Donald Tusk wreszcie do końca odsłonił przyłbice, pokazując, że jego celem jest zniszczenie małżeństwa przez przyznanie parom jednopłciowym części uprawnień małżeńskich, a także zniewolenie wolnych związków. Jego ostatnie deklaracje zupełnie jasno pokazują, że katolik – świadomy swojej wiary – w najbliższych wyborach nie może zagłosować na Platformę Obywatelską.
- Zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków - powiedział wczoraj premier Donald Tusk. I zasugerował, że już po wyborach jego partia mogłaby się tym zająć. Ten sygnał powinien chyba wreszcie przekonać wszystkich tych katolików, także hierarchów, którzy popierają PO, że z chrześcijaństwem, katolicyzmem (i to nawet otwartym) ta partia nie ma już nic wspólnego. Odpowiedź Kościoła, wiernego magisterium, na taką deklarację może zaś być tylko jedna: mocne przypomnienie, że takim deklaracjami Donald Tusk wyłącza swoją partią z przestrzeni możliwego wyboru dla katolika.
Przesada? Otóż nie. Wystarczy sięgnąć po „Uwagi dotyczące projektów legalizacji związków między osobami tej samej płci” Kongregacji Nauki Wiary, by mieć świadomość, jak powinien zachować się chrześcijanin w sytuacji, gdy w jego kraju pojawia się projekt, jaki chce obecnie poprzeć Donald Tusk. „W wypadku prawnego zalegalizowania związków homoseksualnych bądź zrównania prawnego związków homoseksualnych i małżeństw wraz z przyznaniem im praw, które są właściwe temu ostatniemu, konieczne jest przeciwstawienie się w sposób jasny i wyrazisty. Należy wstrzymać się od jakiejkolwiek formalnej współpracy w promowaniu i wprowadzaniu w życie praw tak wyraźnie niesprawiedliwych, a także, jeśli to możliwe, od działania na poziomie wykonawczym. W tej materii każdy może odwołać się do prawa odmowy posłuszeństwa z pobudek sumienia” - przypomina Kongregacja Nauki Wiary. I już tylko ten fragment pokazuje, że katolik chrześcijan od wczorajszej wypowiedzi lidera PO zwyczajnie nie może na jego partię zagłosować. Oddając na nią głos ryzykuje bowiem nieodwracalne zmiany, do których nie może przyłożyć ręki.
Politycy PO, ci którzy chcą pozostać wewnątrz Kościoła, staja wobec nie mniej istotnego problemu. Otóż muszą oni teraz jasno i zdecydowanie odciąć się od swojego lidera. I dać do zrozumienia, że nigdy nie poprą jego pomysłów. To zaś oznacza, że premier przypnie im łatkę homofobów, których jak sam mówił nie będzie tolerował. Ale znów – tu nie ma innego wyjścia – albo jest się katolikiem, albo zgadza się z Donaldem Tuskiem. I znowu jasno ujmuje sprawę Kongregacja Nauki Wiary. „Jeśli wszyscy wierni mają obowiązek przeciwstawienia się zalegalizowaniu prawnemu związków homoseksualnych, to politycy katoliccy zobowiązani są do tego w sposób szczególny, na płaszczyźnie im właściwej. Wobec projektów ustaw sprzyjających związkom homoseksualnym trzeba mieć na uwadze następujące wskazania etyczne. W przypadku gdy po raz pierwszy zostaje przedłożony Zgromadzeniu ustawodawczemu projekt prawa przychylny zalegalizowaniu związków homoseksualnych, parlamentarzysta katolicki ma obowiązek moralny wyrazić jasno i publicznie swój sprzeciw i głosować przeciw projektowi ustawy. Oddanie głosu na rzecz tekstu ustawy tak szkodliwej dla dobra wspólnego społeczności jest czynem poważnie niemoralnym” - wskazuje Kościół.
Nie ma zatem wątpliwości, że jeśli posłowie PO chcą móc przystępować do komunii świętej, jeśli nie chcą popełnić publicznego grzechu ciężkiego, to po takiej a nie innej wypowiedzi swojego przywódcy muszą albo złożyć legitymacje partyjne, albo zdecydowanie i jednoznacznie odrzucić sugestie premiera. Każde inne zachowanie, ściemnianie, udawanie, że nie ma problemu oznacza zaprzeczenie katolicyzmu w polityce. A świeccy muszą jasno sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w moich wyborach kieruje się nauczaniem Kościoła, czy też nie. I wyciągnąć z tego wnioski. Nikt nie musi być katolikiem, ale jeśli już nim jest, to powinien pamiętać, że wiąże się to ze szczególną odpowiedzialnością. Za rodzinę, za państwo, za społeczeństwo! Popieranie partii rozbijającej rodziny jest z tą odpowiedzialnością sprzeczne.
I jeszcze kwestia ostatnia. Mam nadzieję, że hierarchowie i duchowni, którzy popierali PO teraz zaczną przywoływać ją do porządku. Liczę na mocny i zdecydowany głos kard. Stanisława Dziwisza czy kard. Kazimierza Nycza. Deklaracja Donalda Tuska oznacza bowiem, że popieranie PO nie jest już opcją możliwą z katolickiego punktu widzenia, i hierarchowie powinni to jasno powiedzieć. Także z troski o swoich przyjaciół, którzy – może nieświadomie – narażają swoje życie wieczne.
Inne tematy w dziale Polityka