Uwielbiam dyskusje nie na temat. I taką właśnie obejrzeć można było wczoraj w TVP Info. Leszek Balcerowicz i Jan Vincent Rostowski rozmawiali bowiem nie tym, o czym rozmawiać powinni. A efekt będzie taki, że za lat kilkadziesiąt nie dostaniemy w ogóle emerytur. I tylko do siebie będziemy mogli mieć pretensje.
Debata Rostowski-Balcerowicz skutecznie pominęła istotę problemu. Trzeba mieć bowiem świadomość, że nie jest nim model systemu emerytalnego, ani nawet poziom deficytu budżetowego, a coś o wiele głębszego. Mowa o absolutnym braku solidarności międzypokoleniowej, a dokładniej absolutnym egoizmie współczesnych. To właśnie ono sprawia, że nie chcemy myśleć (my i nasi politycy) w perspektywie dłuższej niż cztery lata, że nie chcemy rezygnować i cieszymy się z polityki „na dziś”, która nic od nas nie wymaga, i zapewnia, że zawsze będziemy bezpieczni i otoczeni opieką przez państwo.
Problem polega tylko na tym, że tak nie będzie. Zbytnia wygoda, odrzucenie odpowiedzialności za przyszłe pokolenia, niechęć do wyrzeczeń czy wreszcie dzieciofobia, która dotyka coraz szersze rzesze społeczne – sprawiają, że system państwa opiekuńczego czy nawet system emerytalny zwyczajnie padnie. Nie da się go bowiem utrzymać w sytuacji, gdy wszyscy chcemy tylko brać, a nikt nie chce dokładać do systemu. Dokładać nie tyle przez podatki (bo te i tak płacić musimy), ile przez pracę i posiadania dzieci, które są jedynym gwarantem tego, że system emerytalny przetrwa, a nami będzie się miał kto zajmować. I nie mówię o jednym dziecku na parę, ale o przynajmniej trójce w przypadku połowy kobiet. Dopiero przy takim wzroście system opiekuńczy współczesnego państwa może przetrwać.
Opowieści o tym, że OFE zapewnią nam dostatnią starość są oczywiście bzdurą. ZUS odprowadza do nich niewielką część składki, która w większości trafia do ZUS, gdzie jest dystrybuowana w zgodzie z zasadami solidarności społecznej, czyli trafia do dzisiejszych emerytów. To zaś oznacza, że skuteczniej jest samemu oszczędzać. Skuteczniej nie oznacza jednak bardziej solidarnie czy bardziej państwowotwórczo. A przede wszystkim oznacza, że trzeba będzie się pożegnać z państwami socjalnymi czy opiekuńczymi, których istotą nie jest egoizm jednostek, a poczucie wspólnoty. Ten egoizm niewiele ma jednak wspólnego z przekonaniem, że mogę liczyć tylko na siebie. Zawiera się on raczej w przekonaniu, że nic nie chcę nikomu dać, ale wszystko mi się od państwa należy. Przy takim myśleniu zaś państwo zwyczajnie nie może przetrwać.
Odważni politycy (gdzież oni są…) muszą zatem otwarcie powiedzieć obywatelom, że jeśli nie chcą mieć oni dzieci to nie będą mieć emerytur, a z czasem stracą też wszystkie przywileje. A żyć będą z tego, co odłożą. No chyba, że im to państwo zabierze, żeby sfinansować egoizmy silniejszych od nich.
Inne tematy w dziale Polityka