więc autorom Brexitu gratulujmy odwagi i życzmy udanego Braccessu do NAFTA (a nie do Stanów Zjednoczonych, bo jak widać na przykładzie Porto Rico nie koniecznie takie stowarzyszenie oznacza bogactwo), niech ich przenikliwość i zdolność przewidywania zostanie wynagrodzona. Sobie życzmy aby Amerykanom podobało się utrzymywać jakiś klin Międzymorza czy innego hexagonale pomiędzy Niemcami a Rosją, rozbudowujmy porty i fabryki blisko nich, nad Czarnym, Adriatykiem i Bałtykiem, gdziekolwiek znajdziemy chętnych do współpracy bo za zachodnią granicą mamy tylko pijawki, które ze swej natury do współpracy zdolne nie są.
Inne tematy w dziale Polityka