I znowu mamy do czynienia z kolejną "ładną" historią, która przez miesiące będzie wykorzystywana do promowania eutanazji. Mowa o doniesieniach o Hanah Jones, trzynastolatce, której brytyjski sąd pozwolił zaprzestać leczenia i odstąpić od przeszczepu serca, który mógł jej (prawdopodobieństwo sukcesu wynosiło 10-15 procent) uratować życie. Powód? Dziewczynka poinformowała lekarzy, że ma dość pobytów w szpitalach (wcześniej chorowała na białaczkę, która zniszczyła jej serce) i chce spokojnie umrzeć w domu (w ciągu pół roku). Ci ostatni odmówili, sprawa oparła się o sąd, ale ten uznał rację dziewczynki i pozwolił, by odstąpiła ona od męczącego ją leczenia.
Już teraz, z niemałą dozą pewności, można przewidzieć, co będzie się dalej działo z historią dziewczyny. Media obrobią ją na wszelkie możliwe sposoby, zadadzą wszystkie możliwe pytania i uczynią z niej bohaterkę walki z "uporczywą terapią", która nie dając pewności przeżycia, odbiera zwyczajne ludzkie przyjemności. Eksperci i etycy - z podziwem pochylą się nad "rozsądkiem" dziewczynki (i jej rodziców, którzy uznali, że to ona powinna podjąć decyzję, a oni zaakceptują ją niezależnie od tego, jaka będzie) i będą ją stawiać za wzór podejścia do problemu "uporczywej terapii".
Problem polega tylko na tym, że sytuacja Hanah Jones nie ma nic wspólnego z uproczywą terapią. Jest ona bowiem terapią zupełnie zwyczajną, która choć nie daje pewności ani nawet sporego prawdopodobieństwa wyleczenia, to pozostaje jedną formą leczenia dostępną dziewczynce. I jako taka powinna być wobec niej zastosowana. Odstąpienie od niej nie jest więc zaprzestaniem uporczywej terapii czy przedłużaniem agonii, ale jest zwyczajnym "biernym samobójstwem" czy "bierną eutanazją" (którą wbrew sugestiom wielu bieotyków trzeba odróżniać nie tylko od eutanazji czynnej, ale i od zaprzestania uporczywej terapii).
Odmienną ocenę moralną możnaby ewenutalnie przedstawić, gdyby Hanah Jones była dziewięćdziesięcioletnią staruszką, chorą na białaczkę i ze zniszczonym sercem i innymi narządami, której operacja mogłaby przedłużyć życie o kilka miesięcy. Wówczas rzeczywiście przeszczep można by uznać tylko za przedłużanie umierania, niepotrzebne w jej stanie ogólnym. Ale u trzynastolatki taka argumentacja nie wchodzi w grę. Ona ma bowiem życie przed sobą, i choć może przegrać o nie walkę, to równie dobrze może ją wygrać. A rodzice są od tego, by ją w tej walce wspomagać, a nie pozostawiać ją sam na sam z decyzjami ostatecznymi.
Inne tematy w dziale Polityka