Teutonick Teutonick
633
BLOG

Smutne obrazki z wystawy

Teutonick Teutonick Nowoczesna Obserwuj temat Obserwuj notkę 6
   Obraz nędzy i rozpaczy przedstawiają w pierwszym rzędzie szczątki partii, której ex-lider i założyciel jeszcze nie tak dawno po tym, jak przez przeróżne wielce „opiniotwórcze” media został okrzyknięty „polskim JFK”, bywał nie raz i nie dwa namaszczany na przyszłego premiera. Partii, która jeszcze zanim powstała, zbierała regularnie w sondażach ca 10%, stanowiąc modelowy wręcz przykład na to, jak można ukręcić bicz z materii, w którą niejaki Kupa Wojewódzki zwykł swego czasu wtykać makietki polskich flag, a następnie zapakować to coś w kolorowy papierek i wystawić do spożycia tłuszczy zwanej - świadomym ponoć - elektoratem. Ten - kolejny po „projekcie obywatelskim”, którego kulisy powstania odsłonił był swego czasu gen. Czempiński, oraz palikociarskiej zbieraninie - produkt wydmuszkowej socjotechniki właśnie rozpada się na naszych oczach. Widok jest tym bardziej żałosny, że całe to pochodzące z ewidentnej łapanki mocno szemrane towarzystwo, na które składają się psiapsióły z niegdysiejszego ryszardowego fraucymeru (po którym pozostały już jedynie wierne-niewierne joanki, bo i postawa pewnego wrocławskiego mocno zniewieściałego „z zawodu dyrektora”, podobnież nie występującego już jako mąż swojej żony, pozostaje do tej pory niewiadomą) wraz ze swoimi aktualnymi absztyfikantami, które swego czasu rekrutował na listy sam twórca tejże partii z kropką (jak wieść gminna niesie za jedyne 30000 polskich nowych złotych), otóż cała ta hałastra jakby zapominając skąd jej nogi wyrastają, zwyczajnie postanowiła wypchnąć swego pryncypała poza partyjny nawias, najwyraźniej przy tym wypychając również z własnej świadomości to, komu bezsprzecznie - dzięki wydobyciu tejże rozjazgotanej masy z politycznego niebytu - zawdzięczają swoją obecną pozycję. Doprawdy, aż przykro patrzeć. Z jednej strony można ubolewać nad pewnymi… hmm… niedostatkami inteligencji twórcy „najnowocześniejszej partii w sejmie”, które to deficyty zresztą pozostaną już chyba na wiele lat w powszechnym obiegu jako wręcz przysłowiowe, niezależnie od dalszych losów samego swawolnego Ryśka, skutkując jak do tej pory niezliczoną ilością żartów i memów, z drugiej strony jednak zastanawiać mogą takie cechy jak bezwzględność, połączona z całkowitym brakiem rozterek natury moralnej, z jakimi ten cały chór pinokiów potrafił obrócić się przeciwko swojemu własnemu wynalazcy.
   Przygnębiające wrażenie robi też nagranie z sejmowego przemówienia premiera RP, podczas którego z ław opozycji totalniackiej dobiegają potępieńcze wycia i zawodzenia, doprawdy nie licujące z powagą parlamentu. Wprawdzie od czasu publikacji filmików autorstwa pewnej poślicy o wypomadowanej (niczym występująca w roli platfusistowskiego niedorzecznika - także, co rzecz nowa w polityce, pod nocnymi punktami sprzedaży alkoholu - Malowana Lala Grabiec) PO-masce nikt już chyba nie ma  złudzeń co do tego, że w owych ławach znalazło się towarzystwo, dla którego powrót do klas gimnazjalnych w charakterze uczniaków stanowiłby pewnego rodzaju nobilitację, jednak tego typu dzikie harce z kocią muzyką w tle, stanowiące nic innego jak akt całkowitego braku poszanowania dla majestatu instytucji mającej w zamyśle jej twórców umożliwiać - miast zbiegowiska przekupek prosto spod magla - obrady elitarnych z definicji wybrańców narodu, czy jak kto woli społeczeństwa (a w której dla odmiany od kilku tygodni trwa kolejny uwłaczający powadze państwa, a z całą bezwzględnością odwołujący się do najniższych ludzkich emocji spektakl pt. „w towarzystwie kamer gonimy po korytarzach wózkami inwalidzkimi posłów, a na balustradach sejmowych wywieszamy uprane majciochy”), wciąż muszą wzbudzać wśród obserwatorów jedynie daleko posunięte ubolewanie. Ponownie należałoby chyba zadać pytanie o system selekcji kandydatów na listy partyjne, choć odpowiedź na tak postawioną kwestię najpewniej dałoby się znaleźć już w pierwszym akapicie niniejszego tekstu.
   Niezmiennie budzą smutek ekwilibrystyczne wygibasy jakie zmuszeni są wykonywać różnej maści „publicyści”, aby w ramach swych wypocin móc tylko udowodnić z góry ustaloną (pozostaje pytanie przez kogo) tezę. Kolejny as z faktowo-newsweekowo-przęglądowo-łonetowej stajni wraz z mniej spektakularnymi przybudówkami pod postacią niezrównanego złotego dziecka lewicy w osobie niejakiego Sławusia (trudno mi ową personę traktować poważnie, jak na osobę bądź co bądź dorosłą przystało) Sierakowskiego udowadnia nam oto w swoim najświeższym (choć mocno trącącym dobrze znanym jeszcze z epoki największych przewag „Jurka” Urbana stęchłym klimatem) dziele, że największe „zło” jakie uczynił naszemu nieszczęsnemu krajowi tyleż przesławny, co złowrogi „Maciar” polega na wprowadzeniu (jak rozumiem przez niego osobiście) do debaty publicznej - jak to zostało określone w tekście - „polityki nienawiści” (cokolwiek ten kolejny już po sławetnej „mowie nienawiści” bzdetny termin miałby oznaczać). Nasz kieszonkowy guru lewicy, wyrosły swego czasu na sutych donacjach czy dotacjach (niepotrzebne skreślić) spływających szeroką strugą na konta środowiska Krytyki Politycznej, które jak przypomnę wsławiło się przede wszystkim goszczeniem u siebie „aktywistów” zza Odry, przybyłych do Polski celem lania po gębach członków naszych rodzimych grup rekonstrukcyjnych, w swym mniemaniu zgrabnie przechodzi następnie do rzekomych podobieństw z sytuacją okresu międzywojnia, kiedy owa „polityka nienawiści” miała podobnież doprowadzić do zabójstwa pierwszego prezydenta wybranego w niepodległej Polsce.
   Nasz Sławcio Paluch, przywodzący swą fizjonomią nieodmiennie na myśl obraz pozbawionych zarostu młodocianych skrzatów leśnych, bądź też - wracając do czasów szkolnych - wizerunek nieodmiennie lanych po rzeczonych gębach przez „zdrową część klasowego społeczeństwa” (który to fakt mógłby zresztą wiele tłumaczyć), za to hołubionych przez panie nauczycielki ważniaków i prymusików (taka cokolwiek „męska” odmiana - a właściwie hybryda - dwóch, czołowych od niedawna - w odróżnieniu od wspomnianych joanek, nowoczesnych psiapsiół), zapomina jedynie o tym, że jedyny po 1989 roku mord polityczny uskuteczniony na śp. Marku Rosiaku, dokonał się bynajmniej nie z poduszczenia krwawego Antoniego, a wręcz niejako na polityczne zamówienie strony przeciwnej. Za to wymieniony ex-minister obrony narodowej od lat, za sprawą m in. ideowych kolegów i pobratymców (czy też - jak by pewnie sam bezpośrednio zainteresowany wolał - po polityczno poprawnościowemu: „posiostrzeńców”) autora owego opublikowanego na wspomnianym portalu bełkotu zwanego przez niedopatrzenie „felietonem”, stanowi modelowy wręcz przykład zpersonifikowanego na użytek naszego krajowego podwórka orwellowskiego Goldsteina, w czym swój niebagatelny udział mają indywidua w rodzaju wykrzywiającego się ponad miarę do kamer w napadzie twórczego szału Czuchny czy też „redaktora” Piątka, słynącego w pewnych kręgach z mocno przepalonego mózgowia. Obawiam się jednak, że nie są to jedyne szczegóły, o których nasz Sławunio, strojący się nie bardzo wiedzieć czemu - za to często gęsto i namiętnie - w piórka znawcy, czy wręcz demiurga naszej rodzimej sceny politycznej, chociażby poprzez skłonność do udzielania naszym rodzimym ugrupowaniom opozycyjnym wielu niezwykle tyleż cennych, co niekoniecznie proszonych rad, raczył przy tej czy innej okazji zapomnieć w ramach uprawianej przez siebie „publicystyki”. I nie zamierzam kryć, że ów fakt napawa mnie dodatkową porcją bezbrzeżnego smutku połączonego z nutką refleksji nad stanem umysłu oraz kondycją emocjonalną całego grona przedstawicieli naszych „opiniotwórczych” tzw. elit.

PS: Spoza poletka krajowego nie tyle smutkiem, ile zgrozą napawa mnie wizja żenującej szarpaniny z pewnym zdeklarowanym fanem LGBTQ i jakich tam jeszcze liter alfabetu, w ramach „boju o pomnik”, który powinien z owego Jersey zostać tyleż zwyczajnie, co niezwłocznie przeniesiony w bardziej godne miejsce, w którym nie byłby on narażony na asystowanie przeróżnym gejprajdowskim paradom, a którego włodarze znaliby wagę jego znaczenia i potrafiliby dać wyraz własnego szacunku do tych, których ów pomnik symbolizuje i upamiętnia. Dotychczasowe otoczenie po prostu na podobny pomnik nie zasługuje. I żadnych już listów, petycji, zbierań podpisów, tudzież proszalno-lamentacyjnych oratoriów. Ale to jest już takie tam moje prywatne zdanie.


Teutonick
O mnie Teutonick

szydercza szarańcza

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka