Lech Wałęsą jest niesłychanym skarbem dla tych wszystkich, którzy chcą zrozumieć, o co chodzi w obecnym sporze o lustrację. Inaczej niż jego obrońcy, nie opowiada on bowiem andronów o tym, że chodzi o obronę legendy, budowanie narodowej mitologii, która konieczna jest dla każdego narodu. Nie snuje też opowieści o tym, że archiwa szkodzą, i dlatego powinny być badane przez odpowiedzialnych (czytaj mających odpowiednie namaszczenie) historyków, którzy nie będą się babrać w brudach, ale zajmą się pisaniem "żywotów świętych laickich".
Nie. On mówi, co myśli (a nie ma co ukrywać, że podobnie myślą i jego obrońcy, tyle że oni nie mówią tego wprost). Tak było także w ostatniej wypowiedzi dla portalu "Newsweeka", gdzie były prezydent komentował informację, że Sławomir Cenckiewicz wyda kolejną, tym razem prostszą książkę, na temat jego przeszłości. Lech Wałęsa otwarcie powtórzył w niej, że "Cenckiewicz zapłaci za to", i że "trzeba będzie go dopaść". I takie są cele obecnego "polowania z nagonką" na historyków, którzy mają odwagę nie tworzyć "żywotów świętych", ale opisywać realną historię.
Nie chodzi w nim zatem wcale o to, by poznać prawdę, czy ocalić mity, ale o to, by wyeliminować (dopaść) tych, którzy nam nie odpowiadają, by zmusić ich do milczenia i zniszczyć. A potem zrobić to samo z IPN-em, który nie chce podporządkować się władzy salonu. Ciekawe, czy PO zdecyduje się rzeczywiście uczestniczyć w "dopadaniu" historyków i Instytutu Pamięci Narodowej. Jeśli zaś tak, to co zrobią wówczas Jarosław Gowin i Andrzej Czuma... Bardzo ciekawe też, jak uzasadnione zostanie przejście na stronę postkomunistów w sprawie, która dla przyszłości Polski jest więcej niż kluczowa.
Inne tematy w dziale Polityka