Nasza noblistka powiedziała, co wiedziała. Może i nie do końca przemyślanie, może i w swoich poglądach idzie zbyt daleko (ma do tego prawo), jednak jej prześmiewcy powinni się mocno zastanowić. Zostawmy tu na boku (na ile się da) kwestie klimatu, ochrony środowiska, ekologii. Skupmy się na razie wyłącznie na zdrowiu a w dyskusji tylko na mięsie z przemysłowego rolnictwa. O ile bowiem jałowy tu - na prawicowym Salonie - będzie spór o zalety i wady całkowitego nie jedzenia mięsa, tak uważam, że obecnie produkowane mięso w niczym już nie przypomina tego, jakie dostępne było powiedzmy jeszcze 50 lat temu.
Sam lubię mięsko. I będąc na spotkaniu blogerów środowiskowych w Krakowie przebywałem głównie wśród wegetarian - wspólne obiady były więc bezmięsne. Jednak już to, co kupowałem sobie na kolację nikogo nie obchodziło i nikt mnie nie krytykował za zjedzenie hotdoga. Na Islandii z kolei uwielbiałem ichniejsze "pylsy" czyli coś w rodzaju hotdoga, ale z baraniny. Tanie, dobre i (tak mi się wydaje) stosunkowo zdrowe. Zmierzam do tego, że kwestia jedzenia i niejedzenia mięsa to sfera prywatna. Nic mi do tego, kto co je i nic komuś do tego, co ja jem. Mam wielu znajomych wegetarian, którzy tak do tego podchodzą natomiast to ze strony mięsożerców jest wtrynianie się do prywatności wegetarian i czepianie się ich wyborów.
No właśnie. Jako mięsożerca jestem w dość trudnym położeniu - trudno mi bowiem krytykować postępowanie jedzących szynki, kiełbaski i golonki w sytuacji gdy sam to robię. Niestety - stety jestem też w posiadaniu wiedzy, która w dużym stopniu krytykę tę usprawiedliwia. Temat jest jednak tak trudny i złożony, że nie sposób chyba go w notce zwięźle opisać.
Zacznijmy może od oczywistości. Mięsko mięsku nie równe. Najlepsze według wielu, to mięso z dziczyzny. Tak, tak, dobrze czytacie. Krytykuję tu od dawna myśliwych - w ich obecnym, wynaturzonym kształcie - ale nie myślistwo. Co innego polować w celu zdobycia pożywienia czy nawet odzienia gdy jest to absolutnie konieczne a co innego polować z ambony, gdy zwierzyna skuszona celowo wyłożonymi resztkami sama niemal podejdzie pod lufę. Nie krytykuję natomiast samego myślistwa - zwłaszcza w jego wersji idealistycznej, czyli takiej gdy człowiek ma równe szanse ze zwierzyna (no wiecie, łuk zamiast strzelby z noktowizorem itp).
W każdym razie wielu za najzdrowsze mięso uważa właśnie dziczyznę. Potem będzie mięso ze zwierząt półdzikich, np z owiec pasących się na halach i tylko na zimę zamykanych w gospodarstwie. Tu zresztą kolejny watek: za najzdrowsze uważa się mięso z królika oraz z drobiu, zwłaszcza z indyków, potem gorsza jest wieprzowina i baranina. Najgorsza jest wołowina, ale i ona - jeśli nie je się jej za dużo - może być zdrowa. No właśnie, co znaczy za dużo? To prawda, że jesteśmy wszystkożercami i mięsko jest nam niezbędne. Szkopuł w tym, że obecnie jemy go po prostu o wiele za dużo. Za dużo w stosunku do naszych potrzeb. Dziś często mięso w różnej postaci pojawia się na naszych stołach codziennie - tymczasem dla naszych przodków to było danie odświętne, nawet rzadziej niż raz na miesiąc!
"Niezwykle mylące może być wyobrażenie szlacheckiego stołu uginającego się pod tłustymi, mięsnymi daniami. Słowianie tworzyli społeczności przede wszystkim rolnicze i stosunkowo rzadko polowali. Podstawą ich diety były warzywa, kasze, nabiał i ryby, a także rośliny i grzyby znalezione w lasach. Pozostałości archeologiczne, takie jak zwierzęce kości, wskazują na marginalną rolę dziczyzny. Ta oczywiście również się pojawiała, jednak jeśli już jedzono mięso, zdecydowanie częściej pochodziło ono od zwierząt hodowlanych, czasem ptactwa. Mięso było posiłkiem „luksusowym”. Przechowywano je po nasoleniu i wysuszeniu. Znajdujemy dziś również pozostałości po dawnych wędzarniach. W czasach wczesnośredniowiecznych korzystano z technik wędzenia na zimno i gorąco, które dawały produkty o różnym smaku i trwałości."
Czyli problem pierwszy: obecnie mięso jest bardzo tanie i jemy go za dużo. Problem drugi wiąże się bezpośrednio z tym, że mięso jest tanie. Nie ma nic za darmo. To, że mięso jest tanie udaje się dzięki metodom przemysłowym w rolnictwie: czyli: dużo i szybko. Jakość się nie liczy, zarezerwowana jest dla produktów z wyższej półki. Produkować dużo, szybko i tanio można dzięki takim "wspaniałym" zdobyczom cywilizacji i rolnictwa przemysłowego jak: intensywne nawożenie pól (co możliwe jest dzięki ropie naftowej), karmienie zwierząt (roślinożernych, sic!) maczka kostna, stosowaniu hormonów i antybiotyków... Dzięki temu mięso w markecie może kupić każdy - ale jakościowo i zdrowotnie to bliżej mu do papieru toaletowego... Cóż, przez to, że karmieni tym szajsem jesteśmy od dzieciństwa nie wiemy, że może być coś lepszego, zdrowszego, smaczniejszego... Ja przekonałem się o tym na Islandii. Widzicie, nie przepadam za rybami, gdyż nasze ryby z Bałtyku (dla mnie) za dobre nie są. Wręcz śmierdzą mi takim zgniłkowatym zapachem morza jaki nieraz czuć na plaży. Z kolei baraniny nigdy nie próbowałem. Na wyspie jadłem świeżutkie ryby oceaniczne, od złowienia do stołu w mniej niż jeden dzień i przepyszna baraninę tuczona na ichniejszych trawach i ziołach. Potem długo musiałem się przestawiać po powrocie na nasze mdłe mięso i beznadziejne ryby...
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że za jakość się płaci. Tyle tylko, że z tego wynika problem trzeci: zbyt duża powszechność taniego mięsa. Godzimy się na tania codzienna byle jakość, tymczasem - w mojej opinii - powinniśmy ograniczyć nasze spożycie mięsa w zamian podnosząc jego jakość. Zamiast codzienne kupować po taniości lepiej raz w miesiącu kupić coś droższego, ale znacznie lepszego jakościowo.
Przemysłowe mięso czyli takie, które jest produkowane z pomocą maczki kostnej, antybiotyków, hormonów ma ogromny i niekorzystny wpływ na nasze zdrowie i pod tym względem w pełni należałoby zgodzić się z krytyka pani Tokarczuk. Zamiast tego Salonowe tuzy intelektu odsadzają ja od czci i wiary.
Już sam negatywny wpływ (przemysłowego) mięsa na nasze zdrowie powinien być przyczynkiem do rozpatrzenia obecnego systemu, jego krytyki i szukania możliwości jego poprawy. Jednak to tylko wierzchołek góry lodowej: przemysłowa produkcja mięsa jest po prostu nieekonomiczna i pozbawiona logiki! Utrzymuje się właściwie tylko dzięki szczodrym subwencjom - otrzymywanym od rządów, czyli pośrednio od nas. Płacimy więc w podatkach na utrzymanie czego, co nie ma sensu!
Produkcja mięsa wymaga bowiem przekierowywania ogromnych (a słowo to i tak nie oddaje skali) zasobów planety takich jak areał upraw, woda, surowce, energia. Inaczej mówiąc: używając stukrotnie mniejszych zasobów można by wyżywić tę sama liczbę ludzi korzystając z żywności roślinnej. I jeszcze raz: piszę tu o PRODUKCJI mięsa, nie o mięsie z na przykład krów pasących się na wolnym wybiegu, jak to dawniej bywało (no, półwolnym powiedzmy).
Mamy OGROMNY (znów słowo nie oddaje skali) problem z eutrofizacja wód powodowana zanieczyszczeniem mórz, rzek i jezior zanieczyszczonych przez nawozy sztuczne i odcieki z hodowli. Mamy superbakterie odporne na większość znanych nam antybiotyków przez to, że antybiotyki sa nadużywane w rolnicwie. Mamy przedwczesne dojrzewanie płciowe dzieci powodowane przez dodawanie hormonów w hodowli. Mamy co jakiś czas epidemie takich "fajnych" chorób jak choroba wściekłych krów, prawdopodobnie przez zanieczyszczona maczkę kostna. Mamy niedobory żywności w krajach biednych przez to, że kraje bogate ściagaja na przykład soję na tuczenie krów...
Na prawdę, przemysłowa produkcja mięsa to wiele złego i śladowe ilości dobrego i najwyższy czas by o tym dyskutować i próbować coś zmienić. Pod tym względem słowa pani Tokarczuk zasługuja na uznanie, nie na krytykę.
Inne tematy w dziale Rozmaitości