Wątp Dziennikarzu w ocalenie
Zbyt małe Cię wydało plemię.
Co dał Wasz świat rozstroju?
Interesantom nieco spokoju.
Nam dał gorycz, choć pierwszym radość
Odbierając nam nawet litość.
Wiecie jak się rzecz zaczyna
Teraz potrzebna dyscyplina
Emininacji. Po granty
Nie sięgaj. Zostaw swe kanty
Zmieni się zespół zdań najgorszy
Gdy zmienisz miejsce, którym gorszysz.
Ludzkie przeglądając sagi
Nie chcesz dawać im powagi.
W zdrowy rozsądek wątpisz, w mity,
Obcy Ci rozum Kataryny.
Zaszczyty prymitywnych stołków
Z czytelników robią matołków
(Zresztą gatunek wam przynależny
Wkróce przestanie się pieniężyć),
Tak na te dzisiejsze spojrzyj waśnie
Nie patrz z ukosa. Patrz poważnie.
Biedna ta Kasią, którą mieliście
Za Damę. Potem sponiewieraliście.
I czytelnicy w Waszym Dzienniku.
Zgilotynowani. A było ich bez liku.
Thor nawet, internauta ścięty
Choć przychylny. Skromne miał prezenty?
Podobne Wasze wersy zamglone
Nienawiścią osnute, jak kokonem.
A brniecie dalej, bierzecie bo dają
Aż Wam portfele się rozwalą
Aż w Dzienniku się ukaże
Poczwarność snutych zdarzeń.
Aż portfel zwiniecie. Z pełną kieszenią
Przez którą wasze oczy śledzą
Gwiazdę niemiłych faktów wrzącą -
Piszcie, póki srebrniki się nie kończą.
Mamona jednak Wam się skończy
Kieszenie kiedyś Wam wykończy,
A ludzki lud nie będzie gorszy
Przypomni grzeszki, groszy
Będzie mniej. Wytyczną będzie
To co zawsze i wszędzie,
To znaczy mądrość powielona.
I Dziennik Wasz na zawsze skona.
Lecz wciąż ktoś splendorów pragnie.
Daje, by Dziennik nie był na dnie.
Krzyczy, jest tak, bo Dziennik twierdzi
Cytuje go expresssis verbis,
Odstępców straszy gębą ciemną,
Śpiewając ciagle pieśń wojenną,
Zdradzieckie rozciągają nici
Potokiem słów, wbrew definicji
I mnóstwo słów, jak w wikipedii
Kładą: że niby będą jedli.
Postawa Wasza to Wasz zgon,
Ogromna Die Likwidation.
Choć jeszcze tli, niedługo potrwa
Splamicie się w szukaniu łotra
Co Was nie ceni. Bo świat się zmienia
A Wy budzicie zastrzeżenia.
Żywot Dziennika wciąż wesoły
Grzebie logikę, ludzi, salony?
Zbiera na tym kasę łatwo
Manipulując słowem jak ziemią łopatką
Pełen nadziei, że czar nie pryśnie,
Że kwiat mamony ciągle rośnie.
A kwiat choć rośnie, powoli więdnie
A Wam kiedyś mina zrzednie.
Żegnaj mi. Ręka ręce podaje,
Lecz ręka do Was nie przystaje.
Innej nie ma już recepty
Na Wasze nędzne dialekty.
A ocalenie tylko w Tobie.
Teraz jestem w żałobie.
A w mym umyśle równowaga,
Trochę logiki zawsze pomaga.
Rozum mój już znużony
Odpowiadaniem na Twoje androny -
Gdy dopieką mi szarlataństwa
I inne Twoje draństwa.
Oto mój świat, nie ten z Dziennika,
Człek mądry tam nie zawita.
U Ciebie ludzie są jak wióry,
Spaleni, zadymieni jak szczury.
Gdzie leży Czarek, a Robert
Się wypina. Istna kpina.
Mój świat jest prosty, na szali
Rozumu i kpiny Wyście przegrali,
A triumfy Wasze pozorne,
Choć błyskają jak wieczorne
Błyskawice. Lecz częściej znikają
Niż Dziennikarze ludźmi bywają.
Bo nikt z Was wiary nie traci
Ufając w moc indokrynacji.
Na dziś nie daję Wam nadziei,
Zrzuceni do historii kniei
Długo się nie podźwigniecie.
O ile rynek wcześniej Was nie zmiecie.
Inne tematy w dziale Polityka