Z rosnącym zakłopotaniem obserwuje trybalizację naszego dyskursu publicznego. Miejsce oceny zastępuje prosta zasada: swój albo nie swój, a zamiast rozważenie argumentów strony przeciwnej mamy nieodmiennie reakcję negacji tego, co mówi druga strona. Dzięki temu świat staje się prostszy, ale nie służy to myśleniu. A do tego ulegamy w ten sposób lemingozie, którą – słusznie – krytykujemy u drugiej strony.
I o ile w polityce taki sposób rozumowania można ewentualnie zrozumieć, choć już niekoniecznie usprawiedliwić, ten sposób myślenia, to przeniesiony na inne pola życia staje się on absurdalny. Zwolennik PiS-u nie musi być przecież wielbicielem poezji czy prozy Jarosława Marka Rymkiewicza (ja nie jestem), a zwolennik PO nie musi bronić złych decyzji Wisławy Szymborskiej. Konserwatywne poglądy polityczne nie muszą jednak, z drugiej strony, oznaczać, że nie będzie się czytać Szymborskiej, Różewicza (bo oboje ateiści), a na prozę Vargasa Llosy rzuci się pogardliwe sformułowanie „lewacki bełkot”. Ta zasada działa też w drugą stronę. Nikt nie ma prawa narzucać innym standardów estetycznych. Posłowie PiS mają pełne prawo do wyrażania opinii na temat Szymborskiej. I – choć w uszach wielbicieli „Gazety Wyborczej” zabrzmi to jak herezja – jej poezja czy droga życiowa może się komuś nie podobać.
To, co w dyskusji literackiej (która błyskawicznie stała się, jak wszystko w Polsce, polityczna, według starej zasady PiS kontra reszta świata) może jeszcze śmieszyć, w dyskusjach moralnych staje się już zwyczajnie groźne. Z faktu, że Rutkowskiego atakuje TVN24 nie wynika, że ma on rację. Prosta zasada, że wrogowie naszych wrogów (chociaż ja akurat nie traktuje dziennikarzy TVN24 jako wrogów, a co najwyżej się z nimi spieram) są naszymi przyjaciółmi nie ma przełożenia na moralność. Z tego, że Rutkowskiego krytykuje Kolenda-Zaleska czy nawet nie-do-rzecznik Paweł Graś nie wynika, że należy go bronić jak niepodległości. Można zwyczajnie przyjąć, że – choć nie jest to specjalnie częste – zwyczajnie, choć może z różnych powodów – mamy podobne zdanie. Fakt, że Adam Michnik uznaje, że 2 + 2 = 4, nie wynika, że jest to zdanie fałszywe.
Nie ma też prostego przejścia między stwierdzeniem, że „detektyw” zachował się niegodnie i niemoralnie, a obroną matki dziecka. Tak jak nie ma znaku równości między stwierdzeniem, że nie wolno robić pewnych rzeczy nawet wobec przestępców (czy podejrzanych) a obroną działań tych ostatnich. Nawet, jeśli bowiem Katarzyna W. zabiła swoje dziecko celowo (a na razie tego nie wiemy) w niczym nie usprawiedliwia to niemoralnych czy bezprawnych działań podejmowanych wobec niej.
Zjawisko, o którym mówię, można dostrzec już od dawna. Obrona kibiców, antysemityzmu (który się zdarza, także po naszej stronie), śmierć Szymborskiej – to tylko kolejne wydarzenia na tej samej drodze, w której – szczycąc się swoją niezależnością, samodzielnością myślenia, odcinając się od lemingów – popadamy w stadne niemyślenie, w histeryczną obronę rzeczy, których bronić nie powinniśmy. A bronimy ich tylko dlatego, że są nasze, albo co gorsza, że zostały skrytykowane przez drugą stronę. Jeszcze trochę (całe szczęście, że na razie nie angażują się w to media prawej strony), a uznamy Rutkowskiego za bohatera prawicy, a każdego, kto nie demonstruje odpowiedniego zachwytu wobec faceta w czarnych okularkach za zdrajcę jedynie słusznej sprawy.
Inne tematy w dziale Polityka