Ludzie zawsze uzasadniali swoje podłości czynieniem dobra, niemniej mam wrażenie, iż obecnie swoistym sportem stało się przedstawianie podwyżek cen jako działań prospołecznych (np. cen samochodów pod pretekstem zmian technologicznych), twierdzenie, że regulacje i zakazy zwiększają sferę wolności, że wymuszona hipokryzja to naprawianie "niezdrowego" społeczeństwa, prostowanie jego skrzywionych postaw itp., itd.
Impulsem do napisania tej notki stały się argumenty użyte przez sabat mędrców z sejmowych komisji zdrowia i finansów, którzy uzasadniali potrzebę podwyższenia cen alkoholu poprzez podniesienie nań akcyzy. Wybitni teoretycy zdrowia i trzeźwośći doszli do wniosku, że skoro ludzie więcej zarabiają, to powinni też więcej płacić za alkohol. Wybitny teoretyk trzeźwości z profesorskim tytułem wyliczył, że za dzisiejszą pensję pracujący może kupić trzy razy więcej okowity niźli w roku 2002, co jest skandalem i sytuacją niedopuszczalną. Spożycie alkoholu wprawdzie bynajmniej nie wzrosło trzykrotnie, ale cóż stoi na przeszkodzie, żeby takim wskaźnikiem potraktować akcyzę? Żeby było tak, jak było. Jak hołota wyda całe to swoje 500 plus i jeszcze więcej, to przestanie zawadzać państwu na plaży. Proste. Dobroczyńcom polskiego społeczeństwa marzy się przywrócenie sytuacji z czasów komuny, kiedy cyny wódki były tak wyśrubowane, że przeciętny pijak spokojnie mógł w dwa tygodnie pozbawić swoją rodzinę środków do życia. I jaki fantastyczny efekt terapeutyczny! Przez następne dwa tygodnie do wypłaty pijak nie pił.
Podwyższanie akcyzy jest koncepcją kompletnie chorą - winduje ono jedynie alkohol w hierarchii dóbr pożądanych i tym samym podnosi jego atrakcyjność w oczach części konsumentów. Prowadzi natomiast do ograniczenia rozporządzalnego dochodu w rodzinach z problemami alkoholowymi i tym samym minimalizuje możliwości atrakcyjnego spędzenia czasu bez alkoholu. Drogi alkohol w naszych warunkach wiedzie wprost do biedy, ale na nią dobroczyńcy zatroskani o los narodu są, jak zwykle, ślepi.
Następny dobroczyńca to Czesław Wycech naszych czasów, niejaki Sławomir Broniarz - przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego - od lat niemający najmniejszego związku z zawodem nauczycielskim, w którym przepracował zaledwie lat kilka i to głównie piastując stolce dyrektorskie. Owoż ów frant namawia stan nauczycielski do strajku - nie mając funduszu strajkowego, który mógłby wspomóc strajkujących spoza grona członków ZNP i, na dodatek, pamiętając doskonale jak skończył się strajk ostatni, kiedy nauczyciele za kwiecień 2019 poszli bez pensji. Niektóre "samorządy" (to takie gniazda korupcji opanowane przez związki przestępcze) wypłaciły im jałmużny w granicach ok. 1200 złotych na rękę w dowód wdzięczności za wsparcie dla złodziejskiej solidarności). Zestawienie z Wycechem Czesławem jest nieprzypadkowe - wiemy, chociażby z lektury Goetla, że pierwszy powojenny Przewodniczący ZNP w czasie, gdy nauczyciele tysiącami przymierali głodem lub ginęli w niemieckich obozach, sam pasł się na płynących z Londynu ciężkich pieniądzach jako "minister kultury i oświaty" w Delegaturze; ów demokrata szczery, Wycech Czesław, kierował środki nie na wsparcie dla nauczycielstwa, ale na finansowanie Batalionów Chłopskich. I podobieństwo tu jest takie, że dla swoich prywatnych korzyści politycznych Broniarz chce skłonić ponownie nauczycielstwo do strajku, który je jedynie zuboży, a Wycech to nieszczęsne nauczycielstwo dla swych korzyści zwyczajnie okradał i tym samym pozbawiał środków do życie. I frant Broniarz twierdzi, że ten strajk, to dla dobrostanu nauczycielstwa Strasznie to smutne, że stan nauczycielski poddawany jest kontroli takich pozbawionych sumień ludzi.
Ponieważ omnium trinum perfectum, co się wykłada, że Boh trojcu lubit, to jeszcze jeden przykład umiłowania rodzaju ludzkiego (ciekawe, że politycy tzw. opozycji tak często podkreślają swoją i swoich kolegów miłość do ludzi - ale to zupełnie inny wątek) - tym razem lżejszego kalibru, niemniej równie charakterystyczny jak dwa powyższe. Otóż jakaś komórka urodzonych dobroczyńców postanowiła ulepszyć nasz prymitywny i zacofany świat takim oto sposobem, że wyłączy nadawanie radia UKF/FM, a wprowadzi w miejsce tego nowinkę techniczną sprzed dziesięcioleci pod nazwą DAB+, czy jakoś tak. Ma się od tego taniej, lepiej i więcej/gęściej nadawać, przez co szczęśliwość wielka ma spłynąć na cierpiących niedostatek pasm radiosłuchaczy. Jest wiele osób, które, tak jak autor niniejszego, słuchają radia głównie przez internety, nawet w samochodzie, za pomocą drucika, przy użyciu stystemu, co jego nazwy nie wymienię żeby nie reklamować mocno przereklamowanej firmy. I gdy będą się mieli pożegnać tacy radiosłuchacze ze swoimi ukochanymi amplitunerami, na które wydali ciężkie pieniądze, i wydać jeszcze raz pieniądze na jakiś DAB+, to bez wahania kupią sobie do domu jakiś "amerykański" odbiornik na wifi, za 300 zeta albo i mniej, a w necie znajdą tysiące streamów bez ględzenia i bez reklam. I nie wydadzą ani grosza na żadne DAB+. Ale ubytek słuchaczy, jakiego doświadczy radiofonia "jednokierunkowa" to tylko jeden aspekt wprowadzenia trącącej myszką nowoczesności. Ten najgorszy to chyba gigantyczne marnotrawstwo i wpływ na środowisko - na śmietnikach wylądują tony sprawnego sprzętu, który z dnia na dzień stanie się bezużyteczny. A gdy ktoś będzie chciał zwyczajnie posłuchać radia w samochodzie, jak to robił przez dziesiątki lat, będzie musiał wywalić mnóstwo pieniędzy, o ile w ogóle w jego wehikule będzie możliwość modyfikacji fabrycznie wbudowanego w, za przeproszeniem Szanownych Czytelników, "panel multimedialny" odbiornika. I to wszystko by żyło się lepiej.
Za dużo dobra na tym świecie, przydałoby się więcej obojętności i braku zaangażowania.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo