Od lat całych przed świętami (i po świętach) ujawniają się malkontenci, którzy z podziwu godną wytrwałością, użalają się nad komercjalizacją świąt, pogonią za prezentami i zatratą prawdziwie świątecznych przeżyć. Przy okazji - nieodmiennie obrywa się polskiej religijności (że płytka), Polakom (bo nie wystarczająco odporni na pokusy marketingowe), i samemu kapitalizmowi (bo odbiera nam piękno świąt). Problem polega tylko na tym, że w ten sposób malkontenci uderzają głównie w siebie samych, bo to my, a nie polska religijność, kapitalizm czy polskość, odpowiadamy za to, jak spędzimy święta.
Nie wiem, jak inni, ale ja przed tymi świętami byłem w wielkich sklepach równo trzy razy (moja żona i dzieci nie były w ogóle, bo od zakupów jestem ja). Do świąt przygotowywaliśmy się w domu. Lepienie figurek do szopki, pieczenie ciasteczek na choinę (u przyjaciół), czy klejenie łańcuchów choinkowych - było świetnym czasem, by opowiadać dzieciakom o świętach, które się zbliżają, snuć ewangeliczne historie i zastanawiać się, co czuli Józef i Maryja, czekając na dziecko (było to tym bardziej naturalne, że do naszej dwójki dzieci ma za jakiś czas dołączyć trzecie, więc i temat był bardzo aktualny). Adwent był zatem nie tyle czasem zakupów i szaleństwa, ale bycia razem i spokojnego oczekiwania. A potem były święta: ze śpiewaniem kolęd, spotkaniami rodzinnymi, modlitwą i dzieleniem się opłatkiem. I ze św. Mikołajem, który przemknął niewidzialny pozostawiając dzieciom prezenty...
Jedzenie - owszem było. Siedzenie za stołem również. Był też zachwyt dzieci związany z prezentami. Ale to wszystko wpisywało się w normalne świętowanie, a nie było jego istotą. I pamiętając własne dziecięce wigilie - mam świadomość, że to nie prezenty będą zapamiętane, a to wszystko, co jest i zawsze będzie istotą tych świąt, czyli Wcielenie Boga i bycie razem w rodzinie. I tego ani szał zakupów, ani marketingowe działania sklepów, ani nawet złowieszczy kapitalizm nie mogą nam odebrać. Bo to jest coś, co jest w nas, co możemy sami podtrzymywać, co powinniśmy dalej przekazywać. Niezależnie od tego, czy to się komuś podoba czy nie.
A narzekanie, że mamy gorzej niż nasi ojcowie czy dziadkowie jest - hmm - najdelikatniej rzecz ujmując dziwne. Bo nie wiem jak malkontenci, ale ja nie chciałbym stać ośmiu godzin w kolejce w Hali Mirowskiej, żeby kupić na pierwszy dzień świąt pół kilo szynki, ani wystawać przed warzywniakiem czekając aż rzucą kubańskie pomarańcze. Nie widzę też nic zachwycającego w rozmaitych szykanach, jakie spotykały wierzących (w Polsce też, ale o wiele mocniej w Rosji czy na Ukrainie), którzy chcieli te święta obchodzić prawdziwie. Teraz można wybrać. Wybór zaś dokonywany jest przez nas, a nie przez innych.
To od nas zależy, jak spędzieliśmy te święta, i jak spędzimy następne. Od nas zależy, czy adwent jest tylko czasem zakupów, czy również przeżyć duchowych. Od nas zależy to, co przekazujemy naszym dzieciom (przy pełnej świadomości, że kształtuje je również otoczenie, ale tu trzeba sobie zadać pytanie, czy za komuny rzeczywiście było lepiej?). I zamiast wciąż narzekać warto zwyczajnie przygotować się do świąt (teraz już następnych), tak byśmy przeżyli je tak, jak trzeba (czyli tak, jakby miały to być już ostatnie święta w życiu naszym i naszych dzieci).
Inne tematy w dziale Polityka