Człowiek jest z natury istotą religijną. Ma w sobie niezaspokojoną potrzebę religijną. I nie może tego zmienić ani „śmierć Boga”, ani „śmierć człowieka”, która przetoczyła się przez Zachód w ostatnich stuleciach. Jedyna różnica jest taka, że w miejsce rozumnego chrześcijaństwa, kultu Żywego Boga mamy teraz kult idoli, a nawet… niedźwiedzi.
Knut – czyli biały niedźwiedź polarny z Berlina zdechł (wbrew temu, co przeczytałem na kilku portalach nie „zmarł”, ale właśnie zdechł) kilka dni temu. I od tego momentu trwa histeria. Informują o tym media (co już samo w sobie jest paranoją), a ludzie przynoszą pod wybieg znicze, kwiaty i rysunki. A Inicjatywa Przyjaciół Zoo zaczęła nawet zbierać pieniądze na pomnik zwierzaka.
Inaczej niż głupotą nie sposób tego nazwać. Ale ta głupota jest bardzo znacząca. Pokazuje ona, że człowiek potrzebuje mieć przedmiot kultu (możemy go nazwać po świecku uwielbieniem), musi mieć po kim lub po czym płakać, z czym lub z kim się utożsamiać. I jeśli zabraknie mu Boga, a w człowieku będzie widział tylko rywala (a do tego doprowadziła nas „śmierć Boga” i „śmierć człowieka”) – to będzie czcił zdziecinniałych artystów (przez szacunek dla zmarłych nie będę wymieniał ich nazwisk), albo właśnie zwierzaki. Jeśli nie będzie w stanie kochać ludzi, to zacznie kochać zwierzęta, bo to przecież prostsze.
To zatem, co widzimy w Berlinie jest doskonałym przykładem tego, do czego prowadzi nas współczesny ateizm (nawet jeśli ubrany w szaty agnostycyzmu czy wiary dojrzałej). I szczerze mówiąc ja wybieram Żyjącego Boga, któremu winni jesteśmy cześć i wspólnotę świętych, a nie zdechłego niedźwiedzia. I to nie tylko, dlatego, że jestem chrześcijaninem, ale przede wszystkim dlatego, że jestem normalny.
Inne tematy w dziale Polityka