Nie chcę na razie wypowiadać się na temat listu abp Jana Martyniaka do kurii krakowskiej w sprawie ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Mam nadzieję, że nie znajduje się w nim prośba o suspendowanie czy zawieszenie w sprawowaniu funkcji kapłańskich ormiańskiego duchownego. A pytanie o to, czy może on sprawować funkcję chciałbym móc traktować, jako niepotrzebne faux pas.
Ale nawet przy tak pozytywnej intepretacji listu (nie ma co ukrywać bardzo dziwnego) nie sposób nie skomentować publicznych wypowiedzi greckokatolickiego hierarchy. W rozmowie z "Rzeczpospolitą" arcybiskup stwierdza, że ksiądz powinien zająć się sprawami kapłańskimi, a nie historią, która należy do historyków.
Pomijając już ten drobiazg, że podobny argument kierowano do ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego przed prawie dwoma laty, gdy prowadził on badania na dokumentach bezpieki, trudno nie przypomnieć, że duchowny ten jest z wykształcenia właśnie historykiem. Badając więc i opisując rzeź na Wołyniu, realizuje swoje powołanie jako historyka. Ale nie to jest w tej sprawie najważniejsze. O wiele istotniejsze jest to, czy rzeczywiście ksiądz nie powinien mówić o sprawach niewygodnych, nie powinien przypominać o cierpieniach swojego narodu (i Kościoła), nie powinien niekiedy wkładać kija w szprychy? Czy rzeczywiście jego zadaniem jest udawanie, że problemów nie ma, a ból, cierpienie i strach ofiar nie mają znaczenia? Czy rolą księdza rzeczywiście jest poświęcanie prawdy dla jedności i pojeniania? Czy duchowny powinien określać zapomnienie przebaczeniem, a pojednaniem amnezję?
Mam świadomość, że od lat (i wcale nie zaczęli tego grekokatolicy, a środowisko "Gazety Wyborczej", od którego przejęli takie stosowanie tych słów liczni polscy duchowni łacińscy (w tym biskupi) próbowano rozmyć jasne znaczenie słów, i pod płaszczykiem przebaczenia, pojednania i miłosierdzia propagować amnezję, zapomnienie czy zwyczajną niewiedzę. Tyle tylko, że amnezja i zapomnienie nijak nie mogą zastąpić realnego przebaczenia. To ostatnie budować można tylko na prawdzie, prawdzie przyjętej i zrozumianej, a nie dyskretnie przemilczanej. Na milczeniu i udawaniu można zbudować tylko nowe mordy i rzezie, a także wrogość.
Trudno też nie uznać za dziwaczny argument, że po aktach Prymasa i Papieża, a także wspólnym liście biskupów łacińskich i grekokatolickich nie ma już powodów, by rozdrapywać rany. Gdyby tak było, to księża i świeccy katolicy nie powinni już mówić i pisać o zbrodniach hitlerowskich. A jednak o nich piszą, choć zapewne Niemcom bywa z tego powodu przykro. I podobnie trzeba pisać o zbrodniach części Ukraińców, nawet jeśli się to komuś nie podoba.
I właśnie dlatego ks. Tadeusz powinien robić to, co robił... A zakazywanie mu tego byłoby podważaniem istoty kapłańskiego powołania, którego istotą jest głoszenie prawdy, a nie rozmywanie odpowiedzialności i promowanie zapomnienia, żeby było miło.
Inne tematy w dziale Polityka