Ostatnio dużo szumu wokół siebie robi wspomniana w tytule notki grupa. Od razu muszę napisać: stanowczo NIE popieram ani formy ich protestów, ani - za co spadnie na mnie krytyka "tamtej strony" - ich postulatów.
Dla pewnego uporządkowania notki: ekologia to nauka o powiązaniach, sieciach powiązań w przyrodzie. To nie to samo, co ochrona środowiska, nauka o ochronie środowiska to sozologia. Zauważcie jedno: zarówno ekologia jak i sozologia to dziedziny NAUKI. Dlaczego więc w społeczeństwie każdego, kto działa w ochronie środowiska, choćby amatorsko, bez żadnej wiedzy, nazywa się EKOLOGIEM? Nie wiem, wiem jednak, że w życiu bardzo często z dobrych przesłanek wynikać mogą złe rzeczy.
Każdy z nas ma inną wrażliwość, inne zainteresowania, hobby, doświadczenia życiowe, wiedzę, kulturę. Jesteśmy różni, ale często jest też tak, że skrajnie różne osoby może łączyć jakaś cecha wspólna. Nawet nie zgadzając się ze sobą w 95% możemy znaleźć jeden wspólny czynnik, który nas połączy w danej sprawie czy idei. I tak nawet wśród grupy skrajnej prawicy znaleźć się może grupa osób kochających psy/koty/kwiaty. A nawet przyrodę, choć w mojej opinii, która oczywiście może być błędna, skrajna prawica "kocha przyrodę" tylko wtedy, jeśli wiąże się to z korzyściami gospodarczymi. I nie, nie piszę tego gołosłownie, gdy w Polsce gorący był spór o Puszczę Białowieską argumentem części prawicy, tej związanej z profesorem Szyszko i Radiem Maryja, było to, że "drewno w lesie gnije" (SIC!!!) Czyli, że las to ma być plantacja drzew, drzewa mają służyć produkcji drewna a jak jest inaczej, to drzewa gniją. Oczywiście ma to sens w lesie GOSPODARCZYM. Ale nie ma żadnego sensu w Puszczy Amazońskiej, czy choćby w Puszczy Białowieskiej.
Pewnie dla wielu z Was jest już jasne do czego zmierzam. EKOLOGIEM (w sensie podejmowanych akcji, nie w sensie wykształcenia) może zostać każdy, nie mając nawet najmniejszej wiedzy biologicznej. Zresztą dlaczego odbierać komuś prawo do wrażliwości na przykład na piękno kwiatów tylko dlatego, że nie ma wiedzy przyrodniczej? Czy taka osoba nie ma prawa protestować, gdy w pobliżu jego domu niszczona będzie łąka pełna kwiatów? Ta osoba nie musi nic wiedzieć o korzyściach jakie istnienie takiej łąki odgrywa w przyrodzie czy nawet lokalnej gospodarce. Nie musi wiedzieć nic o korzyściach gospodarczych z retencji wodnej tej łąki, łagodzeniu topoklimatu, czy choćby o korzyściach ze zbieranych na niej ziołach leczniczych. Dla tej osoby ważna jest tylko estetyka. Czy czyni to go ignorantem? W mojej opinii - owszem. Ale czy pozbawia go prawa do protestu? Nie!
Tak to już właśnie stety i niestety na tym naszym świecie jest, że w demokracji każdy ma prawo protestować praktycznie na dowolny temat. Inna sprawa to forma tych protestów: co innego pisanie sprzeciwów, choćby do prasy, co innego zgłoszone do policji piesze protesty, a co innego blokowanie bez zgłoszenia dróg. O ile broniłem jeszcze na przykład oblewania zabezpieczonych szklanych gablot w muzeach (gdyż absolutnie nic tym eksponatom nie groziło) tak już przyklejanie się do asfaltu to co najmniej o jeden krok za daleko.
Niestety, to jeszcze nie wszystko. Otóż, wbrew temu, co tu o mnie sądzicie ja nie jestem ani nie uznaje się za działacza ekologicznego. Nigdy nie brałem udziału w takich akcjach, choć w przyszłości nie wykluczam, że to się zmieni. Ale tylko wtedy, gdy uznam, że taki protest ma sens. Nie protestowałem ani w Rospudzie, ani w Białowieży, ale broniłem w notkach tamte protesty, gdyż miały one sens. Miały uzasadnienie naukowe i silne poparcie społeczne.
Tu nie ma ani jednego ani drugiego. Blokowanie ulic wywołuje coraz większy społeczny wkurw na Ostatnie Pokolenie, co w żaden sposób nie przyczyni się do szeroko pojętego chronienia środowiska, ani też za grosz nie ma uzasadnienia naukowego.
Lata, lata temu, na praktykach terenowych z ochrony środowiska miałem wykłady na węźle autostradowym nowo wybudowanego odcinka autostrady A2 za Poznaniem. Wykładowca, naukowiec od lat zajmujący się ekologią (nauką) zapytał nas, czy jesteśmy za budową autostrad i dróg szybkiego ruchu, czy przeciw. Oczywiście nie był to temat dla nas nowy i niemal zgodnie odpowiedzieliśmy, że jesteśmy za. I jak to na studiach, profesor poprosił każdego z nas o uzasadnienie, podanie zalet i wad, korzyści i zagrożeń (tzw. analiza SWOT).
Tu w skrócie opiszę tylko podsumowanie: TAK, budowa autostrad przecina korytarze ekologiczne, utrudnia migracje, powoduje degradacje gleb, lasów, wielu cennych stanowisk. ALE: po pierwsze alternatywą, znacznie gorszą, jest NIEUNIKNIONY wzrost ruchu na NIEPRZYSTOSOWANYCH do tego trasach lokalnych. Co jest znacznie, znacznie gorsze. Po drugie: w ochronie środowiska jest zasada tzw. celów nadrzędnych - czyli jeśli inwestycja przyniesie pozytywne skutki społeczne a szkody środowiskowe da się ograniczyć, to inwestycja ta powstanie, pomimo szkód przyrodniczych. Po trzecie: wspomniane wcześniej szkody przyrodnicze można ograniczyć i/lub skompensować. Potrzeba wyciąc tysiąc hektarów lasu? Ok, ALE w ramach kompensacji stawiamy warunek zasadzenia 5 000 hekatrów lasu - chyba, że jest to las bardzo cenny przyrodniczo, wtedy wprowadza się korektę przebiegu trasy autostrady. Trasa koliduje ze stanowiskiem rzadkiego, zagrożonego wyginięciem motyla? No dobrze, zniszczymy TO stanowisko, ale przeniesiemy wspomnianego motyla na inne stanowisko, lub wręcz przeniesiemy całe stanowisko... Możliwości jest wiele i choć często wydłużają proces inwestycyjny, utrudniają i podrażają go, to ostatecznie bilans korzyści jest większy, niż nakłady. Korzysta nie tylko środowisko, ale też lokalna społeczność, która nie chciała autostardy w sąsiedztwie.
Ostatnie Pokolenie żąda zaprzestania finansowania budowy ekspresówek i autostrad, co dla mnie jest żałosne. Jaki sens jest w tym, by cały ruch samochodowy skierowany został na drogi lokalne? Przecież od dawna wiadomo, że to nie tylko zwiększa ilość zanieczyszczeń, wypadków, kolizji ze zwierzętami, ale też zużycie paliw kopalnych. Zwiększa o rzędy wielkości częstotliwość wymiany nawierzchni tych dróg, czyli znowu materiały i energię.
Co gorsza, forma i styl protestów Ostatniego Pokolenia również są nie do przyjęcia, i - w mojej opinii - dobrze by było, gdyby szeroko pojęte środowisko ekologów (działaczy ale z wiedzą fachową oraz wspierających ich ekspertów) jak najszybciej się od tych działań odcięło. Już obecnie działalność Ostatniego Pokolenia jest wykorzystywana propagandowo przez polityków i lobbystów przeciwko ekologom, czy nawet ekologii, pomimo, że jest to nawet nie promil od promila z promila całej "naszej" grupy. Niestety przez takich "działaczy" przegrywamy wojnę informacyjną w społeczeństwie. A przecież problemy, prawdziwe problemy nie znikną tylko dlatego, że przekaz medialny obecnie obraca się przeciwko ekologii. Tak, wahadło polityczne, w moim odczuciu, to również wahadło postaw łączonych z polityką. To nic, że problemy środowiskowe mają gdzieś podział na prawicę i lewicę. To nic, że znam osobiście kilku prawicowców (tu pozdrawiam kolegę ze studiów), którzy jednocześnie mają poglądy ekologiczne wręcz zawstydzające "lewaków" To wszystko nic, jeśli społeczeństwo, które w zdecydowanej większości nie wie nawet, że ekologia to nauka a nie aktywizm, nie odróżnia efektu cieplarnianego od globalnego ocieplenia będzie w mediach oglądać przekaz, że "ekolodzy" znowu zablokowali ulicę, opóźnili karetkę (choć akurat to było fake niusem), spowodowali wielogodzinne korki.
Ostatnie Pokolenie wyświadcza nam niedźwiedzią przysługę i najwyższy czas stanowczo się od nich odciąć.
A że młodzi, to jeszcze mają szansę zmądrzeć.
Ps. Napisawszy to wszystko wcale nie twierdzę, że protesty jako takie nie mają sensu. Mają, problemy środowiskowe wciąż narastają i faktycznie obecne pokolenie będzie miało dużo gorzej na tym świecie niż ja, czy tym bardziej pokolenia starsze, ale nie w takiej formie i nie w ten sposób. A przede wszystkim - IMO - informować, informować i raz jeszcze informować.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo