Ja wiem, że jestem "łachmaniarzem", "polskim kaznodzieją tabloidalnym, publicystą sławy miejscowej, świeckim inkwizytorem, wrogiem kilku biskupów". Wiem też, że jestem tłuściochem całkowicie pozbawionym empatii, Savonarolą polskiej publicystyki, niedouczonym, nie znającym się na niczym, a piszącym o wszystkim. Wiem, że należy mi się cios w twarz (o, przepraszam, w pysk), i że toczę nieustającą krucjatę o radosne rozmnażanie się ludzkości. Mam świadomość nawet tego, że mam obsesję na temat seksu i opowiadam się za porodami in vitro (niestety - jako typowy ignorant - nie wiem, co oznacza to określenie użyte przez samego prof. Wojciecha Sadurskiego).
Wiem też, że jestem (co godne współczucia) skrajnym doktrynerem, dogmatykiem, palinistą i rzecz jasna, bo byłbym o tym zapomniał, kołtunem. Przynoszę też, jako przedstawiciel cywilizacji prełacińskiej wstyd Polsce i polskiemu Kościołowi. A do tego odbieram ludziom prawo do zabawiania się z własną ręką, co jest już absolutnym skandalem (chociaż nie przypominam sobie, żebym wzywał do karania za to, to już sama sugestia, że masturbacja jest niemoralna, a do tego jest jednak wyrazem średniej dojrzałości, wywołała niebywałe zgorszenie). Jakby tego było mało jestem (o czym dowiedziałem się z pewnym zdumieniem, ale co tam) przeciwnikiem demokracji i państwa prawa, zwolennikiem państwa wyznaniowego i zapewne również "waszym okupantem" (chociaż tego tak do końca nie wiem).
Zapewne mógłbym jeszcze znaleźć inne "ciepłe" opinie na swój temat. Mógłbym je rozwijać w nieskończoność. Ale w zasadzie nie ma powodu. Bo z tego, co czytam i oglądam mam świadomość, że jest jakiś cel mojego istnienia. Oto dzięki temu np. Chevalier czy prof. Wojciech Sadurski (ale i wielu innych) mają o czym pisać. Dzięki mnie oni sami mają się komu przeciwstawiać, z kim polemizować, na tle kogoś wyglądać lepiej (bo inteligentniejsi, bardziej oczytani, światowi i do tego otwarci). Dzięki mnie (znaczy mojej głupocie, ograniczeniu i zacofaniu) oni mają się za kogo wstydzić, ale i lepiej się czuć.
Ale ja jakoś nie mogę zadać pytania o to, czemu tak strasznie się męczą czytając moje "wypociny"? Czemu zmuszają się do lektury czegoś, co nie ma najmniejszej wartości? Czemu wreszcie poświęcają swój jakże cenny czas na polemiki z kimś, kto jest w istocie nikim? Czym się denerwują, i dlaczego rozpaczają, skoro moje pisanie rodzi tylko współczucie (dla moich zdolności umysłowych, ale i dla moich dzieci, które muszą się z kimś takim jak ja męczyć)? To przecież każdy (jeśli jest tak świetnie widoczne, jak to sugerują oponenci) widzi, a zacofanie i ciemnota godna jest przemilczenia, a nie polemiki... Bo ten sposób tylko się ją nagłaśnia i popularyzuje.
Jako osoba całkowicie pozbawiona empatii i rozumu nie jestem więc w stanie zrozumieć skąd ta złość? I niechęć? I wysiłek, żeby polemizować z kimś, z kim polemizować przecież nie ma sensu?
Inne tematy w dziale Polityka