W ostatnim czasie uaktywnili nam się na nowo nasi dzielni śląscy autonomiści. Oczywiście to środowisko posiada różne oblicza, osobiście jako Ślązak z dziada pradziada, którego ojciec również do grona zażartych śląskich "lokalnych patriotów" się zaliczał, uważam, że jeśli Śląsk miałby funkcjonować jako byt autonomiczny, to jedynie w prastarych piastowskich granicach z Oświęcimiem (choć zdając sobie sprawę, że to swego rodzaju kłopot), Zatorem, Siewierzem, ale również Ostrawą, Ziemią Lubuską wraz z jej zaodrzańską częścią i do tego z Łużycami włącznie z kluczem ziemskim sięgającym daleko za Nysę. No i z pruskim „Neuschlesien” na dokładkę, oczywiście z Wrocławiem jako stolicą. Jedynie w takich granicach miałby on rację samodzielnego trwałego bytu, poza tym nie widzę powodu, dla którego takowy twór miałby osłabiać jedynie Rzeczpospolitą Polską, a nie miałby uszczknąć co się należy również od Czechów i Niemców. Idea może i słuszna, ale jak wiadomo nie do realizacji, a więc nie ma co dłużej zawracać nią uwagi czytelnika w inny sposób niż jako potencjalny temat na powieść fantasy.
Wbrew panującej w niektórych kręgach opinii prowokatorzy nie zawsze mają pełną świadomość tego jakim celom ich działalność ma w domyśle służyć. Wrzutki o „polskich obozach” dla miejscowych, zawiadywanych przez takich rodowitych Słowian jak Salomon Morel, historie o tym jak ludność Bielska czy Katowic „witała serdecznie” żołnierzy Wehrmachtu, wreszcie ostatnie opowieści jak to jedynymi „wyklętymi” na obszarach Górnego Śląska miałyby być niedobitki niesławnego Werwolfu, zakrawają na kpinę także z rodowitych Ślązaków, znających chociażby historię eksterminacji oddziału Henryka Flamego, zdających sobie sprawę z tego, że tych, którzy „witali serdecznie” już dawno na tej ziemi nie ma, podobnie jak nie znajdzie się dajmy na to w takiej Bydgoszczy zawodników, którzy usiłowali po wkroczeniu wojsk niemieckich w granice Rzeczpospolitej organizować tam V kolumnę. Mieszanie faktów ze zmyśleniami, całościowo okraszone całkowicie chybioną interpretacyjnie narracją ma za zadanie zamieszać w głowie odbiorcom, wbić klin pomiędzy Polaków „zwykłych” i tych wywodzących swój ród ze Śląska, podobnie jak ci pierwsi mogących niejednokrotnie wylegitymować się także częściowo niemieckimi czy chociażby czeskimi korzeniami. Na tego rodzaju działaniach jak zwykle przy takich okazjach korzystają jedynie czynniki zewnętrzne.
Różne gadzinowe ośrodki medialne nie widzą rzecz jasna w tym nic złego, powielając brednie przeróżnych „cajtungów”, wszystko przecież co służy podzieleniu społeczeństwa to dla nich woda na młyn, z nie dającą się ukryć lubością taki czy inny szmatławiec będzie więc zamawiał przedruki i póki repolonizacja mediów nie stanie się faktem, będziemy się z tego rodzaju sytuacją borykać na każdym kroku, w związku z powyższym należałoby już chyba zwyczajnie przywyknąć. Jednak okazuje się, że istnieje też inna grupa chwackiej młodzieży wywodząca się ideologicznie z nieco innych środowisk, która nie może liczyć na równie życzliwe potraktowanie przez nasze wiodące medialne szczekaczki. Oto po raz kolejny okazuje się, że w szeregi jednostek strzeleckich, które lata temu nawiązały kontynuowaną owocnie do chwili obecnej współpracę z MON, wkradły się elementy ideologicznie niepewne, czy wręcz otwarcie wrogie. Wprawdzie nie tak jak w przypadku gorzelikowej czylodki wrogie państwu polskiemu, ale wrogie naszym niejednokrotnie sprawdzonym sojusznikom w postaci Sławnej Ukrainy, nie wspominając już o najczcigodniejszym z możliwych sojuszniku bliskowschodnim wraz z jego dzielną (którą to już z kolei) międzynarodówką, przy czym podobieństwa form działalności owej grupy ze sławetnym przypadkiem podpalenia Reichstagu nie mogą być tutaj przypadkowe.
Owi neonaziści (nie bójmy się użyć tego określenia w obliczu faktu, że choć w tym przypadku nie są to wprawdzie waflowaci czciciele Dziadka Adolfa celebrujący swoje Święto Lasu, ale jednak nazwa organizacji pt. Falanga – trzeba to przyznać bez ogródek – brzmi równie mrocznie niczym sam skrót NSDAP) mieliby w ministerialnych zamysłach w przypadku wojny stanąć z bronią u drzwi? Przecież to czystej krwi (wybaczcie mi proszę to nie do końca prawomyślne określenie) skandal, że już o wyraźnie rysujących się tutaj macierewiczowsko-błaszczakowych przejawach rasizmu i antysemityzmu nie wspomnę. Przecież nie od dziś wiadomo, że zgodnie z przesłaniem mistrza Broniewskiego u drzwi z bronią ma prawo stawać jedynie młodzież odpowiednio uformowana ideologicznie, dysponująca odpowiednim bagażem postępowych mądrości, najlepiej ta strzelająca sobie regularnie selfiki z czerwonymi flagami ozdobionymi przez czysty przypadek sierpem i młotem, najchętniej na tle tęczy z Placu Zbawiciela. Pozostaje jedynie pytanie na ile owi dzielni młodzieńcy mieliby ochotę by w taki scenariusz pozwolić się wpisać. Nie mam wątpliwości, że w tym przypadku rozchodzi się raczej po raz kolejny o nieco inny scenariusz mający na celu odarcie nas z resztek siły, godności i dumy narodowej, przy jednoczesnym forsowaniu nam w zamian jakiegoś nie nadającego się do niczego ersatzu. Bo jedyny zbrojny zryw wolnościowy jaki jest dziś w stanie ze szczerą intencją uhonorować nasz szeroko rozumiany „obóz postępowy”, stanowi powstanie w getcie warszawskim. I już choćby ten fakt powinien dać nam wszystkim do myślenia.
Komentarze
Pokaż komentarze (2)