SLD, PO, rzecznik praw obywatelskich i część posłów PiS-u już zapowiedziała, że będzie wnioskować o zmianę zapisów nowej ustawy bioetycznej, w której zawarte jest ograniczenie dostępności procedury in vitro wyłącznie do małżeństw. Janusz Palikot już wyjaśnił, że w ten sposób klub Platformy będzie próbował ograniczyć "niepohamowany katolicyzm" Gowina. Pytanie tylko, w czym ów katolicyzm się wyraża, bo chyba nie w uznaniu, że pewne przywileje powinny być ograniczone tylko do osób, które publicznie podejmują pewne zobowiązania? A właśnie taką deklaracją jest małżeństwo.
Absurd oskarżeń o katolicyzm widać choćby w tym, że Gowin nie postulował w nowej ustawie przynoszenia od proboszcza zaświadczeń o małżeństwie, nie chciał ograniczać dostępności procedury in vitro tylko do małżeństw kościelnych, ale postulował, by była ona dostępna dla małżeństw uznawanych przez państwo. Powodem takiej decyzji był zaś nie religijny fundamentalizm, a zwykłe uznanie, że małżeństwo jest publiczną deklaracją chęci posiadania i wychowania potomstwa i stworzenia dla nich najlepszej z możliwych wspólnot wychowawczych.
Małżonkowie biorąc ślub publicznie zobowiązują się bowiem do wierności, wzajemnego wspierania się i wreszcie do stworzenia wspólnoty, która stanowi absolutny fundament społeczeństwa. Konkubinat odwrotnie: jest deklaracją, że odrzuca się zobowiązania, że nie chce się tworzyć formalnego związku, i że nie godzi się na prawne ograniczenia nakładane na przykład na możliwość rozstania. Nieformalność związku jest więc otwartą deklaracją, że z życia w parach bierzemy tylko przyjemności, a wyrzekamy się wszystkich związanych z nim zobowiązań i kłopotów.
I właśnie dlatego trzeba zadać pytanie, czy należy oba typy związków traktować tak samo? Czy rzeczywiście ludziom, którzy świadomie odrzucają zobowiązania społeczne wynikające ze ślubu należy traktować tak samo, jak tych, którzy zobowiązania te przyjmują i decydują się na życie zgodne z nimi? Szczególnie mocno te pytania trzeba stawiać w sytuacjach, gdy mowa jest o uprawnieniach do procedur, których wyniki ściśle związane są z małżeństwem... Istota pytania brzmi tu: czy państwo powinno umożliwiać (albo tym bardziej refundować) "produkowanie dzieci" parom, które świadomie deklarują, że nie chcą tworzyć trwałej i formalnej wspólnoty?
Odpowiedź wydawałoby się narzuca się sama. I to nie dlatego, że żyjemy w społeczeństwie o tradycjach katolickich, a dlatego, że małżeństwo i rodzina są wartościami szanowanymi powszechnie (przynajmniej w tradycyjnych cywilizacjach). Konkubinaty wystąpują oczywiście wszędzie, ale niemal nigdzie (tak wiem - poza społeczeństwami zachodnimi) nie są traktowane jak małżeństwa. A nie są tak traktowane dlatego, że to się nie opłaca państwom i społeczeństwom. Na dłuższą metę bowiem jedynym opłacalnym (społecznie, cywilizacyjnie i finansowo) stylem życia są związki formalne, czyli małżeństwa. Jeśli polscy politycy tego nie dostrzegają to chyba tylko dlatego, że dręczy ich antyrodzina fobia, albo dlatego, że tak strasznie obawiają się oskarżeń o "niepohamowany katolicyzm".
Inne tematy w dziale Polityka