Doprawdy trudno orzec cóż to za pierwszorzędnych specjalistów od PR-u posiada w swoim sztabie wyborczym genialny uczeń biblijnych patriarchów, aspirujący podobnież do zajęcia miejsca po pewnej stołecznej (w podwójnym zresztą znaczeniu – tak od stolicy, jak i do stołka, od którego żadnym sposobem nie chciała się do tej pory dać odspawać) ikonie reprywatyzacji z ramienia platfusistowskiej imitacji opozycji. Ostatni pomysł z objazdem aż 18-tu dzielnic Warszawy (w domyśle aby zaznajomić mości Czaskosia, który jeszcze nie tak dawno „witał swojego konkurenta w stolicy”, z topografią miasta, ze szczególnym uwzględnieniem tych jego rejonów, w których nie zdążył się biedaczyna dorobić za kawalerskich czasów dziewczyny) w 18 godzin w ramach jakiegoś kolejnego nowomodnego challenge (wielka szkoda, że w ramach tejże przejażdżki nie zaczął się imć prekandydat obrzucać ze swoimi sztabowcami kostkami lodu z wiadra aby zneutralizować nieco doskwierający upał) stał się kolejnym powodem do kpin z owego, osławionego już, kolejnego Człowieka-Wpadki z koalicyjno-obywatelskiej stajni. Nie pomogła odpowiednia otoczka medialna zapewniona przez pewnego znanego amatora fastfoodów, udającego dla niepoznaki dziennikarza Rzeczpospolitej. Kiedy już na wstępie okazało się, że nasz platformerski Adonis po przecierpieniu przejazdu metrem na odcinku aż jednego przystanku, przesiadł się czym prędzej do podstawionego ekskluzywnego (bo w końcu nie dość, że przyciemniony i klimatyzowany, co w dzisiejszych czasach nie stanowi już może standardu posiadającego jakiekolwiek cechy luksusu bądź też nadzwyczajności, to jeszcze nie każdemu z „przypadkowych” chętnych udało się doń załapać) busa, cała śledząca temat część Internetu przystąpiła po staremu do toczenia zeń beki.
Nie mam pojęcia co mości prekandydat chciał poprzez ów objazd udowodnić, w każdym razie pojawiły się już parodie porównujące ów event do przedsięwzięcia Willy’ego Fogga wraz z jego „W 80 dni dookoła świata”. Jedno jest pewne – narzucając tego rodzaju tempo w pojedynczym dniu prekampanii nie jest nasz bohater w stanie ani zaznajomić się bliżej z jakąkolwiek z odwiedzanych dzielnic, ani tym bardziej z ewentualnymi bolączkami zamieszkujących je ludzi. Już wcześniejszy pomysł z ławeczką stawiał na elitarność przeprowadzanych z imć Czaskosiem rozmów, w których celowali zresztą działacze PO ze stolicy (notabene ciekawostką pozostaje o czym tak naprawdę gawędzili sobie poza kadrem, a może jedynie poruszali ustami imitując ożywioną dyskusję), tak jakby prekandydat obawiał się realnych spotkań wyborczych z prawdziwymi, a nie malowanymi mieszkańcami stolicy, z którymi – jak pokazało kilka migawek z niewyreżyserowanych spotkań – ów niewątpliwie najwybitniejszy spośród adeptów Bronisława Geremka, ewidentnie sobie nie radzi.
Zresztą do sławetnego już pejzbukowego wpisu, w którym platformerski złoty chłopiec chlubił się bogatą w jakże pikantne epizody znajomością z „panem profesorem”*, nawiązał zorganizowany na trasie owej wczorajszej wycieczki, happening grupy młodych warszawiaków, którzy postanowili strollować skłonność do snobistycznej bufonady, wyrażającą się u mości prekandydata w sposób najjaskrawszy w ciągotach do windowania własnego ego na plecach nieżyjących już, dyżurnych w III Rzeczpospolitej autorytetów, posiadających zresztą za życia wątpliwe ku zasłużeniu sobie na owe miano predyspozycje. Nasz bohater zamiast spróbować nawiązać z uczestnikami owego flashmobu nić porozumienia, wykazując się przy tym jakąś dozą dystansu oraz autoironii i spróbować tym sposobem zdyskontować nadarzającą się okazję ku rehabilitacji, następującą po owej kolejnej z całego cyklu autokompromitacji, wolał zwyczajnie po jaśniepańsku ów niegodny plebs zignorować, mrucząc przy tym pod nosem na wzór Smerfa Marudy coś w rodzaju „to wcale nie jest śmieszne”.
Tym sposobem poobrażany na cały świat (ze szczególnym uwzględnieniem samych mieszkańców stolicy, którzy jakimś dziwnym sposobem nie chcą z góry okrzyknąć go poprzez aklamację swoim prezydentem) prekandydat po raz kolejny potwierdził swą, panującą w stolicznych kręgach, reputację zadufanego w swym nieprzytomnym narcyzmie, mentalnego smarkacza, u którego za fasadą „europejskości” kryje się bezbrzeżna miałkość i pustka. Bo i cóż z tego, jeśliby mości piękniś władać miał biegle nawet i ośmioma językami jeśli w żadnym z nich nie miałby – wzorem miłościwie nam swego czasu panującego Michała Korybuta z Wiśniowieckich – nic interesującego do powiedzenia, nie wspominając już o nieumiejętności opanowania własnej - ponoć ojczystej - mowy w stopniu eliminującym popełnianie kardynalnych baboli natury ortograficznej w publikowanych na przeróżnych portalach społecznościowych mądrościach własnego autorstwa. Casus pewnego „Pana na Ujeździe” i jego utrąconej właśnie kandydatury w innym mieście na „W” (o tym nieco więcej już wkrótce), zdaje się wisieć nad najzdolniejszym profesorskim uczniem z uniowolnościowego chowu niczym miecz Damoklesa. Jednak mam wrażenie, że nawet tego rodzaju korekta, co do której musiałby dać zielone światło nasz dzielny Grigor, nie dałaby do myślenia temu tyleż pięknemu co młodemu jewropejczykowi, który najpewniej byłby zmuszony zrzucić odpowiedzialność za tego rodzaju obrót spraw na perfidny pisowski spisek, tak aby nie naruszyć cudownego obrazu samego siebie, najwyraźniej zaistniałego zawczasu w jego własnych przepięknych oczętach. W końcu dał nam przykład sam przesławny Brąk jak przejeżdżając zakonnicę na pasach, nie przyjmować zarazem do wiadomości powodów własnych porażek. A my się nie wstydzimy dobrych wzorców. A więc oby tylko tak dalej. Polecałbym jedynie dodatkowo zaktywizować drugi element tego prekampanijnego stadła w postaci pani Rabiejowej, a reszta powinna pójść jak z płatka. Nasi wielce postępowi warszawiacy z pewnością nie będą w stanie odrzucić przy urnach tak meganowocześnie prezentującej się oferty. Do dzieła panowie i panie, do dzieła.
* TUTAJ - końcówka czwartego akapitu
Inne tematy w dziale Polityka