Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, w lesistych górach półwyspu żył i polował dzielny a zmyślny traper imieniem Gabryś. Wdały ów mąż nie bał się samotności w dzikich ostępach, nie lękał się łokisów ni wilków, stawiał wnyki i potrzaski, skórkował sobole, pieśce, wydry, a czasem i rosomaki. Futra wymieniał na sól, mąkę, proch i kule do strzelby, rozgrzewającą gorzałkę-pocieszycielkę oraz inne niezbędne do przeżycia towary. Aktu wymiany dokonywał w faktorii niejakiego Morgana Feda, bardzo dobrze zaopatrzonej i oferującej pierwszorzędny towar.
Którejś wiosny, gdy wdały Gabryś przybył do faktorii z naręczami gęstych i białych zimowych futer, faktor Morgan zachwycony obfitością i jakością dostawy zaproponował nowy sposób wymiany. Otóż nie ma sensu, żeby Gabryś brał na raz cały należny towar, bo zwyczajnie będzie miał za dużo, za ciężko i nie zdoła tego wszystkiego przetransportować do swojej górskiej chaty. Więc Morgan wypisze Gabrysiowi kwit na nieodebraną część towaru, a raczej jego wartość - Gabryś w każdej chwili będzie mógł odebrać swą należność w dowolnie wybranym towarze. Trapera bardzo ucieszyła ta propozycja - nie musiał się forsować z wielkimi ciężarami i miał możliwość zrealizowania dobrego zaopatrzenia w momencie gdy łowy będą mniej udane, w razie choroby lub zwyczajnego opadnięcia z sił.
Opuszczając przyjazną faktorię Morgana Feda Gabryś zauważył przytulony do jej ogrodzenia niewielki kantorek otoczony wianuszkiem osobników nie przypominających strojem i wyglądem zawodowych traperów. Od napotkanego znajomego sidlarza dowiedział się, że ów tłumek przy kantorku to chętni do zajęcia się traperskim rzemiosłem, którzy z racji nieposiadania własnych środków na rozpoczęcie działalności i zwyczajne przetrwanie w głuszy, podpisują zobowiązania do dostarczenia określonej ilości futer po ustalonej cenie, a w zamian otrzymują kwity, z którymi udają się do Morgana Feda po potrzebne towary. Dowiedział się również, że kantorek prowadzi Warburg Fed, rodzony brat Morgana.
Będąc przekonanym, iż żółtodzioby nie zagrożą jego interesom, myśliwy ruszył w drogę ku swej leśnej sadybie. Zadowolony z obrotu spraw w faktorii gładził spoczywający w zawieszonej na piersiach sakwie cenny kwit, jaki wystawił mu faktor Morgan Fed.
Lato okazało się nie być łaskawe dla Gabrysia. Horda nowicjuszy pustoszyła jego tereny łowieckie. Robiły te żółtodzioby przy tym mnóstwo hałasu i płoszyły zwierzęta, które ostatecznie gdzieś się pochowały lub wywędrowały. Chcąc nie chcąc Gabryś postanowił wykorzystać swój cenny kwit by zaopatrzyć się w towary niezbędne do przetrwania zbliżającej się wielkimi krokami zimy.
Gdy zjawił się w faktorii z niewielkim naręczem żółtych i brązowych skórek Morgan Fed tylko ze smutkiem pokiwał głową i rozłożył ręce. Na uwagę Gabrysia, że może niepotrzebnie jego brat finansował na tak dużą skalę rozpoczynanie działalności przez przybyłych ze wschodu dyletantów, Morgan wzruszył tylko ramionami zrzucając z siebie jakąkolwiek odpowiedzialność za całkowicie niezależne i autonomiczne działania Warburga.
Jakież było zdziwienie Gabrysia gdy zobaczył niewielki kopczyk towarów zaoferowanych przez Morgana jako ekwiwalent kwitu wystawionego niedawną wiosną! Nasz bohater jął dopytywać faktora o przyczynę redukcji wartości kwitu, na co ten odparł:
- Otóż, Gabrysiu, przeliczając na mąkę, wiosną za twój kwit mogłem ci dać jej pięćset funtów, ale dziś już tylko dwieście pięćdziesiąt. A to dlatego, że wszystko szalenie zdrożało. Traperzy mają mnóstwo kwitów, może i niezbyt wielkiej wartości pojedynczo, ale w sumie popyt jest taki, że wszystko drożeje w dwójnasób. A brat mój, Warburg, nadal zupełnie bez mojej wiedzy i zgody wystawia kwity, z którymi przychodzą do mnie traperzy, a na dodatek odbiera od nich skórki za długi zupełnie po taniości, bo muszą jakoś spłacić wcześniejsze kwity, żeby im wypisał następne - inaczej nie przetrwają zimy. Bardzo im, Gabrysiu, współczuję, i tobie także, ale nic na to poradzić nie mogę, tak działa ten system.
Gabryś zostawił swoje z trudem zdobyte skórki tudzież otrzymany wiosną kwit otrzymując w zamian zaopatrzenie, które mogło wystarczyć ledwie na połowę zimy. Jak zawsze chętny do pomocy Morgan poradził mu, żeby udał się do kantorka przy ogrodzeniu i wziął kwit a conto skórek, które dostarczy wiosną. Ale Gabryś wdały ani myślał korzystać z życzliwej rady. Słyszał bowiem, że po drugiej stronie cieśniny, gdzie również jest półwysep pełen soboli i pieśców, otwiera się nowa faktoria, bez kantorka pod płotem, której kwity mają zachowywać wartość towaru, za jaki je wydano. I powędrował Gabryś ze swym skromnym dobytkiem w stronę przeprawy przez cieśninę.
Inne tematy w dziale Gospodarka