Przez cały szereg lat niemałe grono przeróżnych faryzejskich znawców zanosiło publiczne modły o „nową jakość” w polskiej polityce, no i wreszcie doczekaliśmy się. W niewielkiej odległości od miejsca, w którym przyszło mi się wychowywać, co nie ukrywam, niejako zmusiło mnie niejako do wypłodzenia niniejszego tekstu, odbył się seans nienawiści wobec pewnego znanego mi z dawnych lat człowieka. Przekroczone została kolejne granice, a kilku niewartych splunięcia zwykłych ludzkich wycieruchów, niepomnych losu chociażby ofiar niejakiego Cyby, że o „zwykłym szarym człowieku” przez litość nie wspomnę, postanowiło sobie do woli powycierać Ślązakami swe obmierzłe, zaplute do imentu facjaty. Wszystko wskazuje na to, że o jakimkolwiek cieniu refleksji po ichniej stronie nie ma nawet co marzyć, a kalizm level hard rozkwita w owym elitarnym gronie w nieznanych jak dotąd rozmiarach - jeśli ktoś zmieniając barwy przechodzi do nas, to będziemy go nosić na rękach (vide urzędy tworzone ad hoc dla wszelkiej maści niewydarzonych TVN-owskich agentów czy innych operetkowych kluzic w swych odpustowych żakietach), ale nie daj Bóg żeby jakiś śmiałek zdecydował się wykonać ruch w przeciwnym kierunku. Wtedy nie zawahamy się aby napuścić wyjącą tłuszczę na niego i jego rodzinę, używając ku temu wszelkich dostępnych środków. Jakiekolwiek rozterki i wyrzuty już dawno bezpowrotnie zanikły, odchodząc w wirtualny niebyt, a wykładnią na dziś pozostaje nienaruszalna zasada, że wroga należy za wszelką cenę unicestwić, choćby nawet - wzorem pewnych TVN-owskich dla odmiany prowokatorów, udających na tę okoliczność dziennikarzy - należało w tym celu samego dziadka Hitlera wskrzesić z martwych.
Oto jakaś smętna nieopierzona podpiździna, stylizująca się zarówno – zdradzającym niewydarzone aspiracje do bycia sejmową pięknotką – wyglądem jak i nienachalnym intelektem na niewczesną Joankę Muchę i podobnie jak ona piastując jakimś dziwnym grymasem losu urząd poselski, ku niekłamanej uciesze zgromadzonej gawiedzi w wieku moherowo-emerytalnym wyzywa wszem i wobec publicznie emfatycznym falsecikiem niedawnego partyjnego kolegę, stwarzając przy tym nieodparte wrażenie jakoby właśnie miała z przejęcia sfajdać się w swoje barchanowe stringi i wpadając przy tym w powszechne ostatnim czasem w jej podobnych kręgach histeryczne tony o tym, jak to już oni wszystkich za wszystko jeszcze rozliczą, rzecz jasna w duchu demokracji, niechże tylko ciemny lud zechce na nich zagłosować. Pytaniem pozostaje kiedy ów ciemny lud doczeka się zapowiedzianych rozliczeń osób z jej własnego towarzystwa, ale to już osobne pytanie, które należałoby czym prędzej skierować do kół uchodzących za obecnie sprawujące rządy.
Niemalże natychmiast dołącza do owej jejmości pewien pizdeusz z zaczeską, robiący swego czasu za chłopca na posyłki u samego imć Bredzisława, u którego mógł on zapewne przy tejże okazji pobierać nauki w zakresie niebywale błyskotliwej szermierki słownej, wnosząc z tonu jego licznych medialnych wypowiedzi dorównujący zresztą swemu mistrzowi lotnością umysłu. Partyjno-wyborczy twór z kropką w nazwie znajdujący się obecnie na etapie wygaszania, usiłuje najwyraźniej na naszych oczach zastąpić gorzelikowców w zaskarbianiu sobie regionalnego elektoratu, wychodząc z założenia, że tyleż słynący z wyznawanego etosu ciężkiej pracy, co hołdujący w codziennym życiu stosunkowo surowej powierzchowności naród śląski najłatwiej kupić będzie grubszym słowem, wyzywając kogoś od „ciuli”*, co rzecz jasna w żadnym wypadku nie może nijak wyczerpywać absolutnie jakichkolwiek znamion tak chętnie wytykanej wrażym „pisowcom” mowy nienawiści. Żeby zaś było jeszcze zabawniej, za dyżurne ślązakowskie stadło robić miałby tutaj wspomniany egzotyczny tandem złożony z pańci rodem wprost z Czerwonego Zagłębia i dzielnie sekundującego jej zaczesańca, wzmocnione dodatkowo lśniącą łepetyną gomułkowskiego pomazańca z nieprawego łoża, tego od niedoszło-zaprzeszłego romansu z pihowiczową prymuską z Myszykiszek. Jak śmiem domniemywać medialno-celebrycka kariera na miarę poślicy Kini i posłańca Belzebuba stoi przed nimi wszystkimi nomen omen otworem.
Wchodząc w narzuconą przez mości „nowoczesnych inaczej” konwencję można by rzec, że „są to wszystko smętne pissdy, w których brodzą miękkie glissty”, niemniej jednak w obliczu coraz to nowych ciosów spadających na nasz nieszczęśliwy kraj skądinąd, każda tego rodzaju wrogo nastawiona do jakiejkolwiek krajowej myśli państwowotwórczej (a jak się ostatnim czasem bez cienia wątpliwości na przykładzie przeróżnych wielce otwartych fundacyj okazuje, opłacana z zewnątrz via Kajmany czy inne Bermudy) jaczejka, stanowić może w dalszej perspektywie nie dające się zbagatelizować zagrożenie pomimo wyraźnie rysujących się deficytów intelektualnych jej członków. Bo i przecież podobnie uformowanych za pomocą stopów pierwiastków nienawiści i kosmopolityzmu wyborców, oddających regularnie swoje cenne głosy na takie czy owakie wytwory fantazji tego czy innego kreatora-funkcjonariusza, na tutejszym podwórku jak widać nie brak.
Takich i im podobnych indywiduów gotowych zaprzedać samemu diabłu własną matkę, nieważne czy za dopłaty i dotacje, czy też za możliwość zrobienia zakupów w sklepach za żółtymi firankami (mechanizm zawsze pozostaje ten sam), jak widać nadal w społeczeństwie dostatek. Przez całe lata istnienia III RP aż mieni się w oczach i może zakręcić się w głowie od ilości kandydatur osobników skłonnych w swej postkolonialnej mentalności aby upaść na kolana przed każdym kto choć lekko zechce tupnąć nóżką, następnie zapłacić horrendalne daniny za taki czy inny surowiec, oddać jewropejskim „freundom” sektor sądownictwa wraz z odpowiednio umocowanymi tam TW, przepoczwarzającymi się w kolejnych pokoleniach z teczkami dawno skopiowanymi przez tamtejszych macherów od służb jawnych, tajnych i dwupłciowych, czy też na ten przykład zapewnić kolejne koncesje i apanaże koncernom medialnym powiązanym z eskimoskim przemysłem propagandy przez duże P. A to zawyje świętym oburzeniem któryś z merkelowych podnóżków dumnie reprezentujący ten czy inny kalifat zwący się nadal z przyzwyczajenia którymś z krajów Beneluksu. A to piejąc słodkim głosikiem strzyknie jadem jakowaś stara lampucera przywleczona tu chyba na nasz wstyd i pohańbienie i posadzona na podobieństwo ks. Repnina na ambasadorskim stolcu. Wrogowie czyhają zewsząd, chętni ku temu aby nadal po staremu żywić się polskim trupem.
Ale istnieje gdzieś jeszcze nikły ognik nadziei na podobieństwo odpalonej racy. Bo chyba jedynie odpowiednio patriotycznie wzmożone, skutecznie obudzone i do głębi uświadomione zagrożeń społeczeństwo jest w stanie stawić skuteczny opór zakusom międzynarodowych sitw padlinożerców i reprezentujących je rodzimych zaprzańców, a jednocześnie dać argumenty władzy do tego by skuteczniej przykładać się do tego aby zawsze i wszędzie stawać po właściwej stronie, działając w interesie narodu, który przychodzi im reprezentować. Być może pewne jednostki pełnią w tym towarzystwie rolę kwiatków do kożucha zgodnie z mądrością etapu, tak aby przedwcześnie nie wystąpić z otwartą przyłbicą i tym samym nie ulec zmasowanej salwie oddawanej ze wszystkich możliwych kierunków. Być może w tym właśnie leży istota rzeczy, że aby móc uprawiać rzeczywiście skuteczną i podmiotową politykę, należy działać powoli i z rozmysłem, nie ulegając licznym prowokacjom i nie wychylając się przy tym nazbyt ochoczo i przedwcześnie przed szereg. Czy właśnie z takim modelem postępowania mamy obecnie do czynienia, pozostaje kwestią dyskusyjną. Pewien nie dający się pominąć kapitał na przyszłość stanowić winna ta nomen omen rzesza uczestników największej demonstracji w historii tzw. wolnej Polski. Marszu Niepodległości nie udało się skutecznie spacyfikować czy też przejąć, mimo że zdaje się, iż takie gdzieniegdzie pojawiały się intencje, ale może przynajmniej przez pewien odcinek polskiej drogi przyjdzie społeczeństwu i władzy przejść razem, a środowisko partii rządzącej będzie stanowić coś w rodzaju lodołamacza dla następnych patriotycznych projektów przyciągających masy. Realizacji którego to - aż nazbyt jak na nasze polskie warunki chytrego - planu pozostaje mi zarówno sobie, jak i wszystkim tym, którym na sercu leży dobro zamieszkującej naszą Ojczyznę społeczności życzyć. I niechże tak właśnie się stanie jeśli taka jest tylko wola Opatrzności.
* Cyt. >>Rosa za słowo „ciul” ani myśli przepraszać. – Wszyscy na Śląsku wiedzą, co to znaczy. Nie chodzi o męską część ciała.<<
No nie, chodzi raczej o damską część ciała.
Cyt. >> Ale jak mówimy, że ktoś nas wyciulał albo zrobił w ciula, to znaczy, że nas okłamał. A kłamcą niewątpliwie jest Kałuża – zaznacza.<<
Stosując zatem nomenklaturę wraz z jej interpretacją autorstwa usiłującej się za wszelką cenę podlizać „rodowitym hanysom” pani poślini, winna się ona chyba sama w pierwszym rzędzie tak utytułować wraz z tymi wszystkimi, którzy kandydaturę Wojtka Kałuży forsowali i dali się na jego – cytując raz jeszcze tę samą świeżo ujawnioną wybitną specjalistkę od ciuli – „jechanie po PiS-ie” (notabene cudowne kryterium doboru kadr, nieprawdaż?) nabrać. Ale czegóż innego niźli tego rodzaju leksykalnej woltyżerki można było się w końcu spodziewać po przedstawicielach środowiska przyklejającego się ostatnim czasem usilnie do partii, wobec której miało ono podobnież stanowić „alternatywę”, robiącego przy tym za nic innego jak popłuczyny po pogrobowcach partyjki wyciągniętej swego czasu z kapelusza przez Ryśka Stand-upera.
Inne tematy w dziale Polityka