Sukces Amerykanów, jakim jest niewątpliwie zabicie Osamy bin Ladena, w istocie niczego nie zmienia. Wojna cywilizacji trwa, dżihad ma się świetnie, a muzułmanie są na najlepszej drodze, by wygrać wojnę z tzw. „wolnym światem”.
A wszystko dlatego, że choć Osama bin Laden nie żyje, to islam zachowuje swoją moc, by zdobywać świat. Ta religia zachowała swoją misyjność, jej wyznawcy nadal chcą podporządkować sobie cały świat, i gotowi są za to – jeśli trzeba – umierać.
Tego wszystkiego nie da się powiedzieć o nas, Europejczykach. My już straciliśmy nie tylko chęć umierania, ale nawet życia. A najlepszym na to dowodem są spadające wskaźniki dzietności. Jeśli komuś odechciewa się nawet płodzenia dzieci (co jest – można to przyznać – zajęciem dość przyjemnym – to co tu w ogóle gadać o woli życia. Jeśli ktoś nie pragnie mieć dzieci, by przekazać – jeśli już nie kulturę, wartości, życie – to przynajmniej swoje geny, to co tu w ogóle mówić o cywilizacji, która ma być ciągiem pokoleń. Jeśli nie jesteśmy gotowi na poświęcenia nawet dla własnej rodziny, to dlaczego mamy być gotowi poświęcić cokolwiek dla większej całości? I wreszcie jeśli nawet nasza religia nie przypomina nam już o męczeństwie (a przynamniej jej przedstawiciele robią to półgębkiem), zachęcając nas raczej do dialogu, to zwyczajnie nie możemy przetrwać.
A pokona nas nie islam , ale brak woli życia. Pokona nas nie bin Laden, ale płodność islamskich kobiet i moc seksualna islamskich mężczyzn.
Inne tematy w dziale Polityka