I mamy newsa z Synodu Biskupów, który miał się zająć rolą Biblii w życiu Kościoła. Arcybiskup Stanisław Gądecki wpadł na pomysł, i zamierza podzielić się nim z ojcami synodalnymi, by zmienić kolejność czytań liturgicznych. Pierwsze czytanie ma być w miejscu, w którym było od zawsze, potem ma być Ewangelia, a na koniec drugie czytanie. Skąd taki pomysł? Bo, jak wyjaśnia metropolita poznański, dzięki zmianie z porządku hierarchicznego na chronologiczny, odzwierciedlone zostałoby życie Kościoła, gdzie "Ewangelia znajduje się – po czytaniu ze Starego Testamentu – w centrum czytań, a po niej następują pisma apostolskie, które są echem Ewangelii". "...korzyść wyniesiona z takiej kolejności jest oczywista, zarówno podczas czytania, jak i podczas głoszenia homilii – temat czytań rozwijałby się w bardziej naturalny sposób" - uzupełniał abp Gądecki w wywiadzie dla miesięcznika "Msza Święta", którego treść zamieścił na swoim blogu.
Jak nietrudno się było zgadnąć media rzuciły się na tę informację. Każda zmiana, szczególnie w instytucji tak strzegącej Tradycji, jak Kościół katolicki staje się bowiem newsem, który warto zamieścić nawet na "jedynce". To jednak, co zrozumiałe u dziennikarzy (siłą rzeczy goniących za nowinkami) zaskakuje u hierarchy i teologa. Nie jest bowiem jasne, czemu miałyby służyć proponowane zmiany. Jeśli lepszemu ustrukturyzowaniu "przekazu" - to zamiast zmian w kolejności czytań, wystarczyłoby położyć większy nacisk na kazania. To w nich można i trzeba pokazywać, jak Słowo Boże przemawia do człowieka.
Nie wiadomo też, dlaczego kolejność chronologiczna (sam arcybiskup przyznaje, że z datowaniem pism nowotestamentalnych są pewne problemy) miałaby być lepsza niż kolejność hierarchiczna, która wskazuje na to, że Ewangelia jest szczytem i zwieńczeniem przekazu biblijnego. Czas powstania pism jest oczywiście ważny, ważne jest również ich miejsce w przekazie czy nauczaniu, ale liturgia nie ma być prostą katechezą biblijną, a modlitwą, w której uwielbienie, dziękczynienie i ofiara, a nie "komunikat" stoją w centrum. I dotyczy to zarówno liturgii Słowa, jak i liturgii eucharystycznej. Zmiany proponowane przez arcybiskupa Gądeckiego zaś jasności struktury modlitewnej mszy świętej raczej nie służą.
Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że pomysły arcybiskupa wyrastają z typowego dla Kościoła posoborowego (ale i dla całego świata) przekonania, że nowe jest lepsze od starego. Jeśli coś można zmienić i znajdzie się dla tego odpowiednie teologiczne uzasadnienie (a dla czegóż nie możnaby znaleźć uzasadnienia), to trzeba to przetestować. Może będzie lepiej. Tyle tylko, że doświadczenie uczy, że liturgie, które rozwijały się naturalnie, bez zerwań, rewolucji, rekonstrukcji - zazwyczaj lepiej znoszą próbę czasu niż te, przy których nieustannie się grzebie i poprawia. A powód jest dość oczywisty, wcale nie trzeba odwoływać się przy tym do Objawienia czy nauki Soborów, mądrość pokoleń, ich doświadczenie modlitewne, jest zazwyczaj lepszym nauczycielem i formatorem liturgicznych tekstów, niż wiedza (nawet wiedza teologiczna) najwybitniejszych uczonych. Liturgia ma być modlitwą Ludu Bożego, a nie tworem liturgistów czy biblistów.
Mądrość Kościoła zawsze bazowała na głębokim przekonaniu o rozwoju doktryny w procesie jej pogłębiania, odczytywania, ale w procesie ewolucyjnym, a nie rewolucyjnym. I zawsze się to sprawdzało.Nie ma powodów, by uważać, że w XXI wieku jest inaczej. Szczególnie, że akurat w modlitwie tradycja i stałość ma znaczenie niekwestionowalne. Modlitwa, liturgia, pobożność przekazywana jest z ojca na syna (w moim przypadku, mam nadzieję, będzie przekazywana na córki). I jest niewątpliwą wartością, gdy synowie/córki mogą się modlić tak, jak ich ojcowie. W ubiegłym wieku przeżyliśmy już jedno zerwanie, i wcale nie jestem pewien, że jego skutki są tak znakomite, jak się nam o tym opowiada. Następnych rewolucji nam nie trzeba.
Inna rzecz, że biorąc pod uwagę kierunek obecnego pontyfikatu jedynym miejscem, gdzie propozycje abp Gądeckiego mogą zaistnieć wydaje się być jego własny blog.
Inne tematy w dziale Polityka