Oskarżenie o dogmatyzm to chyba najczęściej powracający zarzut, jaki słyszeć muszą zwolennicy jasnych zasad moralności chrześcijańskiej (czyli w skrócie rzecz ujmując przeciwnicy eutanazji, aborcji i rozmaitych innych wynaturzeń). Nie inaczej było i wczoraj, gdy w czasie niezwykle uprzejmej wymiany zdań (na temat filmu o zabijaniu chorych, jaki swoim widzom zaaplikowała jedna z brytyjskich telewizji) prof. Jacek Hołówka (z którym rozmawiać osobiście bardzo lubię) raczył był wskazać (zastrzegając, że robi to wyłącznie dla pewnego uporządkowania i jasności debaty), że moje poglądy zaliczyłby do dogmatycznych, bowiem jako dogmat traktują one założenie, że pewnych rzeczy robić nie wolno.
I nie pisałbym o tym, bo w tak rozumianym dogmatyzmie nie widzę nic złego (więcej jest to normalny stan w większości cywilizacji, w których istnieją prawdy, zasady i normy, których się nie dyskutuje, tylko które się aplikuje), gdyby nie fakt, że dosłownie kilka zdań później profesor wypowiedział zdanie, które pokazuje jak mocno w nim samym (ale nie tylko i nie przede wszystkim w nim) tkwią pewne dogmaty, których nie da się uzasadnić, a które determinują zestaw wyznawanych norm moralnych. Otóż filozof z Uniwersytetu Warszawskiego stwierdził, że prawo do prośby o eutanazję wynika z tego, że człowiek jest/powinien być panem własnego życia i śmierci.
Ciekawe to stwierdzenie, ale nijak nie da się go udowodnić. Nie jesteśmy bowiem panami tego, że pojawiliśmy się na świecie, nie mamy nic wspólnego z tym, jacy jesteśmy genetycznie i co z tym mamy zrobić. Nie jesteśmy też w stanie dodać ani jednego dnia do naszego życia, uciec przed niektórymi chorobami czy choćby jednoznacznie zaplanować swoje życie, tak by rzeczywiście nad nim panować. Wszystkie te rzeczy są całkowicie poza nami. Ale to wcale nie przeszkadza "liberałom" (tym razem ja - zupełnie świadomie - posłuże się takim terminem na określenie pewnej grupy myślących inaczej niż ja) przekonywać, że mamy mieć do takiego panowania prawo.
I wcale nie chodzi tu tylko o ograniczone do prawa do zabicia się (bo nic więcej w stanie wywalczyć nie jesteśmy w stanie) "panowanie nad życiem", ale również o panowanie nad tym, co w owym życiu się dzieje. Na pierwszym planie jest zawsze płodność, nad którą mamy sprawować władzę. Jeśli to się nie uda (bo na przykład gumka pęknie) wtedy nasze prawo do wyboru zostaje rozciągnięte na innych ludzi i otrzymuje wtedy panowanie nad życiem i śmiercią dziecka, które powstało w ten sposób. Jeśli zaś nie możemy mieć dzieci - to nasze "panowanie nad życiem i śmiercią" rozszerza się na domniemane uprawnienie do ich posiadania. Na końcu zaś tej drogi jest słynne "prawo do orgazmu", którego domagała się jedna z latynoskich deputowanych.
Prawda jest jednak taka, że nawet gdyby przyznać nam wszystkie te uprawnienia, i nawet gdyby powołać specjalny urząd, który troszczyłby się o to, czy rzeczywiście panujemy nad swoim życiem i pomagał nam w tym panowaniu, to i tak nie posuniemy się ani o krok w realnej władzy nad własnym życiem. Przypadek, choroba, cierpienie są w nie bowiem wpisane nie odłącznie. I choćbyśmy nie wiem, ile mówili, że sprawujemy władze nad swoim życiem, to i tak może się okazać, że dziś wieczorem zostanie nam one odebrane. Taka jest bolesna prawda o życiu i śmierci, której nie może zakryć dogmat "władzy" czy "panowania nad życiem i śmiercią". Dogmat, który - poza tym, że jest nieprawdziwy - to do tego jeszcze szkodzi cywilizacji, rozbrajając jej fundamenty.
I dlatego wolę zostać przy przestarzałej, dogmatycznej prawdzie o tym, że nie wolno nam zabijać niewinnych. I to nawet, gdy o to proszą. Ta prawda bowiem nie tylko chroni relację międzyludzkie, ale też jednoznacznie przypomina, że nie jesteśmy ani Panami własnego życia i śmierci, ani tym bardziej panami życia i śmierci innych.
Inne tematy w dziale Polityka