Dla mnie nie ulega watpliwości, że Polska edukacja musi się zmienić. Oczywiscie nie jestem ekspertem, nie zamierzam też wchodzić w jałowe tematy światopogladowe - nie zmienia to jednak faktu, że problem z edukacja istnieje, narasta i musimy prędzej czy później się z nim zmierzyć. Świat się zmienia - może i jest to oczywista oczywistość, pusty slogan, ale też jest to prawda. To, co dla pokolenia lat powojennych było rzeczywistościa moralna i poznawcza nie jest już w wielu aspektach aktualne dla roczników z lat 80 tych i 90 tych. I to samo znowu dotyczy obecnych roczników. Jak już wspomniałem nie chcę tu wchodzić w tematy światopogladowe, choć niestety zdaję sobie sprawę, że jest to nieuniknione i dla części blogerów ze skrajniejszej prawicy będzie nie do przyjęcia. Trudno, taki los blogera o centrowych pogladach, niemniej jednak przynajmniej proszę ich o pohamowanie emocji i spokojna dyskusję.
Po pierwsze, niezaprzeczalnym dla mnie faktem jest, że z każdym rokiem stan nauki się powiększa i coraz więcej przez te lata od podstawówki do matury a potem na studiach musimy dzieciom przekazać. Coraz więcej w tym samym czasie. Stad też w mojej opinii powstaje problem zbyt powierzchownego nauczania absolutnych podstaw. Z tym jeszcze, że musimy poważnie zastanowić się, czym te podstawy maja być. Każdy z nas jest inny, jeden ma zdolności matematyczne, inny lingwistyczne, inny jeszcze powiedzmy sportowe. Uważam jednak, że bez względu na te predyspozycje każdy powinien ze szkoły wynieść co najmniej umiejętność mnożenia i dzielenia (choć sam przyznaję, że mnożenie przez siebie liczb dwucyfrowych w pamięci jest dla mnie sporym wyzwaniem a znam osoby z pokolenia rodziców i dziadków, które mnożyły przez siebie liczby trzycyfowe w pamięci). Dziś jednak umiejętność ta jest w zasadzie niepotrzebna - dawniej nie było pod ręka kalkulatorów, więc każdy musiał potrafić biegle mnożyć i dzielić, dziś każdy w kieszenie ma narzędzie, które jeszcze w lvtach 80tych było by superkomputerem...
Jednak pomimo tych małych zastrzeżeń uważam, że umiejętność mnożenia i dzielenia w pamięci, przynajmniej liczb jednocyfrowych przez dwucyfrowe to konieczna podstawa przy ukończeniu SP. Nie dlatego, że jest to potrzebne - nie gdy mamy te wszystkie komputerki - ale dlatego, że jest to pewne ćwiczenia, trenujace nasze umysły. Co dalej? Przyznam, że tu sam nie wiem, co powinno być w szkole średniej podstawa. Z jednej strony humanista rachunek różniczkowy potrzebny nie będzie nigdy, z drugiej jednak obecne wymagania rynku pracy, zwłaszcza IT sprawiaja, że jest to jednak jedna z umiejętności raczej w kategorii podstawowych.
I tu pojawia się problem - w mojej opinii. Mało chyba który uczeń szkoły średniej wie już, w jakim zawodzie chciałby pracować. Ba, w tym wieku sporo uczniów nie wie nawet, na jakie studia chciałby iść. Natomiast dla nauczycieli w liceum jasne już jest, jakie kto ma predyspozycje: Jasiu jest świetnym matematykiem, ale kompletnie nie rozumie o co chodziło Słowackiemu, a Basia w pełni to rozumie, ale nie potrafi nauczyć się rachunku różniczkowego... Jednak rodzice i Basi i Jasia chca, by ich dzieci miały wysoka średnia, stad naciski na nauczycielu by ci przymnkęli oko na to czy tamto... I często tak się dzieje...
Właśnie, oceny i średnie. Już od dekad nie jestem uczniem, ale wciaż pamiętam te absurdy i tę... hipokryzję, obłudę całego systemu. Wkuwanie na blachę formułek, których już następnego roku nikt nie pamiętał, dziesiatek dat z historii - bez choćby szansy poznania kontekstu i zrozumienia realiów omawiancyh wydarzeń - mowa tu o SP. Czytanie przez wielu nie zadanych lektur, ale ich opracowań - kto miał na to, poza oczywiście nielicznymi - czas i chęci na czytanie takiej Lalki - literatury trudnej, której akcja dzieje się w czasach dla obecnego pokolenia zupelnie obcych, niezrozumiałych? Przecież można sięgnać po bryki! Obłuda to była, gdyż przecież nauczyciele doskonale o tym wiedza - ale musza się z tym pogodzić, lepiej jak uczeń pozna opracoanie przez kogoś, niż nie będzie wiedział niczego. Sam lubiłem i lubię czytać i Lalkę przeczytałem - jednak i dla mnie dużo rzeczy stało się zrozumiałe dopiero po obejrzeniu filmu telewizyjnego i po samodzielnym wyszukaniu wielu informacji w sieci.
To samo z historia. Gdy chodziłem do SP musieliśmy w zasadzie poznać daty i przeczytać o zagadnieniu w podręczniku. Podręczik jak to podręcznik - mocno skrótowo, łopatologicznie... i nudno. Jakoś się przez to dało przebić. I dopiero lata, lata później, gdy zainteresowałem się regionalistyka i sam zaczałem sprvwdzać co u mnie wydarzyło się w przeszłości zobaczyłem, że historia może być szalenie ciekawa, że to nie daty i fakty i szaro - biali bohaterzy - ale osobiste dramaty, moralnie trudne wybory... tego w Szkole w mojej opinii brakuje, dlaczego więc wymagamy od naszych dzieci, by robiły coś, co jest dla nich nie tylko nieciekawe, ale wręcz niezrozumiałe?
Powyżej opisałem mocno skrotowo moje przemyślenia ze szkoły, z którymi pewnie sporo z Was się nie zgodzi, proszę jednak chociaż o próbę zrozumienia współczesnego dzieciaka, któremu musimy przekazać coraz więcej wiedzy w tym samym czasie - podstawy programowe puchna a lata nauki te same. Moim zdaniem coś trzeba z tym zrobić i zdaję sobie sprawę, że pewne moje propozycję moga być oryginalne, wręcz odjechane:
1. Od klasy I do VIII: nauka mnemotechniki - czyli sztuki zapamiętywania "wspomaganego" Jest udowodnione, że znaczniej lepiej od np. wkuwania wartości liczby Pi lepiej, szybciej i trwalej zapamiętać np. taki wierszyk:
"Kuć i orać 3,14
w dzień zawzięcie 159
bo plonów niema bez trudu 26535
Złocisty szczęścia okręcie 897
Kołyszesz... 9
Kuć. 3
My nie czekajmy cudu. 2384
Robota 6
to potęga ludu. 264"
Dla ucznia wystarczy, że nauczy się do trzeciej zwrotki... Prościzna, prawda? Prościej dużo zapamiętać te trzy wersy, niż dziesięć dziesięć cyfr po przecinku... Takich "sztuczek" w mnemotechnice jest dużo więcej, znacznie ułatwiaja zapamiętywanie i ćwicza pamięć - dlaczego więc nie uczyć tych technik dzieci?
2. Nauka samodzielnego poszukiwania informacji i ich krytycznej weryfikacji - klasy IV - VIII. Rozwój fakenewsow, kominkatorów sieciowych w których upiwszechniane sa treści poza kontrola, sieci społecznościowe - to wszystko jest obecnie ogromnych acz mam wrvżenie niedostrzeganych przez wielu, zwłaszcza starszych, problemem. Dziś dzieci i młodzież bardzo dużo czasu spędzaja na takim Fejsbuku, czy Xsie. Gdzie codziennie zamieszczane sa dosłownie tysiace postów. Każdy może napisać o wszystkim - i ciężko jest to młodej osobie przecież odfiltrować.Musimy więc nauczyć już nasz dzieci pewnych zasad, np. sprawdzvvia źródeł i ich hierarchi (np najbadziej wiarygodne to te z uniwersytetów, bibliotek, instytucji państwa a najmniej wiarygodne te te od kolegi z fejsa).
3. Selekcja (jak źle by się to nie kojarzyło) uczniów pod względem umiejętności i predyspozycji i praca w ich rozwoju. O co mi chodzi. Jeśli nauczyciele widza, że Jaś ma wybitne zdolności matematyczne, ale kiepsko mu idzie z pisaniem opowiadań, to nieco odpuszcza mu Pani z Polaka (co nie znaczyłoby, że w ogóle z polskiego nie musiałby nic zrobić, nie oznaczałoby też specjalnego traktowvnia, gdyż byłoby to niesprawiedliwe) i ustala pewne minimum na ocenę dostateczna a więcej czasu poświęca mu pani od matematyki. Trudne do wdrożenia, może nawet niewykonalne? Jak pisvłem na wstępie - to tylko moje przemyślenia, często kontrowersyjne. Taka selekcja powinna dotyczć też zajęć z WF-u, jeden uczeń ma predyspozycje do koszykówki, inny do zapasów - tymczasem obecnie wszyscy w klasie na zajęciach zmuszani sa do gry w kosza... Osobnym tematem jest to, że kondycja obecnego pokolenia to dramat i również palacy problem do rozwiażania.
4. Uczenie dzieci - wiem, że to mocno kontrowersyjne - że nie ma osób bez wad, bez skazy. Uczenie, że za każda decyzja w przeszłości stały konkretne realia historyczne, okoliczności rodzinne, polityczne, moralne, światopogladowe... Uczenie, że często w historii bywało tak, że zdrajca stawał się bohaterem a bohater zdrajca... Tylko od jakiego wieku? Sadzę, że od VI klasy uczniowie sa już na tyle rozwinięci, by mogli się tego uczyć.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo