Rodzice nie rozmawiają z dziećmi o „pierwszym razie” - ubolewa „Gazeta Wyborcza”, cytując badania przygotowane przez związaną z lobby aborcyjnym Grupę Edukatorów Seksualnych „Ponton”.
Z badań tych wynika, że 65 procent rodziców nie rozmawiało z dziećmi na temat „pierwszego razu”, połowa nie otrzymała od rodziców wiedzy na temat antykoncepcji, a 44.5 procenta nigdy nie rozmawiała z rodzicami na temat seksualności. Powszechne ma być także „straszenie” niechcianą ciążą.
Wnioski, jakie trzeba i można wyciągnąć z tych badań są dość oczywiste. To dobrze, że rodzice nie rozmawiają z dziećmi o pierwszym razie. Ja też nie zamierzam tego robić. Zamiast tego trzeba z dziećmi rozmawiać o tym, czym jest miłość, dlaczego nie jest ona ani zakochaniem (które może lecz nie musi być krokiem do miłości i małżeństwa), ani tym bardziej fizjologiczną (choć w pewnych sytuacjach z niewątpliwym elementem duchowym) czynnością, zwaną popularnie seksem. Miłość jest bowiem decyzja, która realizuje się – przynajmniej w formie miłości erotycznej i seksualnej – w małżeństwie, które ma trzy cechy. Jest nierozerwalne, wyłączne i nakierowane na płodność.
Takie rozumienie miłości, które trzeba przekazać dzieciom oznacza, że miłość przestaje być jakąś zabawą, przyjemną grą, którą prowadzi się do czasu, gdy nam się znudzi. A seks z „rozrywki” staje się zobowiązaniem wieńczącym relację małżeńską. „miłość to nie jest przygoda. Ma smak całego człowieka. Ma jego ciężar gatunkowy. I ciężar całego losu. Nie może być chwilą. Wieczność człowieka przechodzi przez nią”- pisał Karol Wojtyła w dramacie „Przed sklepem jubilera”. I taki właśnie komunikat, całym sobą, a nie tylko słowami trzeba przekazać naszym dzieciom.
Tyle dobrych wieści. Ale są też złe. Jeśli jest prawdą, że 44 procent rodziców nie rozmawia z dziećmi o seksualności, to źle to wróży przyszłości. Z dziećmi trzeba mówić, ale też pokazywać im, czym jest prawdziwa, pełna seksualność. I świadczyć o tym, że seksualność pozostaje nierozerwalnie związana z małżeństwem. A wynika to z ogromnego znaczenia, jakie chrześcijaństwo przypisuje seksualności. Ono jest sposobem wyrazu osoby, a nie tylko przyjemnością. Ono pozostaje językiem, którym do siebie mówimy. Musi więc znaczyć. „Całkowity dar z ciała byłby zakłamaniem, jeśliby nie był znakiem i owocem pełnego oddania osobowego, w którym jest obecna pełna osoba, również w wymiarze doczesnym. Jeżeli człowiek zastrzega coś dla siebie lub rezerwuje sobie możliwość zmiany decyzji w przyszłości przez to samo nie oddaje się całkowicie. Ta całkowitość, jakiej wymaga miłość małżeńska, odpowiada również wymgom odpowiedzialnrgo rodzicielstwa, które będąc w rzeczywistości nastawione na zrodzenie idtoty ludzkiej, przewyższa swą naturą porządek czysto biologiczny i nabiera w całej pełni wartości osobowy, a dla jej harmonijnego wzrostu konieczny jest trwały i zgodny związek obojga rodziców" - wskazywał Jan Paweł II w „Familiaris Consortio” (par. 11).
Dzieci mają prawo do takiego przekazu, a psim obowiązkiem rodzicom jest im go zapewnić. Jeśli nie zrobimy tego sami, jeśli nie zapewnimy dzieciom wychowania, to zastąpi nas w tym telewizja, internet i grupy edukatorów seksualnych. Pretensje o to, że nasze dzieci od nich a nie od nas otrzymały wiedzę będziemy mieć mogli jednak tylko do siebie.
Inne tematy w dziale Polityka