W szkołach uczy się, że seksu nie powinno się uprawiać przed ślubem - grzmi na alarm "Dziennik", który powołuje się przy tym na raport edukatorów seksualnych z grupy Ponton. A HUman Rights Watch zarzuca polskim władzom, że nie zapewniają dzieciom odpowiedniej edukacji seksualnej... Niestety specjaliści od praw człowieka nie informują od kiedy to "prawem człowieka" pozostaje edukacja seksualna w wieku szkolnym, ale pal ich sześć.
Wszystko to powinno mnie oczywiście przerazić. Ale dziwnym trafem raczej mnie cieszy. Bo ja - w odróżnieniu od "Dziennika", grupy Ponton i Human Rights Watch uważam, że od wychowania, także seksualnego dzieci, są rodzice, a nie szkoła czy edukatorzy seksualni. I dlatego chwała tym dyrektorom, którzy rozmaitych pontoniarzy i innych speców od deprawowania uczniów do swoich szkół nie wpuszczają i bronią prawa rodziców do wychowania własnych dzieci w duchu, jaki oni, a nie edukatorzy, dziennikarze czy ktokolwiek inny, uznają za stosowny.
Rodzice mogą jeśli chcą (choć nie jest to, moim zdaniem, zbyt mądre) pokazywać swoim dzieciom jak zakłada się gumkę na banana, mogą wtykać im do kieszeni rozmaite szkodliwe dla ich zdrowia pigułki, albo zachęcać do podejmowania współżycia. I jeśli to robią, to nikomu nic do tego. Także szkole. Ale mogą też uczyć je, że seks jest ściśle związany z małżeństwem, że poza nim jest nie tylko grzechem, ale także brakiem odpowiedzialności za potencjalne potomstwo i siebie samego. Mają też pełne prawo tłumaczyć, że masturbacja jest grzechem, tak jak antykoncepcja. I znowu szkole czy edukatorom nic do tego!
Dlaczego? Bowiem to rodzice, a nie nauczyciel, edukator, ponton czy ktoś z "Dziennika", poniesie konsekwencje własnych wyborów wychowawczych. Na nich ciąży za nie odpowiedzialność. To oni będą musiał pomagać swojej córce czy swojemu synowi, gdy ten jako nastolatek będzie miał mieć dziecko. To on i zajmą się dzieckiem dziecka i swoim dzieckim, gdy trzeba będzie mu pomagać. Tej odpowiedzialności nikt z nich nie zdejmie. I dlatego nikt nie powinien gmerać przy tym, jak oni swoje dzieci do tej ich (ale i swojej) odpowiedzialności - nie przygotowuje.
Jeśli zaś pontoniarze i inni edukatorzy chcą rzeczywiście zdjąć z rodziców tę odpowiedzialność - to niech po swoich zajęciach wystawiają certyfikaty pewności, że ich uczestnicy nie zajdą w niechcianą ciążę, a jeśli zajdą - to Ponton (albo szkoła, która go zaprosiła) weźmie na siebie odpowiedzialność (także finansową) za wychowanie i edukację nowego dziecka. Jeśli ich metody są tak skuteczne, jak zapewniają media, to szefowie tej organizacji, a także dyrektorzy szkół (jeśli trzeba mógłby ich wspomóc "Dziennik"), nie powinni mieć obaw przed taką deklaracją. A dopiero ona uczyniłaby ich realnie współodpwiedzialnymi za ich działania.
Dopóki zaś tego nie robią, niech pozostawią prawo do decydowania o własnych dzieciach ich rodzicom. I niech nie wpontaniają się tam, gdzie ich nikt nie prosił!
Inne tematy w dziale Polityka