Szczerze mówiąc nie mam już ochoty pisać o lustracji w Kościele. I to wcale nie dlatego, że znowu usłyszę, że mam "obsesję na tym punkcie" czy przeczytam wpisy o "nienawiści, jaka niegodna jest chrześcijanina". Powód jest o wiele prostszy: wszystko na ten temat zostało już powiedziane. Sytuacjonizm etyczny polskiej hierarchii, która oczywiście uznaje współpracę ze służbami wrogimi Polsce i Kościołowi za grzech i zło moralne, ale tylko wtedy, gdy współpracowali inni, a nie gdy współpracowali obecni hierarchowie - został już opisany i zdefiniowany tyle razy, że aż nie chce się do tego wracać. Teza, że zakopywane pod dywan archiwa i teczki i tak w końcu wypłyną (bo nie da się ich, jak chciałby tego kard. Stanisław Dziwisz, zabetonować) - powtarzana do znudzenia po raz kolejny stała się ciałem.
Przewidywalne do bólu jest też zachowanie wszystkich uczestników tej gry. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski ujawnia (powołując się na książkę Sławomira Cenckiewicza), oskarżony zaprzecza (można było uwierzyć pierwszemu, drugiemu, ale jakoś mało prawdopodobne jest, by wszyscy zarejestrowani - tak świeccy jak i duchowni - tylko markowali współpracę, albo byli zarejestrowani wbrew własnej woli), a "Dziennik" i "Gazeta Wyborcza" biorą go w obronę. Czyli jak zwykle. Za chwilę zapewne rozpęta się nagonka na IPN, Cenckiewicza i Isakowicza-Zaleskiego (o tyle prostsza, że materiały są zdziesiątkowane i niewiele - poza samym faktem wieloletnich spotkań - można z nich wywnioskować). Autorytety zabiorą głos w obronie abp Józefa Życińskiego, a on sam wypowie się w sprawie lustracji, która łamie życie kolejnym osobom. I tylko nieliczni zwrócą uwagę na fakt, że stanowisko antylustracyjne metropolita lubelski zajął dopiero wtedy, gdy lustracja zaczęła być możliwa. Wcześniej opowiadał się za oczyszczeniem pamięci, za rozliczeniem i pokazaniem, kto był bohaterem, a kto nie. Być może to tylko przypadek, ale takich przypadków było bardzo wiele.
Sprawa, tak jak wcześniejsza afera wokół abp Henryka Muszyńskiego, dość szybko ucichnie. Media zatroszczą się bowiem o to, by człowiek roku "Gazety Wyborczej" nie cierpiał zbyt długo. Episkopat (a może i nie) ponownie weźmie w obronę swoich, a komisja historyczna przypomni, że nie znaleziono dowodów na współpracę ani jednego z zarejestrowanych kilkunastu biskupów (wszyscy oni zapewne ewangelizowali...) I wszystko zostanie po staremu. A zwykły wierny po raz kolejny dowie się, że określanie, co jest grzechem, a co nim nie jest, co jest złem, a co nim nie jest - zależy nie od materii czynu, ale od tego, kto go dokonał. Jeśli zrobił to ktoś ważny, i z osiągnięciami - to zapewne musiał grzeszyć (ops, przecież to wcale nie był wtedy grzech, tylko normalna i konieczna droga kariery), bo inaczej kariera byłaby niemożliwa! I tak rozmyje się stopniowo piękna karta polskiego Kościoła. A heroizm, bohaterstwo i zwyczajna wierność Ewangelii czy zasadom wyniesionym z domu zostanie uznana za frajerstwo.
Inne tematy w dziale Polityka